wtorek, 23 września 2014

7.

O ile cały zeszły tydzień minął mi w mgnieniu oka, o tyle muszę przyznać, że w ostatnich dniach już nie było zbyt różowo.
Adrian zawzięcie trenował, dopasowywał sprzęt i Bóg jeden wie co jeszcze robił, żeby poprawić swoją formę. Do mieszkania wpadł prawie jak do hotelu, zazwyczaj tylko się przespać. Jakby tego było mało, to dodatkowo rozgrywał pozostałe mecze w swoich innych klubach w ligach zagranicznych, więc siłą rzeczy widzieliśmy się raczej mało. I słowo "mało" jest lekkim niedopowiedzeniem, ale co poradzić?
Darcy z Chrisem siedzieli w Anglii i póki co nie planowali przyjazdu do Torunia, a bynajmniej nie prędzej niż przed meczem z Unią Leszno. Wcale im się nie dziwię, w końcu gdzie lepiej jak nie w domu? Zasypywali mnie co prawda na zmianę telefonami bądź smsami, nie zawsze mądrymi, ale to nie to samo co rozmowa z nimi twarzą w twarz, na żywo. Tak, zdecydowanie wolę ich w wersji na żywo.
Ryan z kolei miał podobnie jak Adrian. Treningi przeplatał meczami w innych ligach plus regeneracją sił na dalsze spotkania. Wiązało się to z tym, że z nim kontakt też miałam głównie tylko telefoniczny.
Zdecydowanie mój telefon więcej czasu był podłączony do ładowarki, niż od niej odłączony. Uroki przyjaźni na odległość.
Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że przy życiu póki co trzymali mnie tylko oni. Że to dla nich wstawałam każdego ranka, uśmiechałam się, oddychałam, funkcjonowałam. To ich obecność tak bardzo podtrzymywała mnie na duchu, że mogłam powoli, malutkimi kroczkami podnosić się z tego psychicznego dołka, w który wpadłam. Że to ich żartów, ich śmiechu, ich przekomarzania się potrzebowałam do przetrwania każdego kolejnego dnia. Zdecydowanie byli moimi superbohaterami.
Teraz ich zabrakło, a przynajmniej nie miałam ich obok siebie fizycznie i ponownie zaczynałam się zapadać w jakąś czarną, ponurą dziurę, z której nie widziałam żadnego wyjścia. Ponownie spędzałam większość czasu na leżeniu na łóżku bądź kanapie w moim mieszkaniu i wylewaniu łez w poduszkę. Natrętne myśli przelewały się przez mój umysł jak jakiś film, o którego istnieniu usilnie próbujesz zapomnieć, a on non stop jest odtwarzany. Staczam się, naprawdę.
To było takie żałosne, że nadal nie potrafię się z tego wszystkiego otrząsnąć, mimo upływu całego tego czasu. Wystarczyło że zamykałam oczy, a momentalnie widziałam przed nimi postać Andreasa. Jego wesoły uśmiech, te cudowne iskierki w oczach, które zawsze sprawiały mi tak wiele radości. Czułam na ustach jego pocałunki, wyobrażałam sobie jego ramiona oplatające mnie dookoła i przysuwające bliżej swojego ciała. Wprost w jego ramiona, gdzie jeszcze nie tak dawno temu znajdowała się moja bezpieczna przystań. Czułam jego ciepło, jego bliskość, bezpieczeństwo, jego miłość i w takich momentach płakałam jeszcze bardziej i bardziej, nie mogąc się w żaden sposób powstrzymać.
Następnie zawsze nadchodziła wizja tego jego przeszywającego wzroku podczas naszego ostatniego spotkania w Bydgoszczy. Przypominałam sobie jego zgarbioną, jakby przytłoczoną czymś sylwetkę, słyszałam jego smutny głos, widziałam jego nieszczęśliwą minę. Nawet po takim czasie ten widok powodował, że moje serce rozrywało się na dalsze, coraz to mniejsze kawałki.
W takich momentach uzmysławiałam sobie, że cokolwiek bym nie mówiła, czegokolwiek bym nie robiła ani jak bardzo bym się tego nie wypierała to nadal go kocham. Mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło, mimo czasu który upłynął od kiedy nie jesteśmy razem, mimo każdej chwili podczas której przeklinałam dzień, w którym go poznałam, moje serce nadal wyrywa się w jego stronę. Należy do niego i to jego tak naprawdę pragnie.
Wielokrotnie w przeciągu tych kilku dni musiałam niemal siłą powstrzymywać samą siebie przed sięgnięciem za telefon i zadzwonieniem do niego. Wystarczyłoby mi usłyszenie jego głosu, który powiedziałby mi z tą pewnością i czułością, że wszystko jest w porządku, że możemy jakoś to naprawić, że jesteśmy silniejsi niż całe te gówno, które niszczy nas od wewnątrz.
Że mnie kocha.
I wszystko byłoby dobrze.
Przyłapywałam samą siebie na tym, że sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Byłam tak cholernie rozdarta wewnętrznie, że to aż dziwne, że jeszcze nie dostałam od tego rozdwojenia jaśni. To tak jakby we mnie były dwie zupełnie różne osoby, które nieustannie ze sobą walczą o dominację. Póki co nadal trwał remis, ale wojna jeszcze się nie skończyła.
Z jednej strony chciałabym ten temat zostawić za sobą, zamknąć i więcej do niego nie wracać. Odgrodzić się od nieprzyjemnej przeszłości grubą krechą, zapomnieć, nauczyć się żyć od nowa i po prostu to zrobić! Chłopacy zresztą, jak jeden mąż, również wychodzili z takiego założenia i to głównie w tym postanowieniu mnie wspierali.
Z drugiej jednak strony nie chciałabym żeby to się tak kończyło. Nie chciałam zapomnieć o całym tym czasie, który spędziliśmy razem, o każdej z tych cudownych, wspólnych chwil, bez względu na to, czy były to zwyczajne wieczory spędzone w moim bądź Andreasa domu na oglądaniu telewizji, czy też momenty bardziej spektakularne jak chociażby wieczór, w którym Szwed poprosił mnie o rękę. Każda z tych chwil była częścią mnie. Żyła razem ze mną, tkwiła we mnie dogłębnie i utrata chociażby jednej z nich mogłaby się skończyć katastrofą.
To takie beznadziejne kiedy nie wiesz jaką podjąć decyzję, co dalej począć ze swoim życiem, jak się zachować. Wydawało mi się, że jestem taka dorosła, że potrafię samodzielnie podejmować decyzję, że sama dam radę poradzić sobie ze wszystkim, a tak naprawdę okłamywałam samą siebie. Byłam tylko zwykłym, zranionym dzieckiem, które potrzebowało, aby ktoś za rękę poprowadził je przez te trudne momenty w życiu.
Jedno jest pewne. Nie mogę dalej tkwić w tym punkcie, w którym jestem obecnie. Dłużej się tak nie da. Muszę albo ruszyć naprzód i oddzielić się od tego co było wcześniej grubą kreską, albo zrobić krok w tył i pozwolić przeszłości nadal kierować moim życiem.
W obu tych przypadkach podjęcie decyzji będzie niezwykle trudne i wiązać się będzie z nagromadzeniem wszelakiej gamy emocji i uczuć. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Muszę jakimś cudem zagryźć mocno zęby, zacisnąć pięści i zmierzyć się z moimi własnymi, wewnętrznymi demonami.
Tylko jak to zrobić?

***

Kolejny spędzony samotnie wieczór. Który to już? Chyba przestałam liczyć...
Różnica polegała na tym, że nie do końca był taki zwyczajny i podobny do wszystkich pozostałych. Powód?
Siedziałam na kanapie w zacienionym salonie, oświetlanym jedynie przez niewielką lampkę, z podkulonymi pod siebie nogami, trzymając na kolanach karton wypełniony niemal po brzegi zdjęciami. Głównie zdjęciami, chociaż znalazło się tam kilka innych pamiątek, ale to właśnie te pierwsze tak bardzo wypełniały cały mój umysł. Niektóre fotografie, konkretnie te, które już obejrzałam walały się praktycznie po całym pokoju. Wpatrywałam się w jakieś, przypominałam sobie okoliczności, w których zostało ono zrobione, po czym zrzucałam je na podłogę, nawet nie patrząc gdzie lecą.
Dokładnie dzisiaj mijają cztery lata od momentu w którym ja i Andreas zostaliśmy parą. Właśnie tego wieczora, cztery lata temu spotkaliśmy się na toruńskim Bulwarze i zdecydowaliśmy, że znacznie lepiej nam będzie iść przez życie w dwójkę. To właśnie wtedy dotarło do nas, że nie powinniśmy, a wręcz nie możemy marnować czasu na dalsze podchody skoro wszyscy, łącznie z nami, wiedzą że tak naprawdę obojgu nam wcale nie chodzi tylko o przyjaźń. Zdecydowanie chodziło o coś więcej.
Przez te cztery lata w naszym życiu działo się wiele. Może zabrzmi to tanio i kiczowato, rodem z jakiegoś taniego romansidła, ale naprawdę każdego kolejnego dnia na nowo odkrywałam sens słowa "miłość". Jednego dnia były to czułe gesty, którymi obdarzał mnie na każdym kroku, drugiego promienny uśmiech wysyłany w moją stronę zupełnie bez powodu, trzeciego tak uwielbiane przeze mnie czułe muśnięcie warg Andreasa złożone na moim czole w najmniej spodziewanym momencie. Każda chwila, którą spędziłam razem z nim była magiczna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Żaden pocałunek nie był taki sam, żaden dotyk, żadne zbliżenie, żadne wypowiedziane "kocham cię".
I właśnie teraz wszystkie te wspólnie przeżyte chwile powracały z każdą kolejną obejrzaną przeze mnie fotografią. Bez względu na to, czy było to zdjęcie z jakiegoś rodzinnego spotkania, pokroju urodzin babci, czy też ze wspólnego wypadu ze znajomymi do jakiegoś klubu czy w końcu nasze wspólne, prywatne zdjęcia we wszelakich odsłonach. Wszędzie uśmiechnięci, objęci, cieszący się życiem i swoją obecnością. Gdzie to wszystko się podziało? Czy to wszystko co mi po tym zostało? Pudło pełne martwych zdjęć? Przeszłość zamknięta w papierowym pojemniku?
Moim ciałem wstrząsnął wewnętrzny szloch, a obraz został całkowicie zamazany przez obficie wylewające się z moich oczu łzy. Najwyraźniej wszystkie tamy we mnie puściły.
Co ja takiego złego zrobiłam, że to wszystko skończyło się w ten sposób? Czym sobie na to zasłużyłam? Czy jego miłość jednak nie była tak samo silna jak moja? Czy miłość, jako taka, w ogóle istnieje?
Czując, że za moment nie powstrzymam się od zadzwonienia do Andreasa, profilaktycznie sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do osoby, która jako jedna z nielicznych mogła mi w tym momencie pomóc. Kilka sekund później usłyszałam głośno i wyraźnie jak zwykle wesoły głos mojego rozmówcy.
~Słucham cię, skarbie ty moje najdroższe?
-Chris... - pociągnęłam nosem niczym kilkuletnie dziecko. Obraz nędzy i rozpaczy w najczystszej postaci. - Porozmawiaj ze mną, bo czuję, że za moment zwariuję. - dodałam, po czym wybuchnęłam jeszcze większym płaczem.

***

-Zwariuję. - Szwed chodził nerwowo po pokoju, próbując się uspokoić. Póki co przychodziło mu to z marnym skutkiem, czego świadectwem mogą być dwie potłuczone szklanki i jeden wazon. - Jak Bóg mi świadkiem, jeszcze chwila i eksploduję!
-A już tego nie zrobiłeś? - wtrącił nieśmiało Mirek, siedzący dla bezpieczeństwa na kanapie najbardziej oddalonej od wkurzonego przyjaciela. Andreas spojrzał tylko na niego jak na idiotę, mrużąc oczy w geście wszechogarniającej go złości. - Okej, czyli może być jeszcze gorzej. - wymownie spojrzał na potłuczone szkło i pokręcił głową. - A temat przewodni twojego dzisiejszego nastroju pozostaje bez zmian?
-Oczywiście, że tak! - podniósł lekko głos. - Wiesz jaki dzisiaj jest dzień?
-Czwartek? - Mirosław wzruszył ramionami, nie dopatrując się w tym pytaniu niczego szczególnego. Wzrok Andreasa jednak szybko mu uzmysłowił, że za tym kryje się coś głębszego niż kolejny, zwykły dzień tygodnia. Zapomniał o czymś istotnym?
-Dzisiaj mielibyśmy swoją czwartą rocznicę. - jego głos przeszedł z krzyku w ten przepełniony smutkiem. - Dokładnie cztery lata temu zostaliśmy parą.
-Ołł.. - teraz przynajmniej było jasne, co jest na rzeczy.
-Przecież mnie tu zaraz coś strzeli jak z nią nie porozmawiam! - złość ponownie powróciła. - Kurwa, wystarczy że zamknę oczy, a już ją widzę! Oszaleć można!
-To zadzwoń do niej, co ci szkodzi spróbować. - odpowiedział, siląc się na spokój. Szwed sprawiał wrażenie jakby za moment naprawdę mógł stracić nad sobą panowanie.
-I myślisz, że ona jakby nigdy nic zechce ze mną rozmawiać? - prychnął z lekceważeniem. - W Bydgoszczy dała mi jasno do zrozumienia, że chce o mnie zapomnieć i że mam dać jej święty spokój.
-A ty oczywiście wziąłeś to do siebie i masz zamiar się z tym pogodzić tak? - zapytał, pochylając się lekko do przodu, przez co nie opierał się już wygodnie o kanapę. - Przestań zachowywać się jak pieprzony gówniarz, który uważa, że życie się na niego uwzięło! Weź się w garść! - spojrzał na swojego przyjaciela żelaznym, pewnym wzrokiem. - Nie oczekuj, że ktoś poda ci gotowe na tacy wszystko to, co tylko sobie zażyczysz. Jesteś już na tyle dorosły, że powinieneś wiedzieć, że jeżeli chcesz coś osiągnąć to musisz nad tym czymś pracować! Chcesz się teraz poddać? Odpuścić? - zapytał. Andreas usiadł na fotelu, opierając łokcie na kolanach i kładąc brodę na rozłożone dłonie. - Skoro tak to najwyraźniej nie jesteś takim człowiekiem za jakiego cię uważałem. Pewnie, możesz usiąść na dupie i jęczeć nad tym, jak to bardzo jesteś nieszczęśliwy, podczas gdy rzekoma miłość twojego życia ruszy ze swoim życiem naprzód.
-Więc według ciebie co powinienem zrobić? - westchnął głęboko, przygryzając lekko dolną wargę. - Przecież wystarczy, że się pojawię gdzieś w jej okolicy, a chłopacy zrobią ze mnie tarczę strzelniczą. Holder z Miedziakiem wyraźnie powiedzieli, że pożałuje jeśli jeszcze raz chociażby na nią spojrzę, nie mówiąc o rozmowie. - skrzywił się. - Poza tym mam do niej tak jakby nigdy nic zadzwonić? Nawet nie jestem pewien czy ona nadal ma ten sam numer. I w ogóle co ja jej powiem?
-Kurwa, jak nie wiesz o czym masz gadać to gadaj o pogodzie! - Mirek powoli zaczynał tracić cierpliwość. - Nie wiem o czym masz z nią gadać! Po prostu do niej zadzwoń i tyle! - Andreas najwyraźniej uznał, że to jedyne wyjście żeby przekonać się czy cokolwiek można jeszcze naprawić. Wstał z fotela, po czym zostawiając swojego przyjaciela samego w salonie ruszył w kierunku sypialni.
Z kieszeni spodni wyciągnął swoją komórkę, gdzie na wyświetlaczu od razu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej brunetki. Odetchnął głęboko, policzył w myślach do dziesięciu, w książce telefonicznej wyszukał jej numer, tak długo przez niego nie używany i zamarł z palcem na klawiszu wybierającym połączenie.
Bał się tej rozmowy. Bał się tego co może usłyszeć.
I sam chyba nie wiedział czy woli nadal trwać w nieświadomości, ale cały czas trzymając się nadziei, że wszystko może być dobrze czy jednak lepiej byłoby wiedzieć na czym stoi, przy jednoczesnej świadomości, że może się okazać, iż wszystko jest już definitywnie skończone.
A to jest ostatnia rzecz na świecie, której pragnął w tym momencie.



*******
Braziliana w czystej postaci -.-
That's all I have to say about it -.-

sobota, 6 września 2014

6.



Cały następny tydzień zleciał mi sama nie wiem, w którym momencie. Chłopacy wprost wychodzili z siebie starając się umilić mi czas. Robili to głównie po to żeby odciągnąć moje myśli od tego cholernego i nieszczęsnego meczu w Bydgoszczy. I trzeba przyznać, że robili to skutecznie, bo przez większość czasu naprawdę nie miałam kiedy o tym myśleć.
Chris co prawda miał tak mega napięty grafik spotkań w Anglii, że nawet na sekundę nie mógł przyjechać do Torunia, ale nie zmienia to faktu, że dzwonił codziennie i przez minimum godzinę wisieliśmy na telefonie gadając o totalnych bzdetach. Naprawdę, potrafiliśmy opowiadać sobie o zjedzonej kolacji i ani trochę nam się to nie nudziło.
Darcy z kolei stwierdził, że za długie przebywanie z Chrisem mu nie służy i po samym meczu w Bydgoszczy spędził czas w Poole, by w czwartek i tak wrócić do Torunia. Muszę przyznać, że przez cały ten czas poznawaliśmy się lepiej, w pewien sposób docieraliśmy i w mega szybkim trybie złapaliśmy wspólny kontakt. Naprawdę, ten chłopak ma w sobie coś takiego, że nie sposób go nie lubić. Zresztą, on sam stwierdził, że jego albo się kocha albo nienawidzi. Ja najwyraźniej jestem za tą pierwszą opcją.
Ryan miał swój krótki wyskok do Rosji na mecz, ale jak tylko wrócił to od razu niemalże zadomowił się w moim mieszkaniu i jak zwykle powodował, że przechodził mi wszelki smutek.
No i Adrian. Opuszczał mnie tylko po to żeby pojechać do Szwecji na mecz i zaraz wrócić. Naprawdę, w związku z nim wystarczyło mi tylko to, że był. Nie musiał nic mówić, ani robić. Wystarczyło, że kręcił się po mieszkaniu, robił sobie kawę, marudził że w telewizji nic nie ma, prychał przy robieniu sobie kanapek. Niby zwykłe, nieznaczące rzeczy, a jednak.
Dzięki nim w ciągu dnia nie myślałam ani trochę o tym trudnym przypadku ze Szwecji. Gorzej było nocą. Kiedy nie było nikogo kto by mnie czymś zajął, kiedy nie było ani Chrisa ani Darcy'ego, którzy by mnie rozśmieszyli, Ryana z którym mogłabym porozmawiać ani Adriana, któryby wymyślał dziesięć tysięcy różnych problemów 'nie cierpiących zwłoki'.
Najchętniej te momenty bym wymazała z głowy jak najszybciej. Nie chciałam po raz milionowy analizować wzroku Andreasa, tonu jego głosu, jego gestów. Oszaleć można!
Najwyraźniej to mi nie minie tak szybko, nawet przy pomocy chłopaków.
Masakra.

***

-Lena, Ty znowu płaczesz? - w piątkowy wieczór do mojego pokoju wszedł Adrian, patrząc na mnie ze współczuciem. Leżałam na łóżku, łzy spływały po moich policzkach, a w rękach trzymałam książkę Pata Conroy'a pod tytułem "Wielki Santini".
-Nieee... - wychlipałam, niczym kilkuletnie dziecko. - Santini zginął. - dodałam po chwili.
-Hę? - uniósł lewą brew do góry.
-No bohater książki! Mógł się katapultować z samolotu, ale wolał oddalić się od terenu zabudowań bo wiedział, że w każdym z tych domów może mieszkać rodzina z dziećmi takimi jak jego saaaaame. - kolejne kilka łez popłynęło. - Czy to nie jest cudowne, a zarazem smutne? On tak kochał swoją rodzinę, chociaż na co dzień tego nie okazywaaaał.
-Ty się na pewno dobrze czujesz? - zapytał, patrząc na mnie jak na kretynkę.
-No bo ta książka jest taka cudowna!
-Boże, przyjaźnię się z wariatką. - westchnął głośno, przewalając przy okazji oczami. - Naprawdę, albo twoja psychika leży i kwiczy, albo tylko uwidaczniasz swoją nie do końca wykształtowaną normalność. - dla potwierdzenia swoich słów zrobił kilka kółek koło skroni na znak głupoty. Pff, chyba jego własnej.
-Jesteś kompletnie bez serca! - wstałam z łóżka, odkładając z celebracją książkę na stolik. Znając życie, wrócę dzisiaj do tego fragmentu jeszcze nie raz. - Naprawdę, co z twoją empatią?
-Moja empatia, w przeciwieństwie do twojej psychiki, ma się bardzo dobrze. - odpowiedział z uśmiechem. - Ostatnia książka na jakiej płakałem to chyba było w przedszkolu na "Kubusiu Puchatku". - dodał po chwili.
-Czyli jednak nie jest z tobą jeszcze tak najgorzej.
-W porównaniu z tobą jestem okazem zdrowia. - stwierdził, na co tym razem to ja przewaliłam oczami. – A płakałem, bo pani mnie nią walnęła, że nie uważałem, tylko rozmontowywałem samochodzik. – dodał, na co parsknęłam śmiechem. - Zjemy jakąś kolację? – zmienił temat.
-A przygotujesz coś? - uśmiechnęłam się szeroko, chcąc go udobruchać.
-Jesteś beznadziejna z tym swoim cudownym uśmiechem i słodkimi oczkami. - palnął, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Powinni tego zakazać co najmniej ustawowo.
-Czyli mój jedyny, ukochany, cudowny i najlepszy Adrianie, przygotujesz kolację? - podeszłam do niego, zarzucając mu przy okazji ręce na ramiona.
-Ugh, nie znoszę Cię! - warknął, by po chwili razem ze mną parsknąć śmiechem. - Zapraszam do kuchni, tym razem wspólnie coś przyrządzimy.
-Kuchnia działa na mnie destrukcyjnie. - jęknęłam z rezygnacją. Nie moja wina, że gotowanie jest najgorszą rzeczą jaką ma do wykonania człowiek, a w szczególności moja skromna osóbka. - A może po prostu coś zamówimy? - zapytałam z nadzieją.
-Zapomnij skarbie. - uśmiechnął się w moim kierunku, całując mnie lekko w czoło. - Idziemy do kuchni. - dodał, ciągnąc mnie za sobą do owego pomieszczenia.
Ugh i jak ja mam go potem lubić?
No dobra, lubiłabym go nawet wtedy, gdyby kazał mi codziennie przygotowywać sobie wykwintne dania, rodem z najlepszych restauracji.
Pff, lubiłabym?
Ja tego człowieka uwielbiam!

***

Wszedł do swojego mieszkania, rzucając klucze na szafkę, a torbę odkładając niedbale w korytarzu. Podróż ze Szwecji, jak i sam pobyt tam minęły mu w zaskakująco szybkim tempie.
Skierował się do salonu, gdzie od razy rozłożył się na kanapie, przymykając oczy.
Czuł się niewiarygodnie wprost zmęczony, jakby te ostatnie dni były kompletną męczarnią. Nawet wizytę u rodziców w jego rodzinnym Hallstavik musiał przełożyć na kiedy indziej, bo nie czuł się na siłach aby spotkać się z nimi. Z ojcem, który i tak ostatnimi czasy mało z nim rozmawia oraz z matką, która cały czas patrzy na niego tym dziwnym, trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
Czuł się beznadziejnie, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. I nawet doskonale zdawał sobie sprawę jaka jest tego bezpośrednia przyczyna.
Nie zdążył rozwinąć swoich przemyśleń, gdyż po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Z głośnym westchnieniem podniósł się z kanapy i ociężałym krokiem ruszył otworzyć swojemu gościowi.
A okazał się nim nikt inny jak Mirosław Duda-oficjalnie jego mechanik, a prywatnie jeden z najlepszych przyjaciół.
-Stary, co ty tu robisz? - zapytał, wpuszczając go do środka i zamykając za nim drzwi. Obaj przeszli do salonu, gdzie bez zbędnych ceregieli zajęli miejsca siedzące.
-Postanowiłem odwiedzić swojego potencjalnego chlebodawcę. - zażartował, jednak widząc, że gospodarzowi ani w głowie zabawa, zapytał całkowicie poważnie: - Andreas, co się dzieje?
-Wszystko w porządku. - odpowiedział automatycznie, opierając łokcie na kolanach.
-Masz mnie za ślepego?
-O co ci chodzi? - lekko się zdenerwował.
-Od jakiegoś czasu jesteś kompletnie bez życia. Myślałem, że od tamtego czasu... - tutaj na moment się zatrzymał. - ..nastąpiła znaczna poprawa.
-Jakiego znowu czasu? - myśli Szweda były na tyle rozbiegane, że nie nadążał za tokiem myślenia przyjaciela.
-Odkąd... No wiesz... - podrapał się nerwowo w skroń. - Odkąd zerwałeś z Leną.
Słysząc imię dziewczyny, momentalnie wrócił na ziemię.
-Wszystko.Jest.W.Porządku. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Oszukuj się dalej. - ta pewność w głosie Polaka powoli doprowadzała go do szału.
-Więc co chcesz kurwa usłyszeć? - zerwał się z kanapy, krążąc nerwowo po pokoju.
-Prawdę.
-Chcesz prawdy?! Dobrze, oto ona! - nawet sam nie zdawał sobie sprawy, że jego głos przeszedł teraz w krzyk. - Czuję się fatalnie od czasu ostatniego meczu. Czuję się na tyle beznadziejnie, że kompletnie nie mogę sobie znaleźć miejsca! - wziął kilka głębszych wdechów, uspokajając tym samym swój głos. - Czy ty wiesz, że ONA tam była? Że stała przede mną tak cholernie prawdziwa, że mogłem dotknąć jej ciała, a ono by się nie rozpłynęło w powietrzu? - jego głos przeszedł teraz w pełen bólu głośny szept. - Że stała przede mną tak strasznie wystraszona, a z jej oczu najzwyczajniej w świecie płynęły łzy? - zapytał, na moment milknąc. Ponownie usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach. - Stała i płakała, a ja kompletnie nic nie mogłem zrobić, bo to wszystko była moja wina. Czułem, że za moment coś mnie rozerwie od środka. Patrząc na nią dostawałem szału, bo nie mogłem jej pomóc. - jego głos lekko się załamał.
-Andreas... - Mirek chciał coś wtrącić, ale nie było mu to dane.
-Nigdy nie potrafiłem wytrzymać jej płaczu. - Szwed ponownie rozpoczął swój monolog, wpatrując się w ścianę jakby skupiał się bardziej na wspomnieniach niż na teraźniejszości. - Kiedy tylko widziałem łzę na jej policzku, bez względu na powód, czułem jak moje serce rozrywa się na pół. Stawałem na rzęsach, starając się przywrócić na jej twarz uśmiech. Uchyliłbym jej bramy nieba, gdyby tylko o to poprosiła. Tuliłem ją do siebie tak długo, jak tylko było trzeba, a teraz... - po raz kolejny wstał. - A teraz nie mogłem zrobić nic. W zamian za to miałem tę pieprzoną świadomość, że to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Że każda, pojedyncza łza płynęła przeze mnie. Nikomu nie życzę czegoś takiego.
-Andreas, nie jestem pewny czy dobrze cię zrozumiałem. - powoli wypowiadał każde słowo, jakby je analizował. - Wybacz, że walnę tak prosto z mostu, ale co cię to obchodzi? Przecież to ty z nią zerwałeś, więc czego się spodziewałeś? Skoro nie zdecydowałeś się na ten ślub, to najwyraźniej nic do niej nie czułeś. - widząc jak Szwed spuścił wzrok, dodał: - Bo taka jest ostatecznie prawda, tak?
Jonsson podszedł powoli do komody, biorąc do ręki jedną z kilku ramek ze zdjęciem.
-Nadal chcesz usłyszeć prawdę?
-Chcę.
-Decyzja o zostawieniu Leny wtedy samej, bez słowa wyjaśnienia, była największym błędem jaki kiedykolwiek popełniłem. - odpowiedział, wpatrując się w zdjęcie uśmiechniętej brunetki. - Nie na sekundy żebym tego nie żałował.
-O czym ty mówisz? - Mirek wpatrywał się w swojego przyjaciela, kompletnie nic nie rozumiejąc.
-Lena jest jedyną osobą, którą kiedykolwiek tak mocno pokochałem. - opuszkami palców przejechał po ukrytej za szkłem fotografii dziewczyny. - I nigdy nikogo tak nie pokocham.
-Adreas.. - szok, to było drobne słowo w porównaniu z tym co się działo wewnątrz Mirka. Przecież ją zostawił! Jak mógł ją kochać i zrobić coś takiego?!
-I mimo wszystko, to uczucie nigdy się nie zmieniło. - dodał, odkładając ramkę na swoje miejsce, by po chwili ponownie usiąść na kanapie. Odetchnął głęboko, mrugając kilkakrotnie. - Więc, sprowadza cię do mnie coś jeszcze? - zapytał już w miarę opanowanym głosem.
Bo jedyne co teraz mógł zrobić to trwać nadal, pomimo wszystko. Robić dobrą minę do złej gry z nadzieją, że kiedyś to wszystko się odmieni. Że znowu powrócą tamte cudowne dni.
To wszystko, o czym marzył.



***

Musiałam coś dziabnąć, serio o.O
But, anyway :D
Enjoy and feel the magic in the air! <3
x



5.



Leżąc na kanapie w jego pokoju, wpatrywałam się w ekran telewizora, gdzie właśnie leciał jakiś film romantyczny. Spędzaliśmy ze sobą jeden z wolnych wieczorów, robiąc dokładnie to co prawie zawsze. Delektując się własną obecnością, celebrując każdą chwilę i nie myśląc o tym, że jutro już nie będzie tak kolorowo. Ale wracając do tego filmu. Przyznam się szczerze, że fabuła ani trochę do mnie nie przemawiała, historia była jedną z tych klasycznych, typowych romansideł, ale właśnie był taki jeden moment, który szczególnie mnie zaintrygował.
-Andreas? - zapytałam chłopaka, który leżał tuż obok mnie, cały czas trzymając mnie mocno w swoich objęciach. Było mi tak błogo i cudownie, że aż nie można tego opisać. Naprawdę, w tym momencie nie potrzebowałam absolutnie niczego więcej do szczęścia.
-Tak skarbie? – musnął swoimi wargami moją skroń, odgarniając zbłąkany kosmyk włosów.
-Myślisz, że z nami też tak będzie? - zapytałam niepewnie, odwracając się twarzą do niego.
-Mianowicie jak? – spojrzał na mnie uważnie.
-No wiesz, jak w tym filmie... - zauważyłam, że nadal mnie nie rozumie, więc dodałam. - Wierzysz, że my też będziemy trwać zawsze i szczęśliwie? – przygryzłam lekko dolną wargę, czekając na jego odpowiedź.
-Oczywiście, że tak. - pocałował mnie delikatnie w czoło wiedząc, że lubię kiedy to robi. Tylko on potrafi takimi najprostszymi rzeczami wywoływać u mnie nieopisaną radość.
-Ale 'zawsze' to takie poważne i ostateczne słowo... - westchnęłam cicho, na moment przymykając oczy. Chwilę później otworzyłam je znowu, pod wpływem dotyku Andreasa. Opuszkami swoich palców lekko dotykał mojego policzka.
-Od kiedy Cię poznałem, każdy dzień wydawał mi się inny. W momencie kiedy zrozumiałem, że w żadnym wypadku nie jesteś dla mnie tylko zwykłą koleżanką, ale dziewczyną, przez którą kompletnie straciłem głowę, byłem pewien, że nic nie będzie już takie samo. I dokładnie w ten sam sposób czuję się, kiedy spędzam kolejny dzień z tobą. Nie czuję się ani trochę znudzony, przybity, nie odczuwam rutyny ani niczego w tym stylu. Pragnę każdy kolejny dzień odkrywać razem z Tobą i za każdym razem kochać Cię jeszcze mocniej.
-Ale... - chciałam coś wtrącić, ale uniemożliwił mi to jego wskazujący palec, delikatnie położony na moich ustach.
-Kocham Cię, nie chcę stracić żadnego dnia z Tobą, nie wyobrażam sobie swojego dalszego życia, w którym miałoby Cię zabraknąć,  więc w naszym wypadku 'zawsze' i tak nie jest adekwatne. - wyszeptał, odsuwając palec by po chwili z celebracją musnąć moje usta.
-Zawsze. - sama cieszyłam się z tego, że w jego głowie są jakieś plany odnośnie przyszłości i że ja w tych planach również widnieje. Chociaż ‘cieszyłam się’ chyba nie jest dobrym stwierdzeniem. Tego ciepła, jakie rozpłynęło się wzdłuż mnie nie dało się podporządkować pod żadne dotąd znane mi pojęcie.
-I na zawsze. - dodał, tym razem całując mnie już znacznie bardziej z pożądaniem.

*******

Stałam twarzą w twarz z facetem, za którym jeszcze kilka miesięcy temu mogłabym wskoczyć w ogień. Zdecydowanie byłam gotowa na wszelkie poświęcenia. Nie czułam ani trochę skrępowania jego obecnością w tamtych momentach, mogłam rozmawiać z nim na wszelakie różne tematy, mogłam milczeć, a teraz miałam kompletną pustkę w głowie.
-Lena? - ponownie zapytał, podchodząc o krok bliżej. Automatycznie zrobiłam to samo z tym że mój krok wykonany był w tył. - Co ty tu robisz sama? – dodał widząc, że nikt mi nie towarzyszy w tym momencie.
-Nie jestem sama. - wydusiłam z trudem, modląc się w duszy aby Adrian, albo którykolwiek z chłopaków jak najszybciej do mnie wrócił. - Przyjechałam z chłopakami. - dodałam, skutecznie omijając jego utkwiony we mnie wzrok.
-Nic się nie zmieniłaś. - stwierdził, jakby to była zwyczajna rozmowa dwojga przyjaciół, a ja momentalnie poczułam wilgoć w kącikach oczu. On tak na poważnie?
-Oh naprawdę? - prychnęłam, wojowniczo zadzierając głowę do góry. Fakt, musiałam zebrać w sobie chyba wszystkie pokłady odwagi i pewności siebie. - Mi się wydaje, że sporo się zmieniłam. Co najważniejsze, nie mam na sobie ubranej białej sukni, ani na moim palcu nie widnieje żadna obrączka. Dziwne, prawda?
-Lena... - zaczął, zmieniając ton głosu na taki bardziej przybity. Pff, nie czułam w tym momencie nawet grama litości wobec niego. Nie po tym wszystkim. Nie po tym jak mnie potraktował. Nie po tym, ile czasu zmarnowałam użalając się nad sobą. Nie po tym, ile łez wylałam. Nie po całym tym bagnie w jakim mnie zostawił bez chociażby jednego słowa wyjaśnienia.
-Wiem jak mam na imię! - wybuchłam. - Nie masz prawa się do mnie odzywać! Nie masz prawa na mnie patrzeć, ani tym bardziej wymawiać mojego imienia! Nie masz do tego żadnego cholernego prawa, odkąd stwierdziłeś, że nasze wspólne życie chyba nie będzie jednak taką sielanką.
-Ale...
-Nadal to do Ciebie nie dotarło?! Jesteś moją PRZESZŁOŚCIĄ! Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego! Zostawiłeś mnie samą pośród tego wszystkiego, a teraz jakby nigdy nic masz czelność do mnie podejść i powiedzieć, że 'nic się nie zmieniłam'?! Otóż, zmieniłam się! Moje wnętrze jest w kompletnej rozsypce, przez Ciebie! Mam wrażenie, że moje ciało utraciło już zdolność wytwarzania łez, przez Ciebie! Jestem kompletnym wrakiem człowieka i zupełnie nie wiem jak się w życiu odnaleźć, a to wszystko PRZEZ CIEBIE! Więc nie, nie zgodzę się z tobą. Zmieniłam się. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo.
-Lenuś, przepraszam. - na sam dźwięk zdrobnienia mojego imienia przez moment po moim ciele przebiegły dreszcze. On zawsze wymawiał to z taką słodyczą i miłością...
-Za co Ty mnie przepraszasz?! - Adrian proszę Cię, pospiesz się. - Przecież Ty po prostu 'nie mogłeś'.
-Wiem, że zachowałem się wtedy okropnie, ale to wcale nie jest tak... - podszedł do mnie jeszcze bliżej, a ja chcąc wykonać ten sam manewr do tyłu natrafiłam na chłodną przeszkodę w postaci ściany. - Chciałbym Ci to wszystko wytłumaczyć..
-Odsuń się ode mnie. - wyszeptałam wiedząc, że nic więcej z mojego gardła się już nie wydobędzie. Zapasy najwyraźniej się wyczerpały.
-Ja napraw...
-Nie słyszałeś co powiedziała?! - obok mnie rozległ się głos Chrisa. - Zabieraj się od niej i to natychmiast!
-Chris, my rozmawiamy. - spojrzał na Australijczyka, który to stanął przede mną, jakby chciał mnie ochronić przed Andreasem. Przy okazji odepchnął Szweda ręką, zwiększając między nami dystans. W tym momencie byłam mu cholernie wdzięczna za to, że się zjawił.
-Spływaj, póki moje miłosierdzie jeszcze się nie skończyło. Straciłeś swoją szansę rozmowy z nią w momencie, kiedy ją zostawiłeś SAMĄ! Powiedz mi, jak wielkim skurwielem trzeba być, żeby po tym wszystkim do niej podejść i w ogóle mieć czelność spojrzeć jej w twarz?
-Słuchaj, ta sprawa ciebie nie dotyczy, więc...
-Ona dotyczy nas wszystkich na równi, bo Lena jest naszą przyjaciółką. - koło nas nawet nie wiem skąd znalazł się Adrian, któremu towarzyszył ten sam chłopak, który przed meczem walnął mnie drzwiami. - Gdybyśmy nie byli w takim miejscu, w jakim jesteśmy, jak nic obiłbym Ci ryj, bez żadnych skrupułów. - doskonale wiedziałam, jak ze złości zacisnął dłonie w pięści. Oczywiście ręce lekko mu się trzęsły. - Po prostu spieprzaj stąd i więcej nie pokazuj się Lenie na oczy.
-Chłopaki, ja naprawdę... - chciał coś wtrącić, ale ponownie nie było mu to dane.
-Emil, zabierz swojego jebniętego kumpla, bo za moment będzie mógł pomarzyć o jeździe na motorze przez najbliższe pół roku. - Chris zwrócił się do chłopaka, stojącego koło Adriana. Ten tylko kiwnął głową, najwyraźniej nie do końca wiedząc co się dzieje, po czym podszedł do klubowego kolegi i położył mu dłoń na ramieniu.
-Andreas, odpuść. Idziemy. - pociągnął go lekko, co jednak nie przyniosło skutku. Szwed nadal stał na swoim miejscu, wpatrując się w chłopaków, zasłaniających mnie przed nim. - Nie stawiaj się idioto, idziemy! - tym razem włożył znacznie więcej siły w ciągniecie chłopaka, przez co chwilę później obaj zniknęli gdzieś w parkingu maszyn.
-Wszystko okej? - Adrian odwrócił się do mnie przodem, oddychając głęboko. - Nic Ci ten zjeb nie zrobił?
-Nie, wszystko okej... - wyszeptałam, po czym wybuchłam płaczem. - Zabierz mnie stąd! Ja chcę do domu. - mocno się w niego wtuliłam, nawet nie próbując hamować moich łez.
-Nie no, pierdolę groźbę zawieszenia, idę mu przyjebać! - warknął Chris i zapewne by to zrobił, gdyby na jego drodze nie stanął Ryan wraz z Darcy'm, którzy pojawili się sama nie wiem skąd. Obaj zatrzymali go, najwyraźniej słysząc wcześniej co ma zamiar zrobić.
-Nie wygłupiaj się! - Ryan potrząsnął nim lekko. - Po prostu wracajmy już do domu.
Chłopacy musieli wrócić jeszcze do swoich mechaników i zabrać swoje rzeczy z boksów. Stwierdzili, że tym razem samą mnie nie zostawią, więc towarzyszył mi Darcy. Chyba nie wiedział za bardzo jak zareagować, widząc mnie cały czas zalaną łzami, więc z trochę niepewną miną podszedł do mnie i przytulił jednym ramieniem.
-Nie płacz. Szwedzi to durnie. Zresztą, jakbym mieszkał w takim zimnie to pewnie też mózg by mi sfiksował. – palnął, na co mimowolnie parsknęłam krótkim śmiechem. Australijczyk tylko się wyszczerzył, w ten swój charakterystyczny sposób.
-Hej, przepraszam za niego. - koło nas po raz kolejny pojawił się owy chłopak, mówiący z tym śmiesznym, rosyjskim akcentem. - Nie wiem co się stało, ale nie powinnaś przez niego płakać.
-No tak, łatwo powiedzieć. - wytarłam mokre policzki, odsuwając się lekko od Darcy’ego. - Tak czy inaczej dzięki.
-I jeszcze raz przepraszam za te drzwi. - powiedział to z taką skruchą, że musiałam ponownie lekko parsknąć śmiechem. - Zawsze muszę coś odwalić. – podrapał się nerwowo po boku głowy.
-Naprawdę, nic się nie stało. - uśmiechnęłam się w jego kierunku. - Tak przy okazji, Lena jestem. - wyciągnęłam w jego stronę rękę
-Emil. - uścisnął moją dłoń. - Miło mi Cię poznać.
-I wzajemnie. - odpowiedziałam mu tym samym.
Niestety nie pogadaliśmy sobie zbyt długo, bo musiał pędzić do swojego teamu, a po mnie i Darcy’ego przyszedł Adrian razem z Chrisem i Ryanem. Pożegnałam się z nowo poznanym chłopakiem, po czym wyszłam z terenu stadionu bydgoskiej Polonii, przy towarzystwie wzroku pewnego Szweda.
Niech ten dzień już się skończy...


***
W Top100 najdłuższych rozdziałów by się ten nie znalazł, ale nic więcej już z niego wykrzesać nie mogłam.
 Podziękujcie 5SOS i MTV, że w ogóle jest o.O
LKF! <3