środa, 31 grudnia 2014

12.

-O jezu. - właśnie takie słowa powitały mnie poniedziałkowego ranka, a przynajmniej miałam nadzieję, że ranka, a nie wieczora. Chociaż, nie byłoby to wcale takie zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że wróciliśmy do domu z imprezy o godzinie, o której normalnie niektórzy ogarnięci ludzie budzą się do pracy, czy coś w tym stylu. Tak, zdecydowanie poniósł nas melanż, i to melanż przez duże "M". - Czy ktoś może wyłączyć to światło? Serio, czuję się jak mały kurczak w kurniku, hodowany na rzeź. - chwilę mi zajęło dopasowanie głosu do osoby. No tak, głupia ja, przecież to jest takie oczywiste.
Skacowany, znając życie nadal pijany, Chris Holder, panie i panowie. We własnej osobie.
-Słońce mam ci zgasić deklu? - odpowiedział mu w równie uroczy i wyrafinowany sposób nie kto inny jak Darcy. - Odwróć dupę w drugą stronę i po kłopocie. - dodał po chwili
-Nie mogę. - tak, bezczelnie przysłuchiwałam się ich genialnej wymianie myśli i poglądów. To takie pasjonujące zajęcie
-Niby czemu nie możesz?
-Bo coś mi leży na ręce. - kilka sekund później. - O KURWA DLACZEGO COŚ MI LEŻY NA RĘCE?! - jeden wielki krzyk, kilka przekleństw i głośne 'jeb!'. Taa, zdecydowanie ktoś spadł z łóżka.
-Ałaaa, pojebało Cię?! - do rozmowy wtrącił się Adrian.
-Mnie?! - jak Bóg mi świadkiem, jeden ton wyżej i zapisałabym Holdera do operetki jako głównego solistę. - To ty na mnie leżałeś, perwersie cholerny! Co, że mam dłuższe kręcone włosy i ciało jak młodsza wersja George'a Clooney'a, to od razu znaczy, że możesz się do mnie dobierać?! Niedoczekanie twoje, mam swoją godność!
Naprawdę, naprawdę z całej siły starałam się nie wybuchnąć histerycznym śmiechem, budząc przy okazji 3/4 populacji mojego kochanego Torunia, ale serio, nie dało się.
Chwilę później dołączył do mnie Darcy, a zaraz za nim, nadal lekko zdezorientowany Adrian.
-No i z czego się prujecie pojeby jerychońskie?! - brunet zdecydowanie nie był w tym momencie w wybitnie rozrywkowym nastroju. A to aż dziwne, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka (kilkanaście?) godzin temu nie dało się go ściągnąć z parkietu, kiedy to zawzięcie wywijał do piosenki Aserehe. Tak, kręcenie łapkami, ruszanie bioderkami i trzęsienie tyłkiem również się w tym znajdowało. Jeśli na sali byli jacyś dziennikarze, albo fanki uzbrojone po zęby w aparaty/kamery/cokolwiek, to jak w mordę strzelił mogą ubiegać się o jakąś nagrodę. Albo pisać do Australijczyka z myślą ściągnięcia haraczu w zamian za nieupublicznienie niektórych rzeczy. No cóż, ja bym tak zrobiła.
-Chris, słoneczko Ty moje, nie denerwuj się tak. - odezwałam się w końcu, dłonią wycierając zebrane w kącikach oczu łzy. Łzy śmiechu, rzecz jasna, chociaż czasami miałam ochotę płakać z bezsilności nad ich głupotą. No cóż, dzisiaj ten pierwszy wariant. - Chodź tu do mnie, obiecuję, że nikt już się nie będzie z ciebie śmiał. - dodałam, na co Darcy oczywiście parsknął śmiechem, usilnie starając się jakoś to powstrzymać. Widząc jego marne starania, Adrian natychmiastowo do niego dołączył, a ja miałam wrażenie, że moje wargi za moment odpadną, tak intensywnie je przygryzałam, żeby powstrzymać śmiech. W zamian tego poklepałam miejsce obok siebie na łóżku, w międzyczasie ogarniając sytuację w pokoju. Tak, jesteśmy w moim mieszkaniu, a to ogromny plus, na dodatek w moim pokoju, co jeszcze bardziej mnie raduje. Wiecie, głupio tak obudzić się pod mostem albo na ławce w parku. Prawda? Tak czy inaczej, leżę na moim własnym, cudownym i jedynym w swoim rodzaju łóżeczku, sama (!) podczas gdy chłopacy w trójkę cisną się na dmuchanym materacu na podłodze. Pytanie pomocnicze: kto do cholery nadmuchał ten materac?! o.O Nie to żeby coś, ale jakim cudem oni byli w stanie to zrobić, skoro w pewnym momencie Adrian chciał brać autograf od Chrisa, bo 'jakoś taką znaną ma twarz', Chris opowiadał osiemnaście (..tysięcy..) razy jak to w Australii gonił go pies ('oczywiście, że był wściekły! i oczywiście, że było to wielkie bydlisko! ze dwa metry jak nie więcej! a w dupie szerszy niż my wszyscy razem wzięci!'), a Darcy był w stanie tylko kiwać potakująco bądź przecząco głową i od czasu do czasu dodawać coś w stylu 'lubię chmury. są takie zajebiste!'. Serio, chyba ich momentami nie doceniam.
-Idę żabciu, posuń się trochę. - nadal chwiejnym krokiem ruszył w stronę mojego łóżka, by kilka sekund później walnąć się na nim niemal bezwładnie, przy okazji oczywiście lekko mnie przygniatając. Jęknęłam, bo co innego mogłam zrobić? - Ooo, tutaj światło nie dociera. - zauważył i z szerokim uśmiechem wygodniej ułożył głowę na poduszce. - Nastała ciemność, czas spać. - zamknął oczy.
-Tylko nie chrap! - Darcy chyba również stwierdził, że wstanie i powrót do życia to nie jest dobry pomysł, bo podobnie jak jego starszy kolega, rozwalił się wygodnie na materacu. - A ty się do mnie nie zbliżaj! - dorzucił, patrząc wymownie na Adriana, który tylko prychnął, odwracając się tyłem do młodszego z Australijczyków.
-Zamknąć twarze, gówniarze! To nie półkolonie, tutaj ma być spokój! - zarządził Chris i dosłownie minutę później pochrapywał cichutko z błogą miną.
Tak, to zdecydowanie był interesujący, zaskakujący i w żadnym wypadku nie zwyczajny poranek.

***

Druga pobudka wyglądała już lepiej. Może nie zachwycająco, spektakularnie, ale zdecydowanie lepiej. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i fakt, że chodziło o moją ukochaną trójkę to uwierzcie mi, mogłam spodziewać się absolutnie wszystkiego. Łącznie z tym, że nie wstaną przez najbliższy tydzień, dostaną całkowitego paraliżu kończyn, a w najgorszym wypadku skończę z nimi na jakimś płukaniu żołądka, czy coś w tym stylu.
Całe szczęście, nic z tych rzeczy.
-Boooże, masz gdzieś jakąś wodę? - do kuchni jako pierwszy wszedł Adrian, prezentując sobą obraz nędzy i rozpaczy. Potargane włosy, ubrany tylko w swoje jeansy i trący dłonią swoje lewe oko. Zdecydowanie kacyk.
-Główka boli? - zapytałam z ironią, nieco głośniej niż powinnam.
-Jezu, spuść z tonu, chociaż odrobinę. - opadł ciałem na krzesło przy stole i najwyraźniej zbierał siły na dalsze życie. - To jak będzie z tą wodą?
-Cieszcie się, że macie do czynienia ze mną, a nie jakąś wyjątkowo wredną, upartą dziewczyną, bo jak nic bylibyście skazani na samych siebie. - skierowałam się ku lodówce, olewając totalnie pomruk Adriana, który brzmiał w stylu "a nie mamy?" i sięgnęłam z niej przygotowaną wcześniej wodę z cytryną. Z dużą ilością cytryny. Nauczona doświadczeniem wiem, że właśnie ten napój pomaga najlepiej, a już zdecydowanie najlepiej pomaga im.
-Ożenisz się ze mną? - palnął Miedziak, wpatrując się w napój z miną absolutnego uwielbienia i oddania.
-Pytasz mnie czy wodę? - uśmiechnęłam się szeroko.
-Zapytaj się mnie ponownie wieczorem. - nie siląc się na użycie szklanki ani nic w tym stylu, szybko przyssał się do picia. Serio, na samą myśl o tym, jak kwaśne musi to być, aż mnie wstrząsnęło, ale mojego przyjaciela najwyraźniej absolutnie nic nie ruszało. No cóż, można i tak.
-A tamta dwójka nadal dogorywa, czy też już się ogarnęli? - spytałam, kiwając lekko głową w kierunku drzwi pokoju, za którymi znajdowali się Australijczycy.
-Darcy chyba zaczął korzystać z tego, że ma materac tylko dla siebie, bo rozwalił się na nim wygodniej i dalej poszedł w kimę, a jak próbowałem obudzić Chrisa to tylko coś na mnie warknął i prawie kopnął, więc nie zanosi się na to, żeby zaraz mieli do nas przyjść z werwą i radością. - odpowiedział, odstawiając w końcu wodę, której to znacznie ubyło. - Od razu lepiej. - dodał, jakby sam do siebie.
-Tabletkę chcesz?
-W sumie, nie zaszkodzi. Chociaż, o dziwo, spodziewałem się, że głowa będzie mnie bardziej bolała niż boli. Gdyby nie sahara w buzi mógłbym się kłócić, że wczoraj niewiele wypiłem. - patrzcie go, jaki chojrak.
-Do momentu aż dmuchnąłbyś w alkomat i zamknął skalę, albo w ogóle na wyświetlaczu pojawiłby się napis "error". - szybko ostudziłam jego zapędy, sięgając z szafki jakąś przeciwbólową tabletkę. Adrian połknął ją nawet nie popijając, co dla mnie nadal jest rzeczą niezrozumiałą. Jak on to robi? Cholera, ja nawet ze zwykłym Rutinoscorbinem mam problem bez pełnej szklanki wody! O innych, większych tabletkach, już nawet nie wspomnę!
-Dobra dobra. - prychnął. Spojrzał na mnie z uwagą, mrużąc lekko oczy, a jego usta wykrzywiły się w cwaniackim uśmiechu. - Powiedz mi lepiej co tam się kroi między tobą a Chrisem. - poruszał charakterystycznie brwiami.
-Między kim a kim? - uniosłam brew ku górze w geście totalnego zdziwienia. Nadal nie wytrzeźwiał czy jak? Tak, to musi być to...
-Już nie udawaj, że nie wiem o czym teraz mówię. Może i byłem wczoraj w stanie lekko podchmielonym... - słysząc to, prychnęłam głośno, ale Adrian absolutnie nic sobie z tego nie zrobił. - ...ale swoje zaobserwowałem. I nie wmówisz mi, że nic nie jest na rzeczy. - dalej ciągnął temat, a ja przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, opierając się wygodniej o blat szafki.
-Serio, Adrian, nie mam pojęcia o czym ty w ogóle do mnie mówisz. Niby co zaobserwowałeś? Bawiłam się z nim tak samo jak z wami. I idą dalej twoim tropem, znaczy to, że kręcą mnie czworokąty?
-Ty mi tutaj oczu nie mydl czworokątami. Niby nie zauważyłaś, jak Chris mordował wzrokiem każdego chłopaka, który chciał z tobą zatańczyć? Zresztą, nie to, żeby któryś z nich miał taką możliwość, bo momentalnie został przez niego spławianym, zanim w sumie otworzył usta żeby coś powiedzieć. - machnął ręką. - Ty zresztą sama nie byłaś lepsza. - wskazał na mnie palcem, mrużąc oczy jeszcze bardziej. - Mam oczy i rozum i potrafię z nich korzystać.
-Chyba najwyraźniej nie dokładnie, skoro dochodzisz do takich wniosków. - przewaliłam oczami. To musi być wina kaca, albo alkohol jeszcze całkiem z niego nie wyparował. Albo kombinacja obu tych rzeczy. - Serio, Adrian, ogarnij się. Nic się nie dzieje. - dodałam.
-Zobaczymy jak długo będziesz temu tak zażarcie zaprzeczać. - wzruszył ramionami, a na jego twarzy nadal widniał ten wkurzający uśmiech, który najchętniej szybko bym mu zmyła. Nie koniecznie pokojowymi środkami. - Idę obudzić tę dwójkę, niech sobie nie myślą, że tu hotel Gołębiewski. - dodał, wstając z krzesła i powłócząc nogami ruszył w kierunku pokoju, zostawiając mnie samą w kuchni z kłębkiem myśli, które zresztą sam wywołał.
Bo nic się nie dzieje, prawda?




*******
Oby 2015 rok był znacznie lepszym rokiem niż (zajebisty, tak czy inaczej) 2014 ;)
I oby jutro nikomu nie groziła taka pobudka jak tutaj :D Chociaż.... ;p
<33333

niedziela, 23 listopada 2014

11.

Mecz oczywiście zakończył się zwycięstwem naszych ukochanych, toruńskich Aniołów. 52:38 mogło się podobać większości kibicom zebranym w te cudowne popołudnie na MotoArenie. No, może nie licząc tej przyjezdnej części, ale szczerze, kto by się nimi przejmował? Na pewno nie ja. I zdecydowanie nie nasi zawodnicy, którzy właśnie wędrowali po torze.
Najlepszymi z naszej drużyny okazali się Australijczycy, a konkretnie Ryan i Chris. Ten pierwszy zdobył 13 punktów i bonus, a ten drugi o jedno oczko mniej, również z bonusem. Zresztą, każdy z zawodników dorzucił cenne punkty i przyczynił się do wygranej, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
-Tylko nie zaczynaj znowu marudzić. - spojrzałam wymownie na Adriana, który wrócił razem z resztą chłopaków do parku maszyn po podziękowaniu kibicom za wspaniały doping, który niósł się po całym stadionie, wspierając zawodników. - Osiem punktów to nie jest mało.
-No komplet to to też nie jest. - mruknął, na co przewaliłam oczami. Ta jego ambicja kiedyś wykończy albo jego, albo mnie. Poważnie. Chyba jeszcze nie było żadnego takiego meczu, po którym Adrian usiadłby i powiedział: "tak, dzisiaj wszystko wyszło perfekcyjnie, mogę być zadowolony". Choćby zdobył nawet wszystkie możliwe punkty to i tak by się do czegoś przyczepił. No cóż, cały Adrian.
-Ale gdyby odjąć te osiem punktów nam i dorzucić je Częstochowie to teraz nie świętowalibyście zwycięstwa, a kibice by wam z takim oddaniem nie dziękowali za walkę. - poklepałam go dłonią po ramieniu.
-Ty zawsze musisz postawić na swoim nie? - w końcu na jego twarzy zagościł uśmiech. A przynajmniej jego zalążek.
-Co poradzisz, jestem na to genetycznie zaprogramowana. - wzruszyłam ramionami robiąc przy tym niewinną minkę. Miedziak parsknął śmiechem przyciągając mnie do siebie i mocno przytulając.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że znowu tutaj jesteś. - westchnął, cały czas mnie obejmując.
-Ja zawsze byłam, nawet gdy dzieliły nas te wszystkie kilometry. - odsunęłam się od niego delikatnie. - I muszę cię przygotować na to, że nigdzie się nie wybieram, więc nawet gdybyś nie chciał, to jesteś skazany na moją obecność. - dodałam, na co Adrian znowu zamknął mnie w swoim uścisku.
-A co tu za przytulańce beze mnie, hm? - chwilę później koło naszej dwójki zameldował się Chris. - Gdzie łzy dumy, gdzie gorące podziękowanie za zdobyte przeze mnie punkty? - spojrzał na mnie, kiwając wymownie głową. - Nie było mnie chwilę i już zapomniałaś wszystkie podstawy, których Cię uczyłem w Australii. Wstyd.
-No chodź mój ty prywatny bohaterze, genialny żużlowcu i człowieku, bez którego żużel w Polsce by się załamał. - jego też mocno przytuliłam, w między czasie patrząc na Adriana i zgodnie z moją tradycją, przewalając oczami. Brunet oczywiście parsknął śmiechem.
-To co robimy dzisiaj? - dołączył do nas Ryan. Jego wzrok szybko wylądował na rękę Chrisa, która nadal spoczywała na mojej talii. Już widziałam te iskierki w jego oczach. - Co też moje piękne oczy wi...
-Nie komentuj. - co za człowiek, masakra.
-Ale podtrzymuje pytanie, co robimy dzisiaj? - zapytał ponownie, ale uśmiech z jego twarzy nie zniknął nawet na sekundę.
-Możemy ściągnąć do Torunia Darky'ego i wspólnymi siłami coś wymyślimy. - stwierdził Chris, wzruszając ramionami.
-Nie wracasz do Anglii na mecz? - uniosłam jedną brew do góry, patrząc na niego ze zdziwieniem.
-I ty się nazywasz moją przyjaciółką? - prychnął. - Następny mecz mam tam dopiero 6 czerwca. Przerwa w lidze, ignorantko.
-Z żalem muszę Cię poinformować, że nie nauczyłam się jeszcze całego twojego rocznego grafiku spotkań. Wybacz.
-A powinnaś!
-Możemy wrócić do tematu? - Adrian wydawał się już znudzony naszą wymianą zdań. Oboje uśmiechnęliśmy się najszerzej jak tylko się dało. Ostatnimi czasy takie przekomarzanie się weszło nam w nawyk. - Dziękuję za uwagę. - spojrzał na nas wymownie, a ja tylko pokazałam mu język. - To co robimy? Ściągamy Darcy'ego z Gdańska i co dalej?
-Impreza, na mieście, taka porządna? - podsunął Chris.
-W sumie, dawno nigdzie razem nie byliśmy. - wzruszyłam ramionami. - Może to nie jest taki głupi pomysł?
-Moje pomysły nigdy nie są głupie! - oburzył się Holder.
-Przestaniecie w końcu? - Adrian chyba się już lekko poirytował widząc, że już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć Australijczykowi. Wzruszyliśmy tylko ramionami. - Idziemy się przebrać. W międzyczasie zadzwoń po Darka, niech już się zbiera. Widzimy się u nas jak coś. - wskazał palcem na siebie i na mnie co miało oznaczać, że miejscem zbiórki jest nasze mieszkanie.
-Powiedz, że chcesz mi pomóc? - Chris spojrzał na mnie tą swoją proszącą miną.
-Wycierać cię gąbką pod prysznicem? - poruszałam charakterystycznie brwiami.
-To też, skoro jesteś chętna. - odpowiedział mi tym samym, uśmiechając się szeroko. - A póki co pomożesz mi zebrać do kupy moje rzeczy?
-No skoro gąbka ma być później to czemu by nie. - Chris parsknął śmiechem, po czym we dwójkę ruszyliśmy w stronę boksu zajmowanego przez Australijczyka.


***


-Lena, za moment nigdzie nie pójdziesz! Zostaniesz w domu jeśli za 10 sekund nie będziesz gotowa! - darł się Adrian, który już od kilku minut mnie poganiał. - Zwariować można.
-Odczep się. - weszłam do pokoju,w którym siedziała już czwórka żużlowców. - Ta? - uniosłam w górę lewą rękę, w której trzymałam białą, odkrywającą jedno ramię, zdecydowanie luźną bluzkę - Czy może jednak ta? - tym razem podniosłam prawą rękę, pokazując czarną, dość obcisłą bluzkę ze sporym dekoltem.
-Bierz białą. - zawyrokował Chris, przyglądając się chwilę obu tym rzeczom. Adrian i Darcy przewalili oczami, a Ryan głośno westchnął opierając z rezygnacją głowę o oparcie kanapy. - No dajcie się dziewczynie w spokoju przygotować! - ofuknął ich.
-Dziękuję. Ty jeden zawsze jesteś po mojej stronie. - niemal w podskokach podeszłam do Australijczyka, całując go w policzek, by chwilę później ponownie zniknąć za drzwiami swojego pokoju.
Jakieś czterdzieści minut temu zjawił się u nas Darcy. Po raz kolejny zanotował genialny występ w barwach gdańskiego Lotosu więc powodów do świętowania w żadnym wypadku mu nie brakowało. Nie to żeby specjalnie ich potrzebował. W końcu to Darcy. Wziął szybki prysznic, przebrał się w inny zestaw ubrań i teraz podobnie jak pozostali okupował salon. Już nie wspomnę o tym, że on też okupował naszą łazienkę żeby się porządnie przygotować, przez co ja musiałam czekać. Teraz niech nie marudzą!
Pięć minut później byłam już gotowa do wyjścia.
-No nareszcie. - skwitował to wszystko Adrian. W locie chwyciłam jeszcze czarną, skórzaną kurtkę oraz torebkę i całą ekipą ruszyliśmy do wyjścia. Ryan się poświęcił i postanowił, że dzisiaj będzie robił za naszego kierowcę. W sumie, chwała mu za to, bo jakoś nie uśmiechało mi się iść z buta przez pół Torunia, zamawiać taksówki albo czegokolwiek w tym stylu.
Tak czy inaczej kilkanaście minut później parkowaliśmy już samochód niedaleko klubu, w którym zwykliśmy imprezować, kiedy tylko nadarzyła się jakaś okazja. Ludzi nie było zbyt dużo, powiedziałabym, że w sam raz. Co się dziwić, w końcu jest niedziela wieczór i większość ludzi jutro rano wstaje, czy to do szkoły, czy na uczelnie czy też do pracy. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taką chwilę wytchnienia jak my.
Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście najpierw do baru. Adrian zebrał zamówienia od wszystkich i razem z Ryanem i Chrisem podeszli do jednej z barmanek, a ja z Darcym ruszyliśmy na poszukiwania jakiegoś wolnego stolika. Całe szczęście bardzo szybko jakiś znaleźliśmy więc od razu wygodnie rozsiedliśmy się na czarnych, skórzanych kanapach. Oczywiście spojrzenia większości zebranych w klubie ludzi od razu skierowały się w naszą stronę, ale co poradzić. Niektórzy szturchali się i wskazywali niby to niedbałym gestem na nas, szepcząc coś do siebie gorączkowo, a jeszcze inni przypatrywali się nam jakbyśmy byli co najmniej zaginionymi dziećmi Michała Wiśniewskiego. Przywykłam już do tego, że chłopacy w Toruniu są osobami rozpoznawalnymi i za każdym razem kiedy jestem z nimi, muszę być przygotowana na tego typu atrakcje. Nie powiem żeby była to czysta przyjemność, ale dało się z tym żyć. Zresztą, dla przyjaźni z chłopakami byłabym w stanie znieść o wiele więcej niż to.
-To za co pijemy? - zapytał Ryan, kiedy w końcu razem z Miedziakiem i Holderem dołączyli do nas, stawiając przed każdym z nas zamówienie. W moim wypadku było to malibu, a w wypadku chłopaków zwykły kufel pełen zimnego piwa.
-Jak to za co? Za zwycięstwo! - Chris spojrzał na niego jak na idiotę.
-Hej, ja też tu z wami siedzę! - do rozmowy wtrącił się Darcy. - Za mój udany występ też musimy wypić!
-Coś czuję, że dzisiaj z tego klubu to my wyjdziemy na czterech. - widząc zdziwiony wzrok chłopaków szybko dodałam: - Jeśli zliczyć wszystkie toasty, które wam się teraz roją w głowie to opróżnimy ten bar w trybie miga.
-Oj tam oj tam. - Darcy przewalił oczami. - Nie marudź tylko pij! - dorzucił. Stuknęliśmy się jak przy prawdziwym toaście i upiliśmy trochę naszego alkoholu.


***


Atmosfera zdecydowanie była dzisiaj naszym sprzymierzeńcem. Po wypiciu, w przypadku chłopaków, kilku piw i, w moim, dwóch i pół drinka, w jeszcze weselszych nastrojach ruszyliśmy na parkiet. Wyginaliśmy ciała, wyczynialiśmy różne dziwne taneczne ruchy i ogółem wygłupialiśmy się na całego kompletnie nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Kilka odważniejszych dziewczyn podeszło do chłopaków, zapraszając ich do wspólnej zabawy, ale oni zawsze mówili, że nie są tutaj sami i nie mają zamiaru zostawiać mnie samej. Nie muszę dodawać, że zostałam zmierzona od góry do dołu wzrokiem, który gdyby tylko mógł, zmiótłby mnie z powierzchni ziemi? No cóż, nie wszystkim dogodzisz. Na to też byłam przygotowana.
Dobra, nie wszystkie fanki chłopaków traktowały mnie w ten sposób. Nie oszukujmy się, nie byłam sławna, nie wszyscy wiedzieli w ogóle kim jestem. Niektórym jednak wystarczał tylko sam fakt, że pojawiam się w ich towarzystwie, że wymieniamy się uwagami na facebooku, wrzucamy jakieś wspólne zdjęcia i bardzo często spędzamy wspólnie czas w Toruniu. Tylko na tej podstawie mnie, delikatnie mówiąc, nie lubiły. Co poradzić. Nie miałam zamiaru z tego powodu zamknąć się w szafie i nie wychodzić do ludzi. Z czyjąś zazdrością nie wygram, choćbym nie wiem jak się starała.
Tak czy inaczej, bawiliśmy się świetnie, parkiet opuszczaliśmy tylko po to, żeby uzupełnić zapas alkoholu w ciele, albo usiąść przy stoliku żeby zebrać siły, gadając przy okazji na wszelakie możliwe tematy. Wszystkie wypady w naszym wykonaniu wyglądają mniej więcej właśnie w ten sposób.
-Co tam Lena? - lekko chwiejnym krokiem podszedł do mnie Chris. Właśnie usiadłam na moment przy naszym stoliku, chcąc uzupełnić zapasy energii niezbędnej mi do dalszych szaleństw.
-Od czasu kiedy ostatni raz mnie o to pytałeś, a było to jakieś… - spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku… - dwie i pół minuty temu, to za dużo się nie zmieniło. Może poza tym, że jesteś bardziej pijany.
-Ja jestem pijany?! – oburzył się, wskazując palcem na swoją osobę. – Chyba Ty jesteś pijana! – tym razem jego palec powędrował w moją stronę. – Jak się twoja matka dowie, to przez miesiąc z domu nie wyjdziesz! – tak, zdecydowanie parsknęłam w tym momencie śmiechem. – No i z czego się śmiejesz? – uniósł brew ku górze, przestępując z nogi na nogę. – Miesiąc nie oglądania mnie na żywo, wyobrażasz to sobie?!
-Nie mam aż tak bujnej wyobraźni. – nadal się śmiałam. – A gdzie zgubiłeś pozostałych?
-Do Adriana ktoś zadzwonił i poleciał na dwór jakby go gonił nagi Władysław, Ryan jest gdzieś tam – machnął ręką niedbale w stronę tańczącego tłumu.
-A Darcy?
-Ten wafel?! – otworzył szerzej oczy. – Zamiast ze mną pić, to on jakieś brunetki wyrywa! Wyobrażasz to sobie? Niewdzięczny gówniarz, ja mu kupuję piwo, a on tak mnie olał! Następnym razem nie wyżydzi ode mnie nawet Kubusia po promocyjnej cenie! – produkowałby się zapewne dalej, gdybym mu nie przerwała. Tak, pijany Holder to bardzo nakręcający się Holder.
-Dobra, chyba załapałam o co ci chodzi. – powstrzymałam się od ponownego parsknięcia śmiechem. Ten człowiek jest nieziemski!
-A czemu ty tutaj w ogóle siedzisz jak ten malinowy cieć? – rozsiadł się wygodnie na kanapie tuż obok mnie. Chociaż powiedzenie ‘obok mnie’ było lekko naciągane, bo brakowało milimetrów a wgramoliłby mi się na kolana. – I na dodatek nie pijesz! – dodał przerażonym głosem, jakby to była największa zbrodnia jaką mogłam popełnić. – Dlaczego nie pijesz?!
-Bo w przeciwieństwie do ciebie, znam umiar, to po pierwsze, po drugie wypiłam już tyle, że w zupełności mi starcza, a po trzecie ktoś was musi potem ogarnąć żebyście nie poginęli jak te dzieci we mgle. – wyjaśniłam. Patrzył na mnie tak maślanym wzrokiem, że podejrzewam, że większość z mojej wypowiedzi w ogóle do niego nie dotarła. A jeśli nawet dotarła to i tak zapewne nie ogarnął.
Odstawił z lekkim hukiem do połowy pełny kufel piwa na stolik, wstał delikatnie bujają się na boki, po czym wystawił w moją stronę swoją rękę.
-Chodź dziewczę, pokażę ci od kogo Jackson zgapiał ruchy. – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a ja tym razem nie mogłam powstrzymać głośnego śmiechu.
I śmiałam się nadal kiedy ruszyliśmy na parkiet.
Poważnie, uwielbiam tego gościa!




*******
Także tego :D


poniedziałek, 3 listopada 2014

10.

Sama nie wiem jakim cudem udało mi się podnieść z łóżka niedzielnym popołudniem. Późnym popołudniem, warto zaznaczyć. Nadrabianie straconego czasu, który spędziliśmy z dala od siebie należało uznać za jak najbardziej rozpoczęte i w związku z tym chłopacy całą czwórką wbili do mojego mieszkania. Mojego, chociaż ustaliliśmy, że to już nie będzie moja prywatna własność ponieważ dzielić ją będę z Adrianem. Miejsca wystarczy dla nas obojga, a ja tak cholernie się za nim stęskniłam, że tak czy inaczej, nigdzie bym go stąd nie wypuściła. Nie to żeby on jakoś specjalnie się przed tym wzbraniał.
Tak czy inaczej do prawie czwartej nad ranem gadaliśmy o wszystkim o czym tylko się dało. Śmiechom i wygłupom oczywiście nie było końca, a uśmiech chyba nawet na sekundę nie zniknął mi z twarzy. Tak bardzo za nimi tęskniłam, że to jest wprost nie do ogarnięcia. Zupełnie nie wiem jak poradziłam sobie tyle czasu bez Adriana, który cały czas byłby przy mnie. Nawet bez Chrisa i Darcy'ego, których przecież widywałam w Australii, z jednym nawet przez ten czas mieszkałam pod jednym dachem, ale nawet to nie pomogło w pokonaniu tęsknoty. Tej pozytywnie nastawionej do życia dwójki zawsze i wszędzie będzie mi mało. I nawet jeśli nie widziałabym ich tylko dzień to i tak już by mi ich brakowało. No i jest jeszcze Ryan, który jest zupełnie jak taki starszy brat, z którym mogę o wszystkim porozmawiać, który potrafi na mnie wpłynąć swoją siłą perswazji i który zawsze pragnął mojego dobra.
Rozmawialiśmy absolutnie o wszystkim i wiadome było, że temat naszych rozmów chcąc nie chcąc zejdzie w końcu na osobę Andreasa. Chłopacy starali się jak mogli odwlec to w czasie, ale w końcu było to nieuniknione.
-Chyba po raz pierwszy, z pełnym spokojem mogę powiedzieć, że mam to już za sobą. - odpowiedziałam na pytanie odnośnie Szweda i całej tej chorej sytuacji między nami. - Chris miał rację, że ten wyjazd dobrze mi zrobi. - szturchnęłam łokciem chłopaka siedzącego po mojej lewej stronie. - Oswoiłam się z tym, nabrałam do tego dystansu i w końcu uporałam się z tą całą mieszanką uczuć, których wcześniej było we mnie zdecydowanie zbyt dużo. Kuracja najwyraźniej przebiegła zgodnie z planem.
-No i to mi się podoba! - Adrian przytulił mnie jednym ramieniem.
-Czyli koniecznie trzeba to opić! - do rozmowy wtrącił się Darcy, a to co powiedział automatycznie spotkało się z aprobatą starszego z Australijczyków.
-A z wami jak widzę wszystko po staremu. - przewaliłam oczami, na co oboje tylko się wyszczerzyli.
Nawet te kilka godzin nie były wystarczające żeby nadrobić za jednym zamachem tę prawie dwuletnią przerwę w spotkaniach w takim gronie, ale pod wpływem zmęczenia musieliśmy w końcu skapitulować. Zmiana czasu zaczęła powoli dawać mi się we znaki i oparta głową o ramie Chrisa nawet nie wiem w którym momencie odpłynęłam. Obudziłam się dopiero w swoim pokoju, we wczorajszym ubraniu, z którego pozbyłam się niewątpliwie z czyjąś pomocą tylko bluzy i butów, a w mieszkaniu oprócz mnie nie było nikogo. Ze stolika stojącego koło łóżka sięgnęłam po swój telefon i jedno spojrzenie na wyświetlacz dało mi odpowiedź, dlaczego jestem sama. Otóż zegarek wskazywał godzinę 15:21, a więc chłopacy na pewno są już na stadionie, czekając na rozpoczęcie meczu. Już miałam odłożyć telefon na swoje miejsce, gdy ten zawibrował mi w dłoni oznajmiając nadejście nowej wiadomości.

'W salonie na stoliku leży plakietka dla ciebie. Dzisiaj jesteś w moim teamie, skarbie;d'

Nadawcą był nie kto inny jak Chris.

'Będę naprawiać ci silnik i regulować sprzęgło?;d'

'Eee, może niekoniecznie, jednak chciałbym coś dzisiaj wygrać;d'

'Jesteś głupi;d'

'Ale to uwielbiasz;d'

No tak, na to już nie miałam żadnej odpowiedzi. Bo rzeczywiście, uwielbiałam to. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kierując swoje kroki do salonu, gdzie na stoliku rzeczywiście leżała plakietka, przyczepiona do klubowej smyczy, umożliwiająca mi wejście do parkingu maszyn. Czego ten Chris nie wymyśli.
Pokiwałam z rozbawieniem głową, po czym ruszyłam do kuchni. Wypadałoby coś zjeść, żeby nie paść jak ważka z głodu w połowie meczu. Wprost marzyły mi się kanapki z rzodzkiewką i jakiś rogalik. Otworzyłam lodówkę i aż jęknęłam. Oprócz światła i powietrza była tam tylko margaryna i jakiś bliżej nieokreślony jogurt. Z rezygnacją zamknęłam drzwiczki i wtedy mój wzrok padł na szafkę, na której stała jakaś reklamówka. Koło niej natomiast leżała karteczka z pismem niewątpliwie należącym do Adriana.

'Za pustki w lodówce nie bij! Smacznego chociaż trochę;)'

Reklamówka natomiast zawierała bułki, rzodkiewki, waniliowy jogurt i rogalika z nadzieniem o smaku toffi. Ten chłopak naprawdę zna mnie na wylot.


***


Po szybko zjedzonym śniadaniu i jeszcze szybszym prysznicu, ubrałam się we wcześniej przygotowane ubrania, a więc krótkie, brązowe spodenki i czarną koszulkę z napisem 'Chris Holder Racing'. W końcu skoro mam być członkiem ekipy, to trzeba to robić pełną parą! Na nos wcisnęłam okulary przeciwsłoneczne, wzięłam jeszcze torbę do której wpakowałam portfel, telefon i klucze od mieszkania, na nogi wciągnęłam czarne sandały z cienkimi paseczkami i na płaskim obcasie, po czym wyszłam z domu.
Pogoda ponownie pozytywnie mnie zaskoczyła, na dzień dobry witając mnie promieniami majowego słońca. W normalnych warunkach prezentowany przeze mnie strój byłby czymś rzadko spotykanym w maju, ale nie dzisiaj. Temperatura wynosiła gdzieś w przybliżeniu około 26 stopni, a więc było wystarczająco ciepło na ubiór tego typu.
Sama droga na stadion nie zajęła mi wcale aż tak dużo czasu bo już po kilkunastu minutach znajdowałam się tuż przy wejściu do bram parkingu maszyn. Podałam swoją nowo wyrobioną plakietkę jednemu z ochroniarzy, który popatrzył na mnie jakbym urwała się z kosmosu, po czym chcąc nie chcąc wpuścił mnie do środka. Podziękowałam mu lekkim skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem, by zaraz potem skierować się w stronę parkingu.
A tam oczywiście jeszcze nic specjalnego się nie działo. Żużlowcy przebrani w kewlary snuli się smętnie wte i we wte najwyraźniej nudząc się przeokrutnie. Mój wzrok szybko zlokalizował Chrisa, który w towarzystwie Ryana i Adriana siedział w swoim boksie i zawzięcie im coś tłumaczył.
-Cześć ziomki poziomki! - od razu do nich podeszłam.
-Ulala, ja to chyba będę musiał cię na stałe wciągnąć do mojego składu. - Chris zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, uśmiechając się szeroko.
-Jesteś głupi. - przewaliłam oczami. - Dzięki za śniadanie. Ty chyba naprawdę zawsze wiesz czego mi akurat potrzeba. - zwróciłam się do Adriana.
-Zdziwiona? - on również się uśmiechnął. - Zbyt długo cię znam i to dlatego.
-Coś w tym chyba naprawdę jest. - stwierdziłam. - A ty może byś się sunął ździebko i zrobił miejsce swojej ukochanej Lenie co? - tym razem skierowałam swoją uwagę z powrotem na Chrisa, który siedział wygodnie rozłożony na jedynym w jego boksie krześle. - Kultury za grosz, poważnie. Już nawet Darcy ma jej więcej.
-Ooo teraz to przegięłaś. - zmrużył oczy. - Jak już koniecznie musisz usiąść to chodź. - poklepał swoje kolana, szczerząc się jak głupi. Ja natomiast tylko wzruszyłam ramionami, po czym nie czekając nawet chwili zajęłam wskazane przez bruneta miejsce.
-Tylko się nie wierć. - odwróciłam się do niego.
-Już się tak nie stresuj. - tym razem to on przewalił oczami.
-Ale wy razem słodko wyglądacie. - palnął w pewnym momencie Ryan, przyglądając nam się z uwagą. Reakcją Adriana było parsknięcie głośnym śmiechem, Chrisa szeroki uśmiech, a moją popukanie się kilka razy w głowę na znak głupoty najstarszego z Australijczyków. - No co, dzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami. To źle?
-Czasami zachowaj je lepiej dla siebie. - stwierdziłam.
-Ej, czyli co? Nie wyglądamy razem słodko? - Chris podniósł się lekko z krzesła, przytulając się mocno do moich pleców. - Ranisz mnie w tym momencie, nie wiem czy zauważyłaś. - już miałam mu odpowiedzieć, kiedy akurat przed boksem Holdera ustawiły się dwie dziewczyny w odblaskowych kamizelkach, robiąc z zapałem zdjęcia. Zanim zdążyłam zareagować, poszły gdzieś dalej.
-Jak to wywołają to chyba odkupię od nich dwie odbitki, oprawię w ramkę i dam wam w prezencie na taką przyspieszoną Gwiazdkę. - nadal produkował się Ryan. Tym razem już nawet nie chciało mi się tego komentować, więc ograniczyłam się do wymownego pokiwania z politowaniem głową.
-Nie chcę wam przerywać tej zapewne miłej atmosfery. - do naszego zbiorowiska podszedł Michael Jepsen Jensen, młody Duńczyk, który w składzie na ten rok zajął miejsce Darcy'ego Warda. Spojrzał na mnie i Holdera i tylko puścił nam oczko przez co od razu pomyślałam, że ta 'miła atmosfera' była skierowana głównie do nas. - Trener z prezesem wzywają na przedmeczowe zebranie.
-No to idziemy skoro tak. - Ryan z Adrianem od razu ruszyli za Duńczykiem.
-Puścisz mnie? - zapytał Chris, bo ja nadal siedziałam mu na kolanach. - Wiem, że mi czasami jest się mega trudno oprzeć, ale jednak chciałbym dzisiaj wystąpić w tym meczu.
-Już tyle nie gadaj. - podniosłam się z jego kolan. - I nie komentuj. - dodałam widząc, że Australijczyk już otwiera usta żeby coś powiedzieć. Tak to tylko kolejny raz dzisiejszego dnia uśmiechnął się szeroko, szybko musnął swoimi ustami moje czoło po czym ruszył za resztą kolegów z drużyny.
'Co za głupek', pomyślałam, siadając z powrotem na krześle.
'Ale mimo wszystko, kochany głupek', dodałam po chwili uśmiechając się sama do siebie.
Dobrze zrobiłam, że wróciłam do domu. Bez niektórych rzeczy czy osób w życiu zbyt długo się nie pociągnie.
A dla mnie niewątpliwie takim motorem napędowym była ta czwórka, nawet jeśli Darcy obecnie stawia swoje kroki w Gdańsku. Mam świadomość, że zawsze są po mojej stronie i to mi wystarcza.



*******
Enjoy!
xx ;)


sobota, 18 października 2014

9.

*Dwa lata później*

Wyjazd do Australii był chyba najlepszym wyborem jaki podjęłam w całym moim życiu. Początkowo trochę się tego obawiałam. Daleko od domu, od znajomych, na zupełnie innym kontynencie, wśród zupełnie innych ludzi, kultury, obyczajów. Z dala od rodziny, miejsc w których dorastałam. Nie powiem żeby to była łatwa decyzja.
Najbardziej chyba nie chciałam wyjeżdżać ze względu właśnie na przyjaciół i rodziców. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby koło mnie zabraknąć Adriana i naszych wspólnych wieczorów spędzonych na kanapie przed telewizorem, albo wypadów na miasto kiedy chłopacy zjeżdżali się do Torunia. Pożegnanie z nimi było najtrudniejszą rzeczą, jaką mogłam sobie w związku z wyjazdem wyobrazić. Poważnie.
Jednakże Chris miał rację. Tego naprawdę było mi trzeba.
Spędziłam w Australii prawie dwa lata. I w żadnym wypadku nie były to zmarnowane lata. Odłączyłam się od przeszłości, starałam się kompletnie o niej nie myśleć, co było o tyle łatwe, że dookoła nie otaczały mnie rzeczy, miejsca czy cokolwiek co do tej pory mi przeszkadzało. Nie było Bulwaru, który zawsze kojarzył mi się z początkiem związku mojego i Andreasa, nie było toruńskich ulic po których spacerowaliśmy, nie było klubów w których spędzaliśmy wolne chwile. A co najważniejsze nie było jego samego. Nie miałam tej świadomości, że dzieli nas niespełna czterdzieści kilometrów. Że wystarczy nawet nie godzina jazdy byśmy mogli się zobaczyć. Wychodząc z domu w Australii nie musiałam bać się tego, że przypadkiem gdzieś go spotkam. To naprawdę było pomocne.
Rzeczywiście odzyskałam wewnętrzną równowagę i spokój. Nauczyłam się żyć z przeszłością, która przestała w końcu kierować moim życiem. Moje złamane serce się zagoiło i byłam gotowa powrócić do życia takiego, jak przed tymi nieszczęsnymi wydarzeniami i zawirowaniami.
Przez te prawie dwa lata doskonale sobie radziłam, z dala od tego wszystkiego. Jedyne co utrudniało mi funkcjonowanie tam to była tęsknota. Tęskniłam za Adrianem, za mamą, za tatą. Tęskniłam za Darcym, Chrisem czy Ryanem.
Co prawda Chris i Darcy przez te kilka miesięcy przerwy w rozgrywkach żużlowych w Europie, towarzyszyli mi z racji swojego powrotu w rodzinne strony. Wiem, Darcy mieszkał w Brisbane, a to nie to samo co Sydney, ale uwierzcie mi, siedział nam na głowie praktycznie non stop, więc czasami można było odnieść wrażenie, że mieszka na tej samej ulicy, czy coś w tym stylu.
Tak więc od października do marca miałam ich koło siebie i przez ten wspólnie spędzony czas zżyliśmy się chyba jeszcze bardziej. Zarówno z Darcym, jak i z Chrisem. Przede wszystkim jednak z tym drugim.
Przez fakt, że miałam Chrisa na co dzień, że mieszkaliśmy w jednym domu, że nasze pokoje znajdowały się tuż koło siebie, że jedliśmy wspólnie posiłki, wpadaliśmy na siebie przypadkiem na korytarzu, że spędzaliśmy prawie wszystkie wieczory w swoim towarzystwie, że zasypiałam z głową na jego ramieniu, kiedy oglądaliśmy jakieś głupie filmy na laptopie w jego pokoju, że pokazywał mi wszystkie miejsca, które są dla niego w jakiś sposób ważny, że rozmawialiśmy na wszystkie możliwe tematy, niektóre dość trudne... To wszystko sprawiło, że stał się on dla mnie niczym starszy brat. Do tej pory to Adrian był mi najbliższy, mimo że z pozostałą trójką również łączyły mnie silne więzy przyjaźni. Teraz jednakże dotarliśmy się jeszcze bardziej, oswoiliśmy ze sobą przez co momentami nie wyobrażałam sobie, że po powrocie do Polski nie będzie go przy mnie, że nie będzie łaził po kuchni marudząc, że w lodówce nic nie ma, albo że w telewizji puszczają same bzdety.
To co dla mnie zrobił było czymś, za co zawsze będę mu wdzięczna i w żaden sposób nie uda mi się tego spłacić. W pewien sposób dał mi szansę na nowy start, a to więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek dla mnie zrobił.
Prawdziwa przyjaźń to naprawdę największy skarb na świecie.


***


Wysiadając z autokaru w moim rodzinnym Toruniu miałam uśmiech tak szeroki jak tylko dało radę. Pogoda najwyraźniej dopasowała się do mojego nastroju, bo świecące słońce nie było przesłonięte nawet najdrobniejszą chmurką. Środek maja był jak najbardziej wymarzony.
Po niesamowicie długiej podróży z Australii, najpierw samolotem z milionem przesiadek, potem autokarem z Warszawy do Torunia, marzyłam o chwili spokoju i przede wszystkim snu. Jednakże to wszystko miało jeszcze poczekać, bo czekała mnie jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
Dzisiaj jest sobota, dzień przez zawodami na toruńskiej MotoArenie gdzie mój kochany, miejscowy klub miał się mierzyć z Częstochową. Aż trudno sobie wyobrazić, że nie byłam na żadnym meczu już prawie dwa lata! Nie licząc kilku zawodów w Australii, w których udział brali Chris i Darcy. Nie było to jednak w żadnym wypadku to samo co mecz ligowy mojego Apatora.
Z doskonałego źródła wiem, że chłopacy właśnie teraz zaczęli trening przed meczem. A skąd taka pewność? Otóż źródłem tym był nie kto inny jak Darcy. Co prawda od tego sezonu nie broni już barw toruńskiego klubu, bo na zasadzie wypożyczenia zawędrował do pierwszoligowego Gdańska, ale z nim jako jedynym rozmawiałam o tym, że dzisiaj przyjeżdżam, więc oczywiście od razu zawitał do Torunia.
Tak czy inaczej pierwsze swoje kroki skierowałam do mojego starego mieszkania, które zajmowałam przed wyjazdem do Australii. Przez okres tych prawie dwóch lat to głównie Adrian tam pomieszkiwał. Stwierdził, że to wygodniejsze niż przesiadywanie u rodziców. Dla mnie to było bardzo dobre rozwiązanie, bo bynajmniej nie zostawiałam go pod opieką kogoś, kogo nie znam, a niewątpliwie tak by się stało, bo chcąc nie chcąc musiałabym je komuś wynająć.
A samo mieszkanie ani trochę się nie zmieniło. Weszłam do środka z szerokim uśmiechem rozglądając się po znanych kątach. Jedyną różnicą było to, że wszędzie walały się rzeczy Adriana. Nie, nie chodzi o to, że był bałagan czy coś w tym stylu, chociaż do idealnego stanu to trochę mu brakuje, ale na półkach stały jakieś jego rzeczy, na kanapie leżały bluzy, na stoliku papiery. Gołym okiem było widać kto tutaj rządził przez ostatnie miesiące.
Zostawiłam torbę w swoim dawnym pokoju i od razu skierowałam się do wyjścia. Na napawanie się powrotem do mojego gniazdka będę miała jeszcze dużo czasu. Teraz jest pora przywitać się ze wszystkimi.


***


Dochodząc do stadionu już z daleka dało się słyszeć warkot maszyn żużlowych. Sama nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo brakowało mi tego dźwięku.
Z uśmiechem na ustach weszłam do parku maszyn tylnym wejściem, którym zawodnicy zawsze wjeżdżają swoimi busami. Tym razem mogłam to zrobić bez problemu bo tuż za bramą stał nie kto inny jak Darcy. Pisnęłam cichutko po czym rzuciłam mu się na szyję. Strasznie się za nim stęskniłam
-Kurcze, strasznie dobrze cię znowu widzieć! - przytulił mnie mocno do siebie. - Jak podróż? - zapytał, kiedy w końcu się od niego odsunęłam
-Męcząca, ale warto było. - uśmiechnęłam się, poprawiając niedbałym gestem ręki włosy.
-Dobrze to słyszeć. - odpowiedział mi tym samym. - W takim razie gotowa na resztę wrażeń? - zapytał, nadal się uśmiechając. - Chłopacy nic a nic nie wiedzą, a uwierz mi, ciężko mi było się powstrzymać od wyśpiewania im wszystkiego z miejsca.
-W takim bądź razie jestem z ciebie dumna! - poklepałam go po ramieniu.
-Ooo nie myśl sobie, że czymś takim załatwisz sprawę. - prychnął. Spojrzałam na niego lekko zdziwionym wzrokiem. - Lody śmietankowe to będzie dobry wstęp do spłacenia długu. Resztę ustalimy później. - dodał, na co parsknęłam śmiechem. Sekundę później ruszyliśmy w stronę parku maszyn, gdzie znajdowali się chłopacy.
I rzeczywiście, niecałą minutę później ich zobaczyłam. Adrian, Chris i Ryan pochylali się nad jednym z silników, zawzięcie o czymś debatując. Nawet nie próbowałam nadążyć za tym o czym właśnie gadają. Całe szczęście byli odwróceni do mnie plecami więc nie zauważyli mojego nadejścia.
Z walącym sercem i lekko drżącymi z podniecenia dłońmi podeszłam najpierw do Adriana, zasłaniając mu oczy. Od razu się poderwał, zapewne myśląc, że któryś z mechaników robi mu kawał. W jego ślady poszedł również Chris, a za nim Ryan. W tym samym czasie Adrian zdążył odciągnąć moje dłonie od swoich oczu i odwrócić się. Spojrzał na mnie i totalnie go zamurowało. Stał z lekko otwartą buzią, nie mrugając nawet oczami.
-Niespodzianka? - uśmiechnęłam się szeroko wyciągając w jego stronę ręce. Sekundę później już wtulałam się w jego rozłożone ramiona śmiejąc się sama nie wiedząc z czego.
-Czy to się dzieje naprawdę? - Adrian oderwał się ode mnie przypatrując mi się z uwagą. - Naprawdę tu jesteś?
-Naprawdę tu jestem. - potwierdziłam. - I nigdzie się nie wybieram. - dodałam. Brunet nic mi na to nie odpowiedział, tylko ponownie mocno mnie przytulił, unosząc kilka centymetrów nad ziemię i okręcając dookoła. Dopiero wtedy mnie puścił, a ja mogłam przywitać się z pozostałymi. Podeszłam do Chrisa, który z szerokim uśmiechem wpatrywał się w moją sylwetkę. Kurcze, widziałam go niecałe trzy miesiące temu a już tak strasznie się za nim stęskniłam!
-Cześć, wybawicielu! - do niego również mocno się przytuliłam, wzdychając głośno i zamykając oczy. Naprawdę mi go brakowało!
-Lena, dlaczego ja nic nie wiem o twoim przyjeździe? - no tak, czego się mogłam po nim spodziewać. Chris nigdy nie lubi być pomijany w planowaniu czegokolwiek.
-Ten pan mi pomógł. - kiwnęłam palcem w kierunku Darcy'ego.
-I nic nam nie powiedziałeś? - odezwał się Ryan, z którym to przywitałam się w następnej kolejności. - Ward ty idioto!
-Jak mogłeś nie pisnąć nawet słówkiem? - Chris splótł ręce na klatce piersiowej w geście obrazy. Cały Holder. - Taki z ciebie kumpel?
-Ale za to niespodziankę macie pierwsza klasa. - usprawiedliwił się, wzruszając ramionami.
-Kurcze, nawet nie wiecie jak bardzo mi was brakowało. - spojrzałam na całą czwórkę, a łzy mimowolnie popłynęły mi po policzkach. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, bo ponownie miałam ich wszystkich koło siebie.
Przytuliłam się mocno do Adriana, który stał tuż koło mnie.
Właśnie dla tej chwili zostawiłam słoneczną Australię i postanowiłam powrócić do mojego starego życia.
Tylko jedna rzecz uległa zmianie.
Ja nie byłam już taka sama.



*******
Najgłupszy rozdział, jaki mogłam kiedykolwiek napisać, ale serio, nie mam siły, żeby nic zmieniać o.O
Przynajmniej w końcu akcja zacznie się rozkręcać! ;)
Do następnego! xx


piątek, 10 października 2014

8.

Rozmowa z Chrisem teoretycznie podniosła mnie na duchu. Jego pozytywne nastawienie do życia i świata potrafi przechodzić również na innych. Ogarnęłam się do tego stopnia, że przynajmniej przestałam płakać i przeszła mi ochota na jakiekolwiek nawiązanie kontaktu ze Szwedem.
~Zresztą, w sobotę będę już w Toruniu, Darcy ma zamiar mi towarzyszyć więc jak nic postawimy cię na nogi w kilka sekund. - mogłabym dać sobie rękę uciąć, że w tym momencie uśmiechnął się szeroko. - Wytrzymaj jeszcze te kilka dni i nie próbuj nawet płakać! - zarządził. - Plus masz w tej chwili wywalić w cholerę wszystkie te zdjęcia i nawet nie waż się dalej ich oglądać! Zrozumiano?
No cóż, zdjęć dalej nie oglądałam, ale jakoś nie miałam serca ich wyrzucić. Zresztą, nawet ich nie pozbierałam, przez co walały się dookoła kanapy w salonie w totalnym nieładzie. Starałam się z całych sił sprowadzić moje myśli na całkowicie inne tory, zamknąć temat Andreasa bezpowrotnie i ogarnąć się na tyle, żeby ten wieczór nie był aż taką katastrofą na jaką się zanosiło. Póki co wychodziło mi to gorzej niż żałośnie, bo niemal każda zmiana toku myśli i tak prowadziła w końcu do jednego.
Jak na złość Adrian dzisiaj do późna trenował, a później w końcu uległ namowom swojej mamy i postanowił ich odwiedzić. Odkładał już tę wizytę sama nie wiem ile razy bo najwyraźniej przeczuwał, że stale potrzebuję kogoś koło siebie. Zadzwonił do mnie zapytać się jak czuję, więc gładko powiedziałam, że nie jest źle, że wszystko jest w porządku i że z pełnym spokojem może pojechać do rodziców. Teraz zaczęłam żałować tej decyzji. Egoistyczna strona mojej osobowości wolałaby mieć go koło siebie, bez względu na jego pragnienia.
Ostatnimi czasy właśnie tak wygląda nie tylko jego życie, ale również życie moich najbliższych. Wszyscy chodzą koło mnie na palcach, dbając o to, aby tylko nic nie wyprowadziło mnie z równowagi. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio Adrian wyszedł gdzieś ze swoimi znajomymi, albo kiedy Chris po przyjeździe do Torunia wybrał się na miasto, zamiast przychodzenia do mnie. Nawet Darcy wielokrotnie odmawiał swojej toruńskiej ekipie mechaników kiedy Ci chcieli zabrać go na jakaś imprezę, żeby mógł bardziej się tutaj zaaklimatyzować. A ja nie mówiłam na ten temat nawet słowa, bo, prawdę powiedziawszy, odpowiadało mi to. Kiedy miałam ich koło siebie czułam się znacznie lepiej. Nie miałam czasu na myślenie o rzeczach, które najchętniej wymazałabym z pamięci. Nie zamartwiałam się, nie załamywałam, nie pogrążałam w rozpaczy. Miałam dla kogo funkcjonować i to najważniejsze.
Dotarło do mnie jak beznadziejną i zapatrzoną w siebie osobą byłam. Tylko genialność i oddanie chłopaków trzymały ich cały czas przy mnie. Gdybym to ja była na ich miejscu, wielokrotnie musiałabym się zastanowić nad tym, co ja w ogóle robię, marnując swój czas na kogoś takiego.
Nadszedł chyba czas, żeby pewne rzeczy się pozmieniały. Nie mogę cały czas traktować ich jak moją prywatną odskocznię, gotową do przybycia na każde skinienie palca.
Oni na to nie zasługują.
Są dla mnie zbyt ważni.

***

Siedziałam na kanapie, wpatrując się w telewizor, w którym właśnie wyświetlany był film "Braveheart", dodatkowo objadając się w najlepsze karmelowymi lodami. Jakimś cudem przetrwałam wczorajszy dzień, jednak dla bezpieczeństwa po rozmowie z Chrisem wyłączyłam telefon i schowałam go do szafki. Wolałam nie kusić losu, bo pod wpływem emocji byłam zdolna do wielu rzeczy. Niekoniecznie odpowiednich.
Moje popołudnie z telewizją trwałoby nadal bez zakłóceń gdyby nie fakt, że ktoś zadzwonił do drzwi. Lekko się zdziwiłam, bo przecież Adrian nadal jest u rodziców, a mama z tatą zadzwoniliby gdyby chcieli mnie odwiedzić. Ryan też to raczej nie był, bo zawsze w czwartek poświęca swój czas na pracę ze swoimi mechanikami.
Odstawiłam miseczkę z lodami na stolik i z zainteresowaniem ruszyłam do drzwi. Moje zdziwienie szybko przeszło w radość kiedy zobaczyłam kto za nimi stoi.
-Niespodziaaaankaaa! - uśmiechnięci od ucha do ucha Chris i Darcy zaczęli mi machać. Pisnęłam cicho, po czym rzuciłam się im na szyję. - O maatko, aż tak się stęskniłaś? - zapytał Chris.
-Co się dziwisz, wyobrażasz sobie kogokolwiek, kto by za nami nie tęsknił? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie Darcy.
-Wejdźcie! - wpuściłam ich do środka, cały czas szeroko się uśmiechając. - Co wy tu robicie tak szybko? Przecież jest dopiero czwartek. - zaczęłam, kiedy rozsiedliśmy się już wygodnie w salonie.
-Ooo lody! - Darcy z doskonale sobie znaną swobodą zabrał się za dokończenie mojego deseru.
-Tak, częstuj się. - przewaliłam oczami na co ten tylko się uśmiechnął, po czym wpakował sobie wypełnioną po brzegi łyżeczkę do ust.
-Spakowaliśmy manatki, wsiedliśmy do pierwszego wolnego samolotu i oto jesteśmy. - odpowiedział mi w końcu Chris. - Chcieliśmy się zjawić w nocy, ale uznaliśmy, że byłaby to ździebko przesada.
-Mówiłam już, jak bardzo was uwielbiam? - wcisnęłam się na kanapę między nich, przytulając oboje do siebie.
-Mówiłaś, ale genialnie jest to słuchać wielokrotnie. - Darcy położył swoją głowę na moim ramieniu.
Naprawdę, zupełnie nie wiem czym sobie zasłużyłam, że otaczam się takimi ludźmi.

***

-I jak sobie radzisz z tym wszystkim? - zapytał wieczorem Chris. Siedzieliśmy właśnie na kanapie w moim salonie, popijając zimne piwko i objadając się solonymi orzeszkami. Darcy z Adrianem ruszyli gdzieś w plener, wcześniej oczywiście zarzekając się, że wcale im taki wypad nie jest potrzebny. Musiałam na nich trochę powarczeć, dzięki czemu w końcu się ogarnęli i wyszli. Naprawdę, muszę coś z nimi zrobić, żeby nie przedkładali mojego dobra nad własne. Namawiałam Chrisa na to, żeby im towarzyszył, ale stanowczo odmówił, twierdząc, że musi ze mną o czymś poważnie porozmawiać. No cóż, nie naciskałam, skoro tak.
-Szczerze powiedziawszy, trudno powiedzieć. - odpowiedziałam, upijając wcześniej łyk prosto z butelki. - Raz jest lepiej, raz gorzej. Jednego dnia mogę uśmiechać się na prawo i lewo czując, że nadchodzi jakiś pozytywny przełom, ale następnego jestem zdolna tylko do leżenia na łóżku i wylewania łez. Czasami kompletnie sobie z tym nie radzę, mimo że upłynęło już tyle czasu.
-No, aż tak spektakularnie dużo to go nie minęło. - stwierdził Chris. - A wiesz co ja na ten temat myślę? - zapytał. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, więc szybko mi odpowiedział. - Według mnie powinnaś gdzieś stąd wyjechać.
-Taaak, fajnie by było. - prychnęłam lekko rozbawiona. - Alternatywy kończą mi się na wyjeździe do rodziców.
-Nie no, chodzi mi o taki porządny wyjazd, zmienienie środowiska i klimatu. - ciągnął z doskonale sobie znanym entuzjazmem. - Tutaj za dużo ci przypomina tego idiotę przez co pewnie trudniej jest ci dojść do normy. Taki dłuższy wyjazd mógłby w tym pomóc. Odcięłabyś się od tego wszystkiego, odpoczęła, nabrała energii.
-To co mówisz ma pewien sens i fajnie wygląda jak się tego słucha, ale z realizacją może być już problem. - widząc jego zdziwiony wzrok uśmiechnęłam się tylko. - Nie zapominaj, że nie każdy zarabia tyle kasy co ty i niektórych nie stać na dłuższe wyjazdy. A niewątpliwie taki by mi się przydał. Tygodniowy wypad nad morze czy coś w tym stylu raczej mało by dał.
-W drodze do Polski trochę już na ten temat myślałem. - no tak, czego mogłam się spodziewać po najbardziej narwanym człowieku na tym świecie. - I chyba mam pomysł jak rozwiązać twój problem...
-Chętnie cię wysłucham, bo mi nic w głowie nie świta. - upiłam kolejny łyk piwa.
-Polecisz do Australii. - powiedział, jakby to była najzwyklejsza i najnormalniejsza rzecz w życiu. Spojrzałam na niego z politowaniem. Spodziewałam się, że parsknie w tym momencie śmiechem, potwierdzając moje przypuszczenia, że żartuje, ale nic takiego się nie stało. Był całkowicie poważny. No cóż, tak poważny, na ile potrafi być. Poważny na chrisowy sposób.
-Oczywiście, już się rozpędzam. - przewaliłam oczami. - A spać to będę chyba pod mostem, o ile jakiś fajny tam macie, i żywić się będę powietrzem.
-Zamilcz dziewczę i słuchaj jak starszy mówi. - wyszczerzył się w moim kierunku. - To jeszcze nie koniec mojego genialnego planu. - kilka sekund później dodał: - Dzwoniłem do rodziców i pokrótce przedstawiłem im twoją sytuację.
-Hę? - ze zdziwienia uniosłam lewą brew do góry. Co mają do tego jego rodzice?
-No i cały ten pomysł polega na tym, że spakujesz swoje rzeczy, polecisz do Sydney i zatrzymasz się u moich rodziców.
-Żartujesz. - byłam niemal przekonana, że za moment wybuchnie śmiechem tym razem naprawdę potwierdzając moje przypuszczenia, że stroi sobie żarty. Nic takiego jednak się nie stało.
-Jestem jak najbardziej poważny. - i rzeczywiście, chyba naprawdę tak było. - Rodzice nie mają nic przeciwko, w sumie to nawet bardzo się ucieszyli na taką okoliczność. Przez większość czasu mieszkają sami więc przyda im się towarzystwo.
-Ale ja nie mogę im się tak zwalić na głowę. - pokiwałam przecząco głową. - Przecież oni mają swoje życie, a ja byłabym zbędnym balastem.
-I znowu zaczynasz marudzić. - przewalił wymownie oczami. - Jeżeli tylko takie masz zastrzeżenia to jak najszybciej się ich pozbądź. Jeśli to ma ci w tym pomóc, to mogę zadzwonić do rodziców i sobie z nimi porozmawiasz. - no tak, jeszcze tego by brakowało. - Właśnie. - najwyraźniej trafnie odgadnął mój tok myślenia. - Poza tym nie pojechałabyś tam wyłącznie na wczasy i w żadnym wypadku nie byłabyś balastem bo w pewien sposób mogłabyś im się odpłacić.
-Mianowicie? - kurcze, ten pomysł coraz bardziej zaczynał mi się podobać chociaż w żaden sposób nie dałam tego po sobie poznać. Bynajmniej nie miałam takiego zamiaru.
-Moi rodzice prowadzą niewielką firmę, zresztą o tym wiesz. - no tak, jego rodzice zajmują się projektowaniem ogrodów i tego typu rzeczy. - Ostatnio ich praca nabiera trochę tempa, a oni sami nie bardzo dają sobie z tym radę. Potrzebują kogoś kto uporządkowałby ich sprawy, w sensie że kontaktowałby się z klientami, umawiał na spotkania, i tego typu rzeczy. Kogoś w stylu asystentki. - machnął od niechcenia ręką, nie chcąc zagłębiać się w temat. - I gdybyś zgodziła się przyjąć tę pracę to pomogłabyś im, a sama nie czułabyś, że w jakiś sposób zwaliłaś się im na głowę.
-Mówisz naprawdę poważnie? - wolałam się naprawdę upewnić czy sobie ze mnie nie żartuje. Z nim to nigdy nic nie wiadomo.
-Jak najbardziej. - uśmiechnął się. - Przemyśl sprawę, pogadaj z rodzicami i daj mi znać co i jak. Według mnie powinnaś skorzystać z okazji.
-Chris... - zaczęłam. - Jesteś genialny! - odstawiłam na stolik butelkę piwa, po czym mocno się go niego przytuliłam.
Po raz kolejny dziękuje siłą wyższym, że mogę otaczać się takimi ludźmi.
Prawdziwymi przyjaciółmi.

*******

Enjoy! ;)

feeling-the-moments.blogspot.com
boys-like-you.blogspot.com

wtorek, 23 września 2014

7.

O ile cały zeszły tydzień minął mi w mgnieniu oka, o tyle muszę przyznać, że w ostatnich dniach już nie było zbyt różowo.
Adrian zawzięcie trenował, dopasowywał sprzęt i Bóg jeden wie co jeszcze robił, żeby poprawić swoją formę. Do mieszkania wpadł prawie jak do hotelu, zazwyczaj tylko się przespać. Jakby tego było mało, to dodatkowo rozgrywał pozostałe mecze w swoich innych klubach w ligach zagranicznych, więc siłą rzeczy widzieliśmy się raczej mało. I słowo "mało" jest lekkim niedopowiedzeniem, ale co poradzić?
Darcy z Chrisem siedzieli w Anglii i póki co nie planowali przyjazdu do Torunia, a bynajmniej nie prędzej niż przed meczem z Unią Leszno. Wcale im się nie dziwię, w końcu gdzie lepiej jak nie w domu? Zasypywali mnie co prawda na zmianę telefonami bądź smsami, nie zawsze mądrymi, ale to nie to samo co rozmowa z nimi twarzą w twarz, na żywo. Tak, zdecydowanie wolę ich w wersji na żywo.
Ryan z kolei miał podobnie jak Adrian. Treningi przeplatał meczami w innych ligach plus regeneracją sił na dalsze spotkania. Wiązało się to z tym, że z nim kontakt też miałam głównie tylko telefoniczny.
Zdecydowanie mój telefon więcej czasu był podłączony do ładowarki, niż od niej odłączony. Uroki przyjaźni na odległość.
Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że przy życiu póki co trzymali mnie tylko oni. Że to dla nich wstawałam każdego ranka, uśmiechałam się, oddychałam, funkcjonowałam. To ich obecność tak bardzo podtrzymywała mnie na duchu, że mogłam powoli, malutkimi kroczkami podnosić się z tego psychicznego dołka, w który wpadłam. Że to ich żartów, ich śmiechu, ich przekomarzania się potrzebowałam do przetrwania każdego kolejnego dnia. Zdecydowanie byli moimi superbohaterami.
Teraz ich zabrakło, a przynajmniej nie miałam ich obok siebie fizycznie i ponownie zaczynałam się zapadać w jakąś czarną, ponurą dziurę, z której nie widziałam żadnego wyjścia. Ponownie spędzałam większość czasu na leżeniu na łóżku bądź kanapie w moim mieszkaniu i wylewaniu łez w poduszkę. Natrętne myśli przelewały się przez mój umysł jak jakiś film, o którego istnieniu usilnie próbujesz zapomnieć, a on non stop jest odtwarzany. Staczam się, naprawdę.
To było takie żałosne, że nadal nie potrafię się z tego wszystkiego otrząsnąć, mimo upływu całego tego czasu. Wystarczyło że zamykałam oczy, a momentalnie widziałam przed nimi postać Andreasa. Jego wesoły uśmiech, te cudowne iskierki w oczach, które zawsze sprawiały mi tak wiele radości. Czułam na ustach jego pocałunki, wyobrażałam sobie jego ramiona oplatające mnie dookoła i przysuwające bliżej swojego ciała. Wprost w jego ramiona, gdzie jeszcze nie tak dawno temu znajdowała się moja bezpieczna przystań. Czułam jego ciepło, jego bliskość, bezpieczeństwo, jego miłość i w takich momentach płakałam jeszcze bardziej i bardziej, nie mogąc się w żaden sposób powstrzymać.
Następnie zawsze nadchodziła wizja tego jego przeszywającego wzroku podczas naszego ostatniego spotkania w Bydgoszczy. Przypominałam sobie jego zgarbioną, jakby przytłoczoną czymś sylwetkę, słyszałam jego smutny głos, widziałam jego nieszczęśliwą minę. Nawet po takim czasie ten widok powodował, że moje serce rozrywało się na dalsze, coraz to mniejsze kawałki.
W takich momentach uzmysławiałam sobie, że cokolwiek bym nie mówiła, czegokolwiek bym nie robiła ani jak bardzo bym się tego nie wypierała to nadal go kocham. Mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło, mimo czasu który upłynął od kiedy nie jesteśmy razem, mimo każdej chwili podczas której przeklinałam dzień, w którym go poznałam, moje serce nadal wyrywa się w jego stronę. Należy do niego i to jego tak naprawdę pragnie.
Wielokrotnie w przeciągu tych kilku dni musiałam niemal siłą powstrzymywać samą siebie przed sięgnięciem za telefon i zadzwonieniem do niego. Wystarczyłoby mi usłyszenie jego głosu, który powiedziałby mi z tą pewnością i czułością, że wszystko jest w porządku, że możemy jakoś to naprawić, że jesteśmy silniejsi niż całe te gówno, które niszczy nas od wewnątrz.
Że mnie kocha.
I wszystko byłoby dobrze.
Przyłapywałam samą siebie na tym, że sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Byłam tak cholernie rozdarta wewnętrznie, że to aż dziwne, że jeszcze nie dostałam od tego rozdwojenia jaśni. To tak jakby we mnie były dwie zupełnie różne osoby, które nieustannie ze sobą walczą o dominację. Póki co nadal trwał remis, ale wojna jeszcze się nie skończyła.
Z jednej strony chciałabym ten temat zostawić za sobą, zamknąć i więcej do niego nie wracać. Odgrodzić się od nieprzyjemnej przeszłości grubą krechą, zapomnieć, nauczyć się żyć od nowa i po prostu to zrobić! Chłopacy zresztą, jak jeden mąż, również wychodzili z takiego założenia i to głównie w tym postanowieniu mnie wspierali.
Z drugiej jednak strony nie chciałabym żeby to się tak kończyło. Nie chciałam zapomnieć o całym tym czasie, który spędziliśmy razem, o każdej z tych cudownych, wspólnych chwil, bez względu na to, czy były to zwyczajne wieczory spędzone w moim bądź Andreasa domu na oglądaniu telewizji, czy też momenty bardziej spektakularne jak chociażby wieczór, w którym Szwed poprosił mnie o rękę. Każda z tych chwil była częścią mnie. Żyła razem ze mną, tkwiła we mnie dogłębnie i utrata chociażby jednej z nich mogłaby się skończyć katastrofą.
To takie beznadziejne kiedy nie wiesz jaką podjąć decyzję, co dalej począć ze swoim życiem, jak się zachować. Wydawało mi się, że jestem taka dorosła, że potrafię samodzielnie podejmować decyzję, że sama dam radę poradzić sobie ze wszystkim, a tak naprawdę okłamywałam samą siebie. Byłam tylko zwykłym, zranionym dzieckiem, które potrzebowało, aby ktoś za rękę poprowadził je przez te trudne momenty w życiu.
Jedno jest pewne. Nie mogę dalej tkwić w tym punkcie, w którym jestem obecnie. Dłużej się tak nie da. Muszę albo ruszyć naprzód i oddzielić się od tego co było wcześniej grubą kreską, albo zrobić krok w tył i pozwolić przeszłości nadal kierować moim życiem.
W obu tych przypadkach podjęcie decyzji będzie niezwykle trudne i wiązać się będzie z nagromadzeniem wszelakiej gamy emocji i uczuć. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Muszę jakimś cudem zagryźć mocno zęby, zacisnąć pięści i zmierzyć się z moimi własnymi, wewnętrznymi demonami.
Tylko jak to zrobić?

***

Kolejny spędzony samotnie wieczór. Który to już? Chyba przestałam liczyć...
Różnica polegała na tym, że nie do końca był taki zwyczajny i podobny do wszystkich pozostałych. Powód?
Siedziałam na kanapie w zacienionym salonie, oświetlanym jedynie przez niewielką lampkę, z podkulonymi pod siebie nogami, trzymając na kolanach karton wypełniony niemal po brzegi zdjęciami. Głównie zdjęciami, chociaż znalazło się tam kilka innych pamiątek, ale to właśnie te pierwsze tak bardzo wypełniały cały mój umysł. Niektóre fotografie, konkretnie te, które już obejrzałam walały się praktycznie po całym pokoju. Wpatrywałam się w jakieś, przypominałam sobie okoliczności, w których zostało ono zrobione, po czym zrzucałam je na podłogę, nawet nie patrząc gdzie lecą.
Dokładnie dzisiaj mijają cztery lata od momentu w którym ja i Andreas zostaliśmy parą. Właśnie tego wieczora, cztery lata temu spotkaliśmy się na toruńskim Bulwarze i zdecydowaliśmy, że znacznie lepiej nam będzie iść przez życie w dwójkę. To właśnie wtedy dotarło do nas, że nie powinniśmy, a wręcz nie możemy marnować czasu na dalsze podchody skoro wszyscy, łącznie z nami, wiedzą że tak naprawdę obojgu nam wcale nie chodzi tylko o przyjaźń. Zdecydowanie chodziło o coś więcej.
Przez te cztery lata w naszym życiu działo się wiele. Może zabrzmi to tanio i kiczowato, rodem z jakiegoś taniego romansidła, ale naprawdę każdego kolejnego dnia na nowo odkrywałam sens słowa "miłość". Jednego dnia były to czułe gesty, którymi obdarzał mnie na każdym kroku, drugiego promienny uśmiech wysyłany w moją stronę zupełnie bez powodu, trzeciego tak uwielbiane przeze mnie czułe muśnięcie warg Andreasa złożone na moim czole w najmniej spodziewanym momencie. Każda chwila, którą spędziłam razem z nim była magiczna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Żaden pocałunek nie był taki sam, żaden dotyk, żadne zbliżenie, żadne wypowiedziane "kocham cię".
I właśnie teraz wszystkie te wspólnie przeżyte chwile powracały z każdą kolejną obejrzaną przeze mnie fotografią. Bez względu na to, czy było to zdjęcie z jakiegoś rodzinnego spotkania, pokroju urodzin babci, czy też ze wspólnego wypadu ze znajomymi do jakiegoś klubu czy w końcu nasze wspólne, prywatne zdjęcia we wszelakich odsłonach. Wszędzie uśmiechnięci, objęci, cieszący się życiem i swoją obecnością. Gdzie to wszystko się podziało? Czy to wszystko co mi po tym zostało? Pudło pełne martwych zdjęć? Przeszłość zamknięta w papierowym pojemniku?
Moim ciałem wstrząsnął wewnętrzny szloch, a obraz został całkowicie zamazany przez obficie wylewające się z moich oczu łzy. Najwyraźniej wszystkie tamy we mnie puściły.
Co ja takiego złego zrobiłam, że to wszystko skończyło się w ten sposób? Czym sobie na to zasłużyłam? Czy jego miłość jednak nie była tak samo silna jak moja? Czy miłość, jako taka, w ogóle istnieje?
Czując, że za moment nie powstrzymam się od zadzwonienia do Andreasa, profilaktycznie sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do osoby, która jako jedna z nielicznych mogła mi w tym momencie pomóc. Kilka sekund później usłyszałam głośno i wyraźnie jak zwykle wesoły głos mojego rozmówcy.
~Słucham cię, skarbie ty moje najdroższe?
-Chris... - pociągnęłam nosem niczym kilkuletnie dziecko. Obraz nędzy i rozpaczy w najczystszej postaci. - Porozmawiaj ze mną, bo czuję, że za moment zwariuję. - dodałam, po czym wybuchnęłam jeszcze większym płaczem.

***

-Zwariuję. - Szwed chodził nerwowo po pokoju, próbując się uspokoić. Póki co przychodziło mu to z marnym skutkiem, czego świadectwem mogą być dwie potłuczone szklanki i jeden wazon. - Jak Bóg mi świadkiem, jeszcze chwila i eksploduję!
-A już tego nie zrobiłeś? - wtrącił nieśmiało Mirek, siedzący dla bezpieczeństwa na kanapie najbardziej oddalonej od wkurzonego przyjaciela. Andreas spojrzał tylko na niego jak na idiotę, mrużąc oczy w geście wszechogarniającej go złości. - Okej, czyli może być jeszcze gorzej. - wymownie spojrzał na potłuczone szkło i pokręcił głową. - A temat przewodni twojego dzisiejszego nastroju pozostaje bez zmian?
-Oczywiście, że tak! - podniósł lekko głos. - Wiesz jaki dzisiaj jest dzień?
-Czwartek? - Mirosław wzruszył ramionami, nie dopatrując się w tym pytaniu niczego szczególnego. Wzrok Andreasa jednak szybko mu uzmysłowił, że za tym kryje się coś głębszego niż kolejny, zwykły dzień tygodnia. Zapomniał o czymś istotnym?
-Dzisiaj mielibyśmy swoją czwartą rocznicę. - jego głos przeszedł z krzyku w ten przepełniony smutkiem. - Dokładnie cztery lata temu zostaliśmy parą.
-Ołł.. - teraz przynajmniej było jasne, co jest na rzeczy.
-Przecież mnie tu zaraz coś strzeli jak z nią nie porozmawiam! - złość ponownie powróciła. - Kurwa, wystarczy że zamknę oczy, a już ją widzę! Oszaleć można!
-To zadzwoń do niej, co ci szkodzi spróbować. - odpowiedział, siląc się na spokój. Szwed sprawiał wrażenie jakby za moment naprawdę mógł stracić nad sobą panowanie.
-I myślisz, że ona jakby nigdy nic zechce ze mną rozmawiać? - prychnął z lekceważeniem. - W Bydgoszczy dała mi jasno do zrozumienia, że chce o mnie zapomnieć i że mam dać jej święty spokój.
-A ty oczywiście wziąłeś to do siebie i masz zamiar się z tym pogodzić tak? - zapytał, pochylając się lekko do przodu, przez co nie opierał się już wygodnie o kanapę. - Przestań zachowywać się jak pieprzony gówniarz, który uważa, że życie się na niego uwzięło! Weź się w garść! - spojrzał na swojego przyjaciela żelaznym, pewnym wzrokiem. - Nie oczekuj, że ktoś poda ci gotowe na tacy wszystko to, co tylko sobie zażyczysz. Jesteś już na tyle dorosły, że powinieneś wiedzieć, że jeżeli chcesz coś osiągnąć to musisz nad tym czymś pracować! Chcesz się teraz poddać? Odpuścić? - zapytał. Andreas usiadł na fotelu, opierając łokcie na kolanach i kładąc brodę na rozłożone dłonie. - Skoro tak to najwyraźniej nie jesteś takim człowiekiem za jakiego cię uważałem. Pewnie, możesz usiąść na dupie i jęczeć nad tym, jak to bardzo jesteś nieszczęśliwy, podczas gdy rzekoma miłość twojego życia ruszy ze swoim życiem naprzód.
-Więc według ciebie co powinienem zrobić? - westchnął głęboko, przygryzając lekko dolną wargę. - Przecież wystarczy, że się pojawię gdzieś w jej okolicy, a chłopacy zrobią ze mnie tarczę strzelniczą. Holder z Miedziakiem wyraźnie powiedzieli, że pożałuje jeśli jeszcze raz chociażby na nią spojrzę, nie mówiąc o rozmowie. - skrzywił się. - Poza tym mam do niej tak jakby nigdy nic zadzwonić? Nawet nie jestem pewien czy ona nadal ma ten sam numer. I w ogóle co ja jej powiem?
-Kurwa, jak nie wiesz o czym masz gadać to gadaj o pogodzie! - Mirek powoli zaczynał tracić cierpliwość. - Nie wiem o czym masz z nią gadać! Po prostu do niej zadzwoń i tyle! - Andreas najwyraźniej uznał, że to jedyne wyjście żeby przekonać się czy cokolwiek można jeszcze naprawić. Wstał z fotela, po czym zostawiając swojego przyjaciela samego w salonie ruszył w kierunku sypialni.
Z kieszeni spodni wyciągnął swoją komórkę, gdzie na wyświetlaczu od razu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej brunetki. Odetchnął głęboko, policzył w myślach do dziesięciu, w książce telefonicznej wyszukał jej numer, tak długo przez niego nie używany i zamarł z palcem na klawiszu wybierającym połączenie.
Bał się tej rozmowy. Bał się tego co może usłyszeć.
I sam chyba nie wiedział czy woli nadal trwać w nieświadomości, ale cały czas trzymając się nadziei, że wszystko może być dobrze czy jednak lepiej byłoby wiedzieć na czym stoi, przy jednoczesnej świadomości, że może się okazać, iż wszystko jest już definitywnie skończone.
A to jest ostatnia rzecz na świecie, której pragnął w tym momencie.



*******
Braziliana w czystej postaci -.-
That's all I have to say about it -.-

sobota, 6 września 2014

6.



Cały następny tydzień zleciał mi sama nie wiem, w którym momencie. Chłopacy wprost wychodzili z siebie starając się umilić mi czas. Robili to głównie po to żeby odciągnąć moje myśli od tego cholernego i nieszczęsnego meczu w Bydgoszczy. I trzeba przyznać, że robili to skutecznie, bo przez większość czasu naprawdę nie miałam kiedy o tym myśleć.
Chris co prawda miał tak mega napięty grafik spotkań w Anglii, że nawet na sekundę nie mógł przyjechać do Torunia, ale nie zmienia to faktu, że dzwonił codziennie i przez minimum godzinę wisieliśmy na telefonie gadając o totalnych bzdetach. Naprawdę, potrafiliśmy opowiadać sobie o zjedzonej kolacji i ani trochę nam się to nie nudziło.
Darcy z kolei stwierdził, że za długie przebywanie z Chrisem mu nie służy i po samym meczu w Bydgoszczy spędził czas w Poole, by w czwartek i tak wrócić do Torunia. Muszę przyznać, że przez cały ten czas poznawaliśmy się lepiej, w pewien sposób docieraliśmy i w mega szybkim trybie złapaliśmy wspólny kontakt. Naprawdę, ten chłopak ma w sobie coś takiego, że nie sposób go nie lubić. Zresztą, on sam stwierdził, że jego albo się kocha albo nienawidzi. Ja najwyraźniej jestem za tą pierwszą opcją.
Ryan miał swój krótki wyskok do Rosji na mecz, ale jak tylko wrócił to od razu niemalże zadomowił się w moim mieszkaniu i jak zwykle powodował, że przechodził mi wszelki smutek.
No i Adrian. Opuszczał mnie tylko po to żeby pojechać do Szwecji na mecz i zaraz wrócić. Naprawdę, w związku z nim wystarczyło mi tylko to, że był. Nie musiał nic mówić, ani robić. Wystarczyło, że kręcił się po mieszkaniu, robił sobie kawę, marudził że w telewizji nic nie ma, prychał przy robieniu sobie kanapek. Niby zwykłe, nieznaczące rzeczy, a jednak.
Dzięki nim w ciągu dnia nie myślałam ani trochę o tym trudnym przypadku ze Szwecji. Gorzej było nocą. Kiedy nie było nikogo kto by mnie czymś zajął, kiedy nie było ani Chrisa ani Darcy'ego, którzy by mnie rozśmieszyli, Ryana z którym mogłabym porozmawiać ani Adriana, któryby wymyślał dziesięć tysięcy różnych problemów 'nie cierpiących zwłoki'.
Najchętniej te momenty bym wymazała z głowy jak najszybciej. Nie chciałam po raz milionowy analizować wzroku Andreasa, tonu jego głosu, jego gestów. Oszaleć można!
Najwyraźniej to mi nie minie tak szybko, nawet przy pomocy chłopaków.
Masakra.

***

-Lena, Ty znowu płaczesz? - w piątkowy wieczór do mojego pokoju wszedł Adrian, patrząc na mnie ze współczuciem. Leżałam na łóżku, łzy spływały po moich policzkach, a w rękach trzymałam książkę Pata Conroy'a pod tytułem "Wielki Santini".
-Nieee... - wychlipałam, niczym kilkuletnie dziecko. - Santini zginął. - dodałam po chwili.
-Hę? - uniósł lewą brew do góry.
-No bohater książki! Mógł się katapultować z samolotu, ale wolał oddalić się od terenu zabudowań bo wiedział, że w każdym z tych domów może mieszkać rodzina z dziećmi takimi jak jego saaaaame. - kolejne kilka łez popłynęło. - Czy to nie jest cudowne, a zarazem smutne? On tak kochał swoją rodzinę, chociaż na co dzień tego nie okazywaaaał.
-Ty się na pewno dobrze czujesz? - zapytał, patrząc na mnie jak na kretynkę.
-No bo ta książka jest taka cudowna!
-Boże, przyjaźnię się z wariatką. - westchnął głośno, przewalając przy okazji oczami. - Naprawdę, albo twoja psychika leży i kwiczy, albo tylko uwidaczniasz swoją nie do końca wykształtowaną normalność. - dla potwierdzenia swoich słów zrobił kilka kółek koło skroni na znak głupoty. Pff, chyba jego własnej.
-Jesteś kompletnie bez serca! - wstałam z łóżka, odkładając z celebracją książkę na stolik. Znając życie, wrócę dzisiaj do tego fragmentu jeszcze nie raz. - Naprawdę, co z twoją empatią?
-Moja empatia, w przeciwieństwie do twojej psychiki, ma się bardzo dobrze. - odpowiedział z uśmiechem. - Ostatnia książka na jakiej płakałem to chyba było w przedszkolu na "Kubusiu Puchatku". - dodał po chwili.
-Czyli jednak nie jest z tobą jeszcze tak najgorzej.
-W porównaniu z tobą jestem okazem zdrowia. - stwierdził, na co tym razem to ja przewaliłam oczami. – A płakałem, bo pani mnie nią walnęła, że nie uważałem, tylko rozmontowywałem samochodzik. – dodał, na co parsknęłam śmiechem. - Zjemy jakąś kolację? – zmienił temat.
-A przygotujesz coś? - uśmiechnęłam się szeroko, chcąc go udobruchać.
-Jesteś beznadziejna z tym swoim cudownym uśmiechem i słodkimi oczkami. - palnął, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Powinni tego zakazać co najmniej ustawowo.
-Czyli mój jedyny, ukochany, cudowny i najlepszy Adrianie, przygotujesz kolację? - podeszłam do niego, zarzucając mu przy okazji ręce na ramiona.
-Ugh, nie znoszę Cię! - warknął, by po chwili razem ze mną parsknąć śmiechem. - Zapraszam do kuchni, tym razem wspólnie coś przyrządzimy.
-Kuchnia działa na mnie destrukcyjnie. - jęknęłam z rezygnacją. Nie moja wina, że gotowanie jest najgorszą rzeczą jaką ma do wykonania człowiek, a w szczególności moja skromna osóbka. - A może po prostu coś zamówimy? - zapytałam z nadzieją.
-Zapomnij skarbie. - uśmiechnął się w moim kierunku, całując mnie lekko w czoło. - Idziemy do kuchni. - dodał, ciągnąc mnie za sobą do owego pomieszczenia.
Ugh i jak ja mam go potem lubić?
No dobra, lubiłabym go nawet wtedy, gdyby kazał mi codziennie przygotowywać sobie wykwintne dania, rodem z najlepszych restauracji.
Pff, lubiłabym?
Ja tego człowieka uwielbiam!

***

Wszedł do swojego mieszkania, rzucając klucze na szafkę, a torbę odkładając niedbale w korytarzu. Podróż ze Szwecji, jak i sam pobyt tam minęły mu w zaskakująco szybkim tempie.
Skierował się do salonu, gdzie od razy rozłożył się na kanapie, przymykając oczy.
Czuł się niewiarygodnie wprost zmęczony, jakby te ostatnie dni były kompletną męczarnią. Nawet wizytę u rodziców w jego rodzinnym Hallstavik musiał przełożyć na kiedy indziej, bo nie czuł się na siłach aby spotkać się z nimi. Z ojcem, który i tak ostatnimi czasy mało z nim rozmawia oraz z matką, która cały czas patrzy na niego tym dziwnym, trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
Czuł się beznadziejnie, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. I nawet doskonale zdawał sobie sprawę jaka jest tego bezpośrednia przyczyna.
Nie zdążył rozwinąć swoich przemyśleń, gdyż po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Z głośnym westchnieniem podniósł się z kanapy i ociężałym krokiem ruszył otworzyć swojemu gościowi.
A okazał się nim nikt inny jak Mirosław Duda-oficjalnie jego mechanik, a prywatnie jeden z najlepszych przyjaciół.
-Stary, co ty tu robisz? - zapytał, wpuszczając go do środka i zamykając za nim drzwi. Obaj przeszli do salonu, gdzie bez zbędnych ceregieli zajęli miejsca siedzące.
-Postanowiłem odwiedzić swojego potencjalnego chlebodawcę. - zażartował, jednak widząc, że gospodarzowi ani w głowie zabawa, zapytał całkowicie poważnie: - Andreas, co się dzieje?
-Wszystko w porządku. - odpowiedział automatycznie, opierając łokcie na kolanach.
-Masz mnie za ślepego?
-O co ci chodzi? - lekko się zdenerwował.
-Od jakiegoś czasu jesteś kompletnie bez życia. Myślałem, że od tamtego czasu... - tutaj na moment się zatrzymał. - ..nastąpiła znaczna poprawa.
-Jakiego znowu czasu? - myśli Szweda były na tyle rozbiegane, że nie nadążał za tokiem myślenia przyjaciela.
-Odkąd... No wiesz... - podrapał się nerwowo w skroń. - Odkąd zerwałeś z Leną.
Słysząc imię dziewczyny, momentalnie wrócił na ziemię.
-Wszystko.Jest.W.Porządku. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Oszukuj się dalej. - ta pewność w głosie Polaka powoli doprowadzała go do szału.
-Więc co chcesz kurwa usłyszeć? - zerwał się z kanapy, krążąc nerwowo po pokoju.
-Prawdę.
-Chcesz prawdy?! Dobrze, oto ona! - nawet sam nie zdawał sobie sprawy, że jego głos przeszedł teraz w krzyk. - Czuję się fatalnie od czasu ostatniego meczu. Czuję się na tyle beznadziejnie, że kompletnie nie mogę sobie znaleźć miejsca! - wziął kilka głębszych wdechów, uspokajając tym samym swój głos. - Czy ty wiesz, że ONA tam była? Że stała przede mną tak cholernie prawdziwa, że mogłem dotknąć jej ciała, a ono by się nie rozpłynęło w powietrzu? - jego głos przeszedł teraz w pełen bólu głośny szept. - Że stała przede mną tak strasznie wystraszona, a z jej oczu najzwyczajniej w świecie płynęły łzy? - zapytał, na moment milknąc. Ponownie usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach. - Stała i płakała, a ja kompletnie nic nie mogłem zrobić, bo to wszystko była moja wina. Czułem, że za moment coś mnie rozerwie od środka. Patrząc na nią dostawałem szału, bo nie mogłem jej pomóc. - jego głos lekko się załamał.
-Andreas... - Mirek chciał coś wtrącić, ale nie było mu to dane.
-Nigdy nie potrafiłem wytrzymać jej płaczu. - Szwed ponownie rozpoczął swój monolog, wpatrując się w ścianę jakby skupiał się bardziej na wspomnieniach niż na teraźniejszości. - Kiedy tylko widziałem łzę na jej policzku, bez względu na powód, czułem jak moje serce rozrywa się na pół. Stawałem na rzęsach, starając się przywrócić na jej twarz uśmiech. Uchyliłbym jej bramy nieba, gdyby tylko o to poprosiła. Tuliłem ją do siebie tak długo, jak tylko było trzeba, a teraz... - po raz kolejny wstał. - A teraz nie mogłem zrobić nic. W zamian za to miałem tę pieprzoną świadomość, że to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Że każda, pojedyncza łza płynęła przeze mnie. Nikomu nie życzę czegoś takiego.
-Andreas, nie jestem pewny czy dobrze cię zrozumiałem. - powoli wypowiadał każde słowo, jakby je analizował. - Wybacz, że walnę tak prosto z mostu, ale co cię to obchodzi? Przecież to ty z nią zerwałeś, więc czego się spodziewałeś? Skoro nie zdecydowałeś się na ten ślub, to najwyraźniej nic do niej nie czułeś. - widząc jak Szwed spuścił wzrok, dodał: - Bo taka jest ostatecznie prawda, tak?
Jonsson podszedł powoli do komody, biorąc do ręki jedną z kilku ramek ze zdjęciem.
-Nadal chcesz usłyszeć prawdę?
-Chcę.
-Decyzja o zostawieniu Leny wtedy samej, bez słowa wyjaśnienia, była największym błędem jaki kiedykolwiek popełniłem. - odpowiedział, wpatrując się w zdjęcie uśmiechniętej brunetki. - Nie na sekundy żebym tego nie żałował.
-O czym ty mówisz? - Mirek wpatrywał się w swojego przyjaciela, kompletnie nic nie rozumiejąc.
-Lena jest jedyną osobą, którą kiedykolwiek tak mocno pokochałem. - opuszkami palców przejechał po ukrytej za szkłem fotografii dziewczyny. - I nigdy nikogo tak nie pokocham.
-Adreas.. - szok, to było drobne słowo w porównaniu z tym co się działo wewnątrz Mirka. Przecież ją zostawił! Jak mógł ją kochać i zrobić coś takiego?!
-I mimo wszystko, to uczucie nigdy się nie zmieniło. - dodał, odkładając ramkę na swoje miejsce, by po chwili ponownie usiąść na kanapie. Odetchnął głęboko, mrugając kilkakrotnie. - Więc, sprowadza cię do mnie coś jeszcze? - zapytał już w miarę opanowanym głosem.
Bo jedyne co teraz mógł zrobić to trwać nadal, pomimo wszystko. Robić dobrą minę do złej gry z nadzieją, że kiedyś to wszystko się odmieni. Że znowu powrócą tamte cudowne dni.
To wszystko, o czym marzył.



***

Musiałam coś dziabnąć, serio o.O
But, anyway :D
Enjoy and feel the magic in the air! <3
x



5.



Leżąc na kanapie w jego pokoju, wpatrywałam się w ekran telewizora, gdzie właśnie leciał jakiś film romantyczny. Spędzaliśmy ze sobą jeden z wolnych wieczorów, robiąc dokładnie to co prawie zawsze. Delektując się własną obecnością, celebrując każdą chwilę i nie myśląc o tym, że jutro już nie będzie tak kolorowo. Ale wracając do tego filmu. Przyznam się szczerze, że fabuła ani trochę do mnie nie przemawiała, historia była jedną z tych klasycznych, typowych romansideł, ale właśnie był taki jeden moment, który szczególnie mnie zaintrygował.
-Andreas? - zapytałam chłopaka, który leżał tuż obok mnie, cały czas trzymając mnie mocno w swoich objęciach. Było mi tak błogo i cudownie, że aż nie można tego opisać. Naprawdę, w tym momencie nie potrzebowałam absolutnie niczego więcej do szczęścia.
-Tak skarbie? – musnął swoimi wargami moją skroń, odgarniając zbłąkany kosmyk włosów.
-Myślisz, że z nami też tak będzie? - zapytałam niepewnie, odwracając się twarzą do niego.
-Mianowicie jak? – spojrzał na mnie uważnie.
-No wiesz, jak w tym filmie... - zauważyłam, że nadal mnie nie rozumie, więc dodałam. - Wierzysz, że my też będziemy trwać zawsze i szczęśliwie? – przygryzłam lekko dolną wargę, czekając na jego odpowiedź.
-Oczywiście, że tak. - pocałował mnie delikatnie w czoło wiedząc, że lubię kiedy to robi. Tylko on potrafi takimi najprostszymi rzeczami wywoływać u mnie nieopisaną radość.
-Ale 'zawsze' to takie poważne i ostateczne słowo... - westchnęłam cicho, na moment przymykając oczy. Chwilę później otworzyłam je znowu, pod wpływem dotyku Andreasa. Opuszkami swoich palców lekko dotykał mojego policzka.
-Od kiedy Cię poznałem, każdy dzień wydawał mi się inny. W momencie kiedy zrozumiałem, że w żadnym wypadku nie jesteś dla mnie tylko zwykłą koleżanką, ale dziewczyną, przez którą kompletnie straciłem głowę, byłem pewien, że nic nie będzie już takie samo. I dokładnie w ten sam sposób czuję się, kiedy spędzam kolejny dzień z tobą. Nie czuję się ani trochę znudzony, przybity, nie odczuwam rutyny ani niczego w tym stylu. Pragnę każdy kolejny dzień odkrywać razem z Tobą i za każdym razem kochać Cię jeszcze mocniej.
-Ale... - chciałam coś wtrącić, ale uniemożliwił mi to jego wskazujący palec, delikatnie położony na moich ustach.
-Kocham Cię, nie chcę stracić żadnego dnia z Tobą, nie wyobrażam sobie swojego dalszego życia, w którym miałoby Cię zabraknąć,  więc w naszym wypadku 'zawsze' i tak nie jest adekwatne. - wyszeptał, odsuwając palec by po chwili z celebracją musnąć moje usta.
-Zawsze. - sama cieszyłam się z tego, że w jego głowie są jakieś plany odnośnie przyszłości i że ja w tych planach również widnieje. Chociaż ‘cieszyłam się’ chyba nie jest dobrym stwierdzeniem. Tego ciepła, jakie rozpłynęło się wzdłuż mnie nie dało się podporządkować pod żadne dotąd znane mi pojęcie.
-I na zawsze. - dodał, tym razem całując mnie już znacznie bardziej z pożądaniem.

*******

Stałam twarzą w twarz z facetem, za którym jeszcze kilka miesięcy temu mogłabym wskoczyć w ogień. Zdecydowanie byłam gotowa na wszelkie poświęcenia. Nie czułam ani trochę skrępowania jego obecnością w tamtych momentach, mogłam rozmawiać z nim na wszelakie różne tematy, mogłam milczeć, a teraz miałam kompletną pustkę w głowie.
-Lena? - ponownie zapytał, podchodząc o krok bliżej. Automatycznie zrobiłam to samo z tym że mój krok wykonany był w tył. - Co ty tu robisz sama? – dodał widząc, że nikt mi nie towarzyszy w tym momencie.
-Nie jestem sama. - wydusiłam z trudem, modląc się w duszy aby Adrian, albo którykolwiek z chłopaków jak najszybciej do mnie wrócił. - Przyjechałam z chłopakami. - dodałam, skutecznie omijając jego utkwiony we mnie wzrok.
-Nic się nie zmieniłaś. - stwierdził, jakby to była zwyczajna rozmowa dwojga przyjaciół, a ja momentalnie poczułam wilgoć w kącikach oczu. On tak na poważnie?
-Oh naprawdę? - prychnęłam, wojowniczo zadzierając głowę do góry. Fakt, musiałam zebrać w sobie chyba wszystkie pokłady odwagi i pewności siebie. - Mi się wydaje, że sporo się zmieniłam. Co najważniejsze, nie mam na sobie ubranej białej sukni, ani na moim palcu nie widnieje żadna obrączka. Dziwne, prawda?
-Lena... - zaczął, zmieniając ton głosu na taki bardziej przybity. Pff, nie czułam w tym momencie nawet grama litości wobec niego. Nie po tym wszystkim. Nie po tym jak mnie potraktował. Nie po tym, ile czasu zmarnowałam użalając się nad sobą. Nie po tym, ile łez wylałam. Nie po całym tym bagnie w jakim mnie zostawił bez chociażby jednego słowa wyjaśnienia.
-Wiem jak mam na imię! - wybuchłam. - Nie masz prawa się do mnie odzywać! Nie masz prawa na mnie patrzeć, ani tym bardziej wymawiać mojego imienia! Nie masz do tego żadnego cholernego prawa, odkąd stwierdziłeś, że nasze wspólne życie chyba nie będzie jednak taką sielanką.
-Ale...
-Nadal to do Ciebie nie dotarło?! Jesteś moją PRZESZŁOŚCIĄ! Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego! Zostawiłeś mnie samą pośród tego wszystkiego, a teraz jakby nigdy nic masz czelność do mnie podejść i powiedzieć, że 'nic się nie zmieniłam'?! Otóż, zmieniłam się! Moje wnętrze jest w kompletnej rozsypce, przez Ciebie! Mam wrażenie, że moje ciało utraciło już zdolność wytwarzania łez, przez Ciebie! Jestem kompletnym wrakiem człowieka i zupełnie nie wiem jak się w życiu odnaleźć, a to wszystko PRZEZ CIEBIE! Więc nie, nie zgodzę się z tobą. Zmieniłam się. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo.
-Lenuś, przepraszam. - na sam dźwięk zdrobnienia mojego imienia przez moment po moim ciele przebiegły dreszcze. On zawsze wymawiał to z taką słodyczą i miłością...
-Za co Ty mnie przepraszasz?! - Adrian proszę Cię, pospiesz się. - Przecież Ty po prostu 'nie mogłeś'.
-Wiem, że zachowałem się wtedy okropnie, ale to wcale nie jest tak... - podszedł do mnie jeszcze bliżej, a ja chcąc wykonać ten sam manewr do tyłu natrafiłam na chłodną przeszkodę w postaci ściany. - Chciałbym Ci to wszystko wytłumaczyć..
-Odsuń się ode mnie. - wyszeptałam wiedząc, że nic więcej z mojego gardła się już nie wydobędzie. Zapasy najwyraźniej się wyczerpały.
-Ja napraw...
-Nie słyszałeś co powiedziała?! - obok mnie rozległ się głos Chrisa. - Zabieraj się od niej i to natychmiast!
-Chris, my rozmawiamy. - spojrzał na Australijczyka, który to stanął przede mną, jakby chciał mnie ochronić przed Andreasem. Przy okazji odepchnął Szweda ręką, zwiększając między nami dystans. W tym momencie byłam mu cholernie wdzięczna za to, że się zjawił.
-Spływaj, póki moje miłosierdzie jeszcze się nie skończyło. Straciłeś swoją szansę rozmowy z nią w momencie, kiedy ją zostawiłeś SAMĄ! Powiedz mi, jak wielkim skurwielem trzeba być, żeby po tym wszystkim do niej podejść i w ogóle mieć czelność spojrzeć jej w twarz?
-Słuchaj, ta sprawa ciebie nie dotyczy, więc...
-Ona dotyczy nas wszystkich na równi, bo Lena jest naszą przyjaciółką. - koło nas nawet nie wiem skąd znalazł się Adrian, któremu towarzyszył ten sam chłopak, który przed meczem walnął mnie drzwiami. - Gdybyśmy nie byli w takim miejscu, w jakim jesteśmy, jak nic obiłbym Ci ryj, bez żadnych skrupułów. - doskonale wiedziałam, jak ze złości zacisnął dłonie w pięści. Oczywiście ręce lekko mu się trzęsły. - Po prostu spieprzaj stąd i więcej nie pokazuj się Lenie na oczy.
-Chłopaki, ja naprawdę... - chciał coś wtrącić, ale ponownie nie było mu to dane.
-Emil, zabierz swojego jebniętego kumpla, bo za moment będzie mógł pomarzyć o jeździe na motorze przez najbliższe pół roku. - Chris zwrócił się do chłopaka, stojącego koło Adriana. Ten tylko kiwnął głową, najwyraźniej nie do końca wiedząc co się dzieje, po czym podszedł do klubowego kolegi i położył mu dłoń na ramieniu.
-Andreas, odpuść. Idziemy. - pociągnął go lekko, co jednak nie przyniosło skutku. Szwed nadal stał na swoim miejscu, wpatrując się w chłopaków, zasłaniających mnie przed nim. - Nie stawiaj się idioto, idziemy! - tym razem włożył znacznie więcej siły w ciągniecie chłopaka, przez co chwilę później obaj zniknęli gdzieś w parkingu maszyn.
-Wszystko okej? - Adrian odwrócił się do mnie przodem, oddychając głęboko. - Nic Ci ten zjeb nie zrobił?
-Nie, wszystko okej... - wyszeptałam, po czym wybuchłam płaczem. - Zabierz mnie stąd! Ja chcę do domu. - mocno się w niego wtuliłam, nawet nie próbując hamować moich łez.
-Nie no, pierdolę groźbę zawieszenia, idę mu przyjebać! - warknął Chris i zapewne by to zrobił, gdyby na jego drodze nie stanął Ryan wraz z Darcy'm, którzy pojawili się sama nie wiem skąd. Obaj zatrzymali go, najwyraźniej słysząc wcześniej co ma zamiar zrobić.
-Nie wygłupiaj się! - Ryan potrząsnął nim lekko. - Po prostu wracajmy już do domu.
Chłopacy musieli wrócić jeszcze do swoich mechaników i zabrać swoje rzeczy z boksów. Stwierdzili, że tym razem samą mnie nie zostawią, więc towarzyszył mi Darcy. Chyba nie wiedział za bardzo jak zareagować, widząc mnie cały czas zalaną łzami, więc z trochę niepewną miną podszedł do mnie i przytulił jednym ramieniem.
-Nie płacz. Szwedzi to durnie. Zresztą, jakbym mieszkał w takim zimnie to pewnie też mózg by mi sfiksował. – palnął, na co mimowolnie parsknęłam krótkim śmiechem. Australijczyk tylko się wyszczerzył, w ten swój charakterystyczny sposób.
-Hej, przepraszam za niego. - koło nas po raz kolejny pojawił się owy chłopak, mówiący z tym śmiesznym, rosyjskim akcentem. - Nie wiem co się stało, ale nie powinnaś przez niego płakać.
-No tak, łatwo powiedzieć. - wytarłam mokre policzki, odsuwając się lekko od Darcy’ego. - Tak czy inaczej dzięki.
-I jeszcze raz przepraszam za te drzwi. - powiedział to z taką skruchą, że musiałam ponownie lekko parsknąć śmiechem. - Zawsze muszę coś odwalić. – podrapał się nerwowo po boku głowy.
-Naprawdę, nic się nie stało. - uśmiechnęłam się w jego kierunku. - Tak przy okazji, Lena jestem. - wyciągnęłam w jego stronę rękę
-Emil. - uścisnął moją dłoń. - Miło mi Cię poznać.
-I wzajemnie. - odpowiedziałam mu tym samym.
Niestety nie pogadaliśmy sobie zbyt długo, bo musiał pędzić do swojego teamu, a po mnie i Darcy’ego przyszedł Adrian razem z Chrisem i Ryanem. Pożegnałam się z nowo poznanym chłopakiem, po czym wyszłam z terenu stadionu bydgoskiej Polonii, przy towarzystwie wzroku pewnego Szweda.
Niech ten dzień już się skończy...


***
W Top100 najdłuższych rozdziałów by się ten nie znalazł, ale nic więcej już z niego wykrzesać nie mogłam.
 Podziękujcie 5SOS i MTV, że w ogóle jest o.O
LKF! <3