sobota, 16 sierpnia 2014

4.



Z niecierpliwością oczekiwałam na pierwszy wyścig. Przyznam się szczerze i bez bicia, że brakowało mi tych emocji jakie towarzyszą kibicowaniu na stadionie żużlowym. Hałas motocykli, charakterystyczny zapach metanolu, dreszczyk emocji... Naprawdę trzeba to przeżyć, żeby wiedzieć o czym mówię.
Prezentację obu drużyn w sumie przepuściłam. Nie chciałam przypadkiem natrafić się na uśmiechniętą twarz Andreasa. Dobra, później też będę musiała jakoś sobie z tym poradzić, ale wtedy będzie miał kask i mam nadzieję, że nie będzie miał zbyt dużo okazji do świętowania. Okej, jestem wredna.
W pierwszym biegu standardowo jechali juniorzy obu drużyn. Mocno ściskałam kciuki za naszego Darcyego, którego naprawdę zdążyłam polubić. Oczywiście, żeby nie było, za Mateusza również mocno zaciskałam pięści. Niestety, spod taśmy jak armata wystrzelił niejaki Emil Sajfutdinow i to on zwyciężył. Dwaj zawodnicy z Torunia byli kolejno na drugim i trzecim miejscu, więc cały mecz zaczął się od remisu 3:3.
W drugim biegu już nie miałam powodów do śmiechu. Spiker donośnym głosem oznajmił, że pod taśmą startową ustawił się między innymi właśnie Andreas Jonsson, a ja momentalnie poczułam jak ulatuje ze mnie powietrze. Zamknęłam oczy i skupiłam się na uspokojeniu swoich myśli. Ku jeszcze większej rozpaczy, wyżej wymieniony zawodnik wygrał ten bieg, więc siłą rzeczy stadion nie posiadał się z zachwytu. Na tablicy wyników widniało 6:6.
Kolejny wyścig już przebiegł po naszej myśli. 4:2 dla nas i pierwsze prowadzenie w tym meczu. Tylko niezadowolone kręcenie głową Adriana nie było tym, co chciałabym oglądać. No tak, w końcu jego ambicje są na wyższym poziomie niż trzecie miejsce. Oby później było lepiej, bo czarno widzę nasze wspólne siedzenie w mieszkaniu.
Czwarty bieg i kolejny remis. Wynik? 11:13.
Po krótkiej przerwie w końcu mieliśmy okazję żeby pozdzierać sobie gardła i w wesołym uniesieniu pomachać szalikami. Powód.? Podwójne zwycięstwo naszej pary Chris Holder, Robert Kościecha. 12:18 znacznie bardziej mi się podoba.
W szóstym biegu również nieznacznie wygraliśmy, konkretnie 4:2. Adrian przez długi czas starał się wyprzedzić zwycięzcę pierwszego biegu, czyli niejakiego Emila, jednak nie udała mu się ta sztuka i po raz kolejny na metę dojechał jako trzeci. Niezbyt dobrze...
W siódmym biegu po raz kolejny na tor wyjechał Andreas w parze z Jonasem Davidssonem. Z naszej strony był Wiesław Jaguś i Darcy Ward. Kolejny raz zamknęłam oczy i dopiero głos spikera oznajmił mi, że bieg zakończył się kolejnym remisem. Szwed dotarł jako trzeci.
W ósmym biegu po raz pierwszy wygrała drużyna z Bydgoszczy. Kurczę, ten Emil jest jakiś nieziemski. Do tej pory jechał cztery razy i tylko raz przyjechał drugi, resztę bez problemu wygrywał. Naprawdę, koleś jest nieziemski.
W biegu dziewiątym pod taśmą startową stanął Andreas razem z Adrianem. Mogłam sobie wyobrazić jak będzie iskrzyło na torze, no i rzeczywiście, Adrian razem z Ryanem za wszelką cenę próbowali wygrać, a najlepiej wywieźć Szweda gdzieś w bandę, jednak nie do końca im się to udało. Przyjechali na metę tuż za jego plecami. Adrian wymownie spojrzał w moim kierunku, kręcąc przecząco głową. Biedny, na pewno się starał.
Bieg dziewiąty bez historii, 4:2 dla nas i ogólny wynik 24:30.
W biegu jedenastym całe szczęście nie musiałam już zamykać oczu. Bynajmniej nie później. Andreas został wykluczony, nie pytajcie mnie za co, przez co wkurzony wrócił do parkingu, Anioły wygrały 5:1.
W biegu dwunastym miałam powody do dumy, bo Darcy objechał tego niezawodnego Emila, a z racji tego, że Chris był trzeci, kolejny raz mogliśmy dopisać do naszego wyniku cztery punkty.
Trzynasty i czternasty bieg to kolejne remisy, a Adrian po raz czwarty minął linię mety jako trzeci. Ogółem zdobył tylko cztery punkty, więc z opuszczoną głową czekał na zakończenie meczu.
W ostatnim, piętnastym biegu wygrali gospodarze 4:2, a wynik meczu został ustalony na 39:51 dla mojego ukochanego Torunia. Moje gardło było już w opłakanym stanie, więc marzyłam tylko i wyłącznie o powrocie do domu i wypiciu jakiejś ciepłej, malinowej herbaty. Potem zapewne będę starała się doprowadzić do porządku Adriana, który na pewno będzie się przejmował swoim słabym występem. Zresztą, może cztery punkty są poniżej jego możliwości, ale starał się i robił co mógł. Czasami zdarza się, że mamy słabszy dzień i nic nam nie wychodzi. Faceci, kompletnie nie potrafią przegrywać.
  
***

-Gratuluję moi drodzy! - weszłam do parkingu, ówcześnie tocząc miłą rozmowę z panami ochroniarzami, którzy całe szczęście mnie rozpoznali. No dobra, wymowny wzrok Wiesława Jagusia też pewnie pomógł im podjąć decyzję przepuszczenia mnie na tereny żużlowców.
-Tak wiem, moja zajebistość nie zna wprost granic. Gdzie mam złożyć autograf? - Chris teatralnie odrzucił włosy. - Na biuście też może być. - poruszał charakterystycznie brwiami.
-Głupi jesteś. - walnęłam go w ramię, przez co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. - Ale naprawdę, jestem z was dumna. - widząc dziwną minę Adriana, dodałam: - Z Ciebie też, mój ty prywatny oszołomie!
-Kit z tym, ważne, że Bydgoszcz zdobyta. - machnął ręką, jakby nic się nie stało, jednak dobrze wiedziałam, że kiedy znajdziemy się już w domu, to na pewno będzie długo o tym rozmyślał.
-I teraz nie pozostaje nam nic innego jak świętowanie zwycięstwa. - dodał Darcy, który przesiąknął już wystarczająco Chrisem. Ja nie wiem, Australia to chyba jednak miejsce, gdzie rodzą się same imprezowe typy. Uwierzcie mi, Ryan tylko udaje takiego cichego i spokojnego. Posmakuje trochę piwa i odzywa się w nim dusza wodzireja imprezy.
-Na imprezowanie będzie jeszcze czas. - do chłopaków podszedł menedżer toruńskiego zespołu, Jacek Gajewski. - Gratuluję wyniku i mam nadzieję, że następny mecz będzie taki sam. Wracajcie w spokoju do domu, kolejne treningi według ustaleń. Jeszcze raz, dobra robota! - poklepał ich przyjacielsko po ramionach, po czym jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.
-Okej, czyli gdzie pijemy? - Chris i jego filozofia życiowa. Wszyscy oczywiście wymownie spojrzeli na mnie.
-Ooo, zapomnijcie! Moje mieszkanie nie jest barem. - energicznie kiwałam głową na znak protestu. - Nie macie własnych domów, czy co?
-W sumie, możemy pójść do mnie. - wtrącił Ryan. - Ale według mnie o wiele lepszym wyjściem byłby powrót na chatę i oddanie się słodkiemu nic nie robieniu. Nie wiem jak wy, ale ja jestem totalnie wypompowany.
-Bo się starzejesz. - stwierdził Darcy, na co wszyscy oprócz Sullivana parsknęliśmy śmiechem. - No co, taka prawda.
-Poczekaj gówniarzu, jeszcze się policzymy. - w żartach pogroził mu palcem.
-Dobra, to wy idźcie się ogarnąć, czy co tam jeszcze musicie zrobić. - wymownie na nich spojrzałam, gdyż mieli na sobie jeszcze kombinezony i najwyraźniej nie spieszno im było z nich wyskoczyć. - Bo inaczej się z wami między ludźmi nie pokażę. Ja sobie tutaj poczekam gdzieś.
-Jesteś pewna? - zapytał Adrian. - Możesz zawsze iść z nami, czy coś...
-Daj spokój, jestem już dużą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać... Chyba.. - dodałam po chwili, co wywołało u niego parsknięcie śmiechem. - Tak czy inaczej wtopię się gdzieś tak, żeby mnie nie było widać i poczekam na was.
Wszyscy pokiwali głową na znak zgody, po czym zniknęli gdzieś w obrębie swoich boksów.
Ja natomiast przycupnęłam sobie na niewielkim murku w pobliżu miejsca, z którego wcześniej wychodziłam na trybunę. Podciągnęłam kolana pod samą brodę, wzdychając głośno.
Chyba ten dzień jednak nie był taki zły, jak to z góry zakładałam. Cały czas obawiałam się tego, że moja psychika nie wytrzyma samej świadomości, że On jest tak blisko mnie, że wystarczy otworzyć oczy i zobaczę jego sylwetkę w tak niewielkiej odległości. Bałam się, że poprzednie miesiące powrócą ze zdwojoną siłą, że rany ponownie się otworzą i po raz kolejny moje wnętrze rozpadnie się na mikroelementy. Naprawdę nie chciałam tego kolejny raz przechodzić od nowa. To nie był szczęśliwy okres mojego życia, do którego chętnie wracam wspomnieniami. Szczerze powiedziawszy najlepiej bym się czuła, gdybym mogła go wyciąć z mojego życiorysu, ot tak, po prostu.
Najwyraźniej Adrian miał rację mówiąc, że jestem w stanie wytrzymać to wszystko. I że wcale nie muszę od razu rzucać się na głęboką wodę i torturować beznadziejnym wpatrywaniem się w niego.
-Lena? - tuż obok mnie rozległ się głos wymawiający moje imię, a ja dopiero teraz zostałam wyrwana z głębokiego zamysłu. Moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, ręce zaczęły się trząść i pocić, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie dreszcz.
Bo doskonale wiedziałam, do kogo ten głos należy.
Najwyraźniej przysłowie 'nie chwal dnia przed zachodem słońca' w tym momencie sobie ze mnie w perfidny sposób zadrwiło.
Z odrętwieniem odwróciłam głowę w lewo i mój wzrok spoczął na zdziwionej twarzy Andreasa Jonssona. 



***
Jeb ;d
W następnym w końcu coś się dzieje ;)
<3

piątek, 8 sierpnia 2014

3.



Muszę się przyznać, że ten przeszło tydzień minął mi dość szybko. Byłam na tyle zabiegana i zapracowana, że nie miałam nawet chwili na rozmyślanie. Uwierzcie mi, dużo bym dała żeby tak było zawsze.
Chłopacy postawili sobie za najważniejszy punkt nadrobienie tych kilku miesięcznych zaległości i skutecznie wypełniali mi każdą sekundę mojego życia. Byłam im za to ogromnie wdzięczna, bo dzięki temu czułam, jak powraca we mnie życie. Naprawdę, strasznie miłe uczucie.
Pierwsze spotkanie chłopacy rozgrywali na stadionie tamtejszego Lotosu Wybrzeża Gdańsk. Postanowili sobie za punkt honoru wygrać na ich terenie, co zresztą udało im się osiągnąć. Nie było to może jakieś imponujące zwycięstwo, gdzie spojrzenie na wynik porażało kibiców i jednej i drugiej drużyny. 41 do 49, całkiem stabilnie. No i, ku wielkiej radości Chrisa, udało się pokonać zespół Andersena, który to od nas odszedł. Ten jego szeroki, cwany uśmiech mógł człowieka rozwalić.
Nie wszyscy co prawda byli w pełni zadowoleni ze swojego występu, mimo iż nie było się o co przyczepiać.
Adrian nie rozmawiał z nikim przez cały wieczór, w ciszy analizując to wszystko. Przez cały mecz zdobył sześć punktów i nie w smak mu to było ani trochę. No cóż, jego ambicje niestety są zbyt duże by mogła je zadowolić tylko jedna wygrana z pośród pięciu biegów, w których brał udział.
Na nic się zdały moje tłumaczenia, że dawał z siebie wszystko i powinien być zadowolony.
'Najwyraźniej wszystko to jeszcze za mało' tylko tyle mi powiedział, po czym zamknął się w moim pokoju, podczas gdy ja oczekiwałam na przyjście Chrisa, Ryana, Mateja i Darcy'ego.
Ochłonie i mu przejdze, zawsze z nim tak było.

***

Moje przypuszczenia oczywiście się sprawdziły. Następnego dnia wszystko wróciło do normy, Adrian znowu tryskał humorem i poprawiał mi tym samym nastrój. Uwierzcie mi, widok zdołowanego przyjaciela, dla którego nie możesz zrobić nic, poza samą obecnością bywa nie do wytrzymania.
Tydzień później chłopacy mieli przerwę. Ich mecz z odwiecznym rywalem, Falubazem Zieloną Górą został przełożony z racji tego, że nie udało się jeszcze dokończyć prac wykończeniowych na ich/naszym stadionie.
Oczywiście cała ekipa wylądowała u mnie, żeby odstresować się oglądaniem jakiegoś innego spotkania. I nie muszę wcale dodawać, że pierwszym pomysłem jaki im przyszedł do głowy to mecz Caelum Stali Gorzów z Bydgoską Polonią. Co się dziwić, w końcu rywal zza miedzy, więc chcieli się rozeznać w sytuacji. Tym bardziej, że gdzieś w przyszłości przyjdzie im się ze sobą zmierzyć.
Mimo wszystko, naprawdę nie chciałam tego oglądać. Nie chciałam rozdrapywać na nowo ran, które w żadnym wypadku jeszcze się nie zagoiły. Nie zapominajmy, że w Polonii jeździ Andreas, a oglądanie go w tym swoim pełnym skupieniu i radości, jaka płynęła z jazdy nie było moim priorytetem.
-No dajcie spokój, to tylko mecz. - stwierdził Darcy.
-Włączmy lepiej Częstochowę z Unią Leszno. - zarządził Adrian, spoglądając na mnie niepewnie. Gestem głowy wskazałam, że w pełni się z nim zgadzam i w duszy bardzo mu za to dziękuję.
-Lena? - siedzący koło mnie Ryan, lekko dotknął mojego ramienia. - Możemy pogadać? - szepnął mi do ucha, aby nie zwrócić uwagi pozostałych. Chociaż podejrzewam, że teraz nawet granat by ich nie ruszył. Przeżywali to jak małe dzieci. Już nawet nie wspomnę o tym, że każdy z nich od razu robił się mega specjalistą w dziedzinie żużla i z zapałem maniaka komentował każdą sekundę wyścigu. Było całkiem stabilnie, dopóki nie zaczęli sypać jakimiś pojęciami z kosmosu wziętymi, przez co patrzyłam na nich jak na idiotów kompletnie ich nie rozumiejąc. No cóż, faceci.
-Okej. Chodźmy do kuchni. - odpowiedziałam, po czym oboje ruszyliśmy we wskazane miejsce. Tam szybko zajęliśmy miejsce przy stoliku, ówcześnie przygotowując sobie dwie herbaty.
-Więc, o czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam, kiedy napój był już gotowy i w spokoju mogłam go sączyć.
-Wiesz, nie chcę być niedelikatny, ani nie chcę Cię od nowa ranić, ale jak to było z Andreasem? - spojrzał w moje oczy, a ja momentalnie poczułam zawirowanie w głowie. Nie, to nie jego osoba tak na mnie działała. Ryan był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Mogłam do niego przyjść o dowolnej porze dnia i nocy tylko po to, żeby nie siedzieć samej w domu.
Nigdy nie zapomnę, jak pewnej nocy nad Toruniem szalała burza, której to panicznie się boję. Adrian był wtedy po coś w Lublinie i ni jak nie mógł do mnie przyjechać. Wykręciłam więc numer do Ryana, a on w kilka minut później już u mnie był. Naprawdę, cieszę się, że mam wokół siebie takich ludzi. - Więc?
-Co chciałbyś wiedzieć? - najwyraźniej trochę zdziwił się faktem, że jestem skora do jakiejkolwiek rozmowy, skoro wcześniej wykręcałam się pod byle pretekstem.
-Najlepiej wszystko.
I w tym momencie słowa same zaczęły płynąć mi z ust. Opowiadałam mu wszystko od samego początku. Opowiadałam mu nawet te rzeczy, o których dobrze wiedział. O tym, jak poznałam Andreasa, jakim wydawał mi się wtedy świetnym materiałem na kumpla. Potem mówiłam o tym, jak powoli zaczynałam się w nim zakochiwać, o naszym spotkaniu na bulwarze, o jego czułości i wspaniałości. O tym, jak cudowne były te prawie trzy lata z nim spędzone.
Następnie przeszłam do momentu ze ślubem, z tymi wielkimi planami na przyszłość, z ogromną ilością marzeń jakie kłębiły się w mojej głowie.
Kiedy doszłam do momentu samego dnia ślubu, łzy mimowolnie zaczęły spływać mi po policzkach, ale mało sobie z tego robiłam. Wyrzucałam z siebie to, jak strasznie mi było, jak czułam się wtedy wewnętrznie zniszczona, rozerwana na milion części, jak nie mogłam odnaleźć z powrotem równowagi ducha. Sama się sobie dziwiłam, że wszystko pamiętam razem z tak doskonałymi szczegółami. Najwyraźniej, takich rzeczy się ot tak sobie nie zapomina.
W momencie kiedy mój płacz był już na tyle intensywny, że nie mogłam już nic więcej z siebie wydusić, Ryan podszedł do mnie, pociągnął za rękę tak, że musiałam wstać z krzesła, po czym mocno mnie do siebie przytulił. Kolejna fala spazmatycznego płaczu była nieunikniona.
-Już, ciii. Nie płacz. - głaskał mnie delikatnie po głowie, podczas gdy ja moczyłam mu bluzę własnymi łzami. - Nie powiem Ci, że nie masz za czym, bo wiem, że wcale tak nie jest. Mogę co najwyżej powiedzieć, że ten skurwiel nie zasługuje nawet na chwilę smutku, mimo że to też nie jest takie łatwe do zrobienia. Po prostu, na to trzeba czasu. - szeptał, cały czas nie wypuszczając mnie ze swoich objęć. - Zobaczysz, za jakiś czas uda Ci się przezwyciężyć to wszystko. Jesteś jeszcze młoda, całe życie jest przed tobą. Poza tym nie jesteś sama. Masz nas. - złapał moją twarz w swoje dłonie, tak że musiałam na niego spojrzeć. - A uwierz mi, my nie mamy zamiaru Cię zostawić. Jesteś dla nas najważniejsza i nic tego nie zmieni. Zapamiętaj, że na nas ZAWSZE możesz liczyć, dobrze? - pokiwałam głową na znak zgody, wycierając przy okazji mokre policzki.
-Ale ja byłam głupia, kiedy was tak olewałam. - delikatnie się uśmiechnęłam.
-Masz rację, byłaś głupia. - jego szczerość mnie rozwala. - Ale co się stało, to się nie odstanie. Teraz będziemy działać ze zdwojoną siłą, żeby postawić Cię na nogi. Masz to jak w banku.
-Ooo, co do tego to ja nie mam żadnych wątpliwości. - parsknęłam śmiechem.
-I tak trzymać. - poczochrał moje włosy. - To co, wracamy do reszty? Mecz się najwyraźniej jeszcze nie skończył, skoro nie zauważyli naszego zniknięcia.
-Najwyraźniej nie. - ruszyłam w kierunku drzwi oddzielających kuchnię od salonu, kiedy nagle się zatrzymałam. - Wiesz, Adrian cały czas mi nawija, że na następny mecz mam już kupiony bilet i nie ma opcji żebym z wami nie pojechała. Z tym że ja nie wiem z kim jest ten mecz. - wyszczerzyłam się głupio. No tak, to trzeba być mną. Prawie że mieszkać pod jednym dachem z żużlowcem, z resztą natomiast spędzać każdą wolną chwilę, a nie wiedzieć kiedy i jakie mecze rozgrywają. Brawo dla mnie. - Więc z kim jest ten mecz?
Ryan spojrzał na mnie niepewnie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Odetchnął głęboko, po czym powiedział.
-Z Bydgoszczą. - moje serce na moment wybiło się z rytmu. - Na ich torze. - dodał, a ja miałam ochotę paść na podłogę niczym rażona piorunem.
Czyli wynika z tego, że za tydzień znowu go zobaczę? Po tylu miesiącach omijania wszelkiej telewizji, gazet, internetu tylko po to, żeby na niego nie trafić, mam na niego spoglądać podczas tego meczu?
-Dasz radę. - Ryan najwyraźniej prawidłowo odczytał moje myśli, bo objął mnie tylko ramieniem i siłą pociągnął z powrotem do salonu.
Dam radę?
No cóż, nie byłabym tego taka pewna. 

***
 

-Długo jeszcze nie będziesz ze mną rozmawiać? - Adrian niezmordowanie od dwóch dni powtarzał to samo pytanie.
-Tak długo jak będzie trzeba! - burknęłam. No cóż, obraziłam się na niego śmiertelnie za tę jego beznadziejną konspirację, mającą na celu zaciągnięcie mnie na stadion bydgoskiej Polonii w najbliższą niedzielę. Ooo, niedoczekanie jego!
Ostatnia rzecz jakiej teraz pragnę, to siedzenie na trybunach i wpatrywanie się w walczących na torze żużlowców. No dobra, o ile patrzenie na moich kochanych żużlowców Apatora nie jest dla mnie czymś odstraszającym, to bydgoszczanie nie są jednak moimi pupilami. Tak wiem, wszyscy i tak dobrze wiedzą, że chodzi mi o jednego z nich...
Bo ja naprawdę nie czuję się na siłach, żeby go oglądać!
-A nie pomyślałaś sobie, że może warto uporać się już z przeszłością? - zapytał niepewnie mój przyjaciel, przez co spojrzałam na niego jak na idiotę. - Nie zrozum mnie źle, ja wcale nie mam na myśli, że masz iść tam z uśmiechem na ustach i wkręcić się w słodką gadkę z tym szwedzkim kretynem. Po prostu wiesz, taka metoda małych kroczków.
-Metodę małych kroczków równie dobrze mogę zacząć w domu, przed telewizorem. - mruknęłam, splatając ręcę na wysokości klatki piersiowej. - Adrian, przecież wiesz, że jakby to był mecz z kimkolwiek innym, to bez mrugnięcia okiem bym z wami pojechała, ale w tym wypadku... Po prostu boję się, że nie podołam temu wszystkiemu. To już nawet nie chodzi o sam fakt, że on tam będzie. Kit z nim, niech go ciul do morza wciągnie, ja o wiele bardziej boję się swojej własnej reakcji. Nie uważasz, że trochę żenadą by było, gdybym w połowie meczu się rozpłakała? - uwierzcie mi, płacz akurat byłby najmniejszym złem w moim wykonaniu. Moja psychika zdolna jest do rzeczy większego kalibru.
-Ale popatrz na to z drugiej strony... - nadal nie ustępował, co w sumie było jego cechą, odkąd tylko go poznałam. Kiedy widział, że sprawa nie jest jeszcze definitywnie przegrana, zawsze musiał drążyć wszystko dalej. - Nie uważasz, że takim zachowaniem skazujesz siebie na pustelnię? No bo wiesz, nie chcę być teraz niedelikatny, ale podczas gdy on nadal żyje swoim normalnym życiem, ty miewasz okresy, w których zamykasz się w swojej szczelnej skorupie i nic nie jest w stanie do ciebie dotrzeć. Nie przypominasz tej samej beztroskiej Leny co kilka miesięcy temu. Dasz mu tę głupią satysfakcję? - tak, taktowne to było, nawet bardzo.
-Gdyby to było takie proste. - wiem, powinnam wziąć się w garść i pokazać mu, że nie jest pępkiem świata, że bez niego równie dobrze potrafię funkcjonować, a jego miejsce równie szybko może zająć ktoś inny, ale nie oszukujmy się, wcale tak nie jest. - Ja po prostu czuję się tak, jakby część mnie umarła wtedy w tej kaplicy. To jest tak, jakby ktoś zbił porcelanową figurkę, a potem powoli sklejał ją zwykłym klejem. Jak ten klej wyschnie to figurka będzie się trzymać, chociaż ślady szkody będą widoczne. Ale jak ktoś zbyt szybko tę figurkę ruszy, zanim klej zdąży wyschnąć, to ona po raz kolejny się rozpadnie. Właśnie tak się teraz czuję, jak ta porcelanowa figurka. I naprawdę nie jestem przekonana, czy mój klej już wystarczająco wysechł.
Wiem, nawijam jak pokręcona, ale jeśli jest ktokolwiek na tym świecie, kto mnie zrozumie, to tą osobą na pewno jest Adrian.
-I właśnie w tym momencie nie zapominaj, że masz mnie. Że masz resztę naszej ekipy. Przecież dobrze wiesz, że my nie damy Ci się znowu rozsypać. - podszedł do mnie, po czym mocno mnie do siebie przytulił. - I według mnie jesteś gotowa, na zrobienie następnego kroku. Jesteś zbyt silną i wyjątkową osobą, żeby odizolowywać się od wszystkiego.
-Naprawdę tak uważasz? - zapytałam, z niepewnością przygryzając dolną wargę.
-Oczywiście, że tak. - pewność w jego głosie spowodowała, że i ja powoli zaczynałam w to wierzyć. - I mów co chcesz, ale ja zaciągnę Cię z nami do tej Bydgoszczy. Poza tym, martwimy się wszyscy na zapas... W końcu kto powiedział, że w ogóle musisz go spotkać? Oglądać przecież też go nie musisz, wystarczy skupić się na czymś innym. - na moment spuściłam głowę, analizując to wszystko. - Hej, głowa do góry. Objedziemy Bydgoszcz, więc przynajmniej będziesz miała okazję pobyć ze mnie dumną.
-Głupi jesteś. - walnęłam go lekko w ramię, byśmy po chwili oboje zaczęli się śmiać.
-Więc?
-No dobra, niech Ci będzie. - westchnęłam ze zrezygnowaniem. - Zaklep mi miejsce, żebym się autobusami nie musiała wlec.
-O to się nie martw. - pocałował mnie lekko w czoło, by za chwilę wylecieć z kuchni z telefonem przy uchu. Zapewne dzwonił go chłopaków, pochwalić się swoim darem przekonywania.
Matko, aż się boję co to będzie za te pięć dni.
P-I-Ę-Ć dni...
Tylko.
Maaaaamo!


***

Po czterech dniach chyba wszyscy mieli mnie już dość. Zmieniałam zdanie statystycznie co godzinę, wprawiając chłopaków raz w euforię, by za chwilę zmieniła się ona w załamanie. Później przestali już reagować na moje gadanie, wychodząc z założenia, że i tak tam pojadę. W sumie, mieli rację.
Dzień po mojej rozmowie z Adrianem przyszedł do nas Ryan, by osobiście powiedzieć, że jest ze mnie dumny. Matko, czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? No wiecie, zaszłam w jakąś ciążę, czy zostałam wybrana nowym prezydentem, że jest ze mnie dumny?
-Nasza mała kochana Lena w końcu dorasta. - moje zdziwienie tak tylko skwitował, po czym szybko zmienił temat na jakiś bardziej przyziemny.
Muszę przyznać, że w sumie podobało mi się to, że w końcu postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem. Wcześniej za taki moment przełomowy uważałam to, że opuściłam zacisze swojego pokoju, otarłam wszystkie łzy i wyszłam do świata. Teraz stwierdzam, że kolejnym etapem mojego powrotu do normalności z pewnością będzie jutrzejszy dzień. I jestem pewna, że nic już nie będzie takie samo jak do tej pory.


***

-Szalik masz, bluzę też? Telefon, bilet, klucze... - staliśmy z Adrianem w przedpokoju, przygotowując się do wyjazdu. Teoretycznie powinien jechać razem ze swoimi mechanikami i sprzętem, ale postanowił, że weźmie swój samochód i zabierze mnie ze sobą. Oczywiście z okazji skorzystać musiał Chris Holder.
-Tak, mam wszystko, możemy już iść. - zamknęłam drzwi na zamek, po czym oboje zeszliśmy schodami na dół. Do windy nadal nie mogłam się przekonać i pewnie nigdy tego nie zrobię. Taki mój odchył, że nie czuję się zbyt komfortowo podróżując nimi między piętrami. Wizja pękniętej linki i spadnięcie na dół, tudzież utknięcia między piętrami i umarcia z wycieńczenia o wiele bardziej do mnie przemawia, aniżeli wygoda.
-Matko, dłużej się nie dało? - zapytał Chris, z wyraźnym grymasem. - Gdybym miał druty i kłębek wełny to bym wam wydziergał jakieś seksowne spodzienki.
-A czemu nie sweterek? - zapytałam z rozbawieniem.
-Nie w tym życiu, skarbie. - otworzył mi drzwi do samochodu, po czym sam zajął miejsce koło Adriana, który pełnił rolę kierowcy.
-Jak samopoczucie przed meczem?
-Na razie mam chęć iść spać, bo kijowo się coś wyspałem. - no tak, Chris dopiero niedawno przyjechał z Anglii, gdzie rozgrywał swój ligowy mecz w swoim drugim klubie, jakim jest Pool Pirates. Przerąbane jest życie żużlowca, bez kitu. - Ale zapewne jak dojedziemy na miejsce i wbiję sobie do głowy, że za moment zacznie się walka, to zmęczenie momentalnie mi przejdzie i będę żądny krwi.
-Głupi jesteś. - skwitował go Adrian. - Chociaż w sumie żenada by była, gdybyśmy przegrali, więc lepiej dla nas, żebyśmy wszyscy byli wybitnie zmotywowani.
-To niech was zmotywuje fakt, że będę siedzieć na trybunach i mocno trzymać za was kciuki. Może nawet trochę pozdzieram sobie gardło z kibicami.
-Czyli nie udało się chłopakom przeforsować twojego siedzenia w sektorze głównym? - zapytał, na co pokiwałam przecząco głową, uśmiechając się szeroko. - I tak trzymać, moja krew! Tam siedzą tylko same stare mośki.
-Dokładnie to samo mi powiedziała, więc już wiem, kto ma na nią taki zły wpływ. - wtrącił się Adrian, przez co parsknęliśmy śmiechem.


********************

Na stadion dojechaliśmy kilkadziesiąt minut później. Kibice w większości już się zebrali, część była już na stadionie, część koczowała jeszcze przed. Podjechaliśmy na jakiś wydzielony parking, gdzie Adrian zaparkował samochód, po czym oboje ruszyli w kierunku specjalnego wejścia, przeznaczonego dla żużlowców i reszty ekipy.
-Chodź z nami, co się będziesz tam ściskała. - Chris pociągnął mnie za sobą, kiedy zauważył, że idę w kierunku największego tłumu.
-Ach te życie vipa. - westchnęłam teatralnie, na co obaj głupio się tylko wyszczerzyli.
W parkingu byli już wszyscy zawodnicy z obu ekip, wraz ze swoimi mechanikami oraz przedstawiciele klubów. Momentalnie spuściłam głowę na dół i schowałam się za Adrianem, chcąc przemknąć tędy niezauważoną. Najwyraźniej słusznie odczytał moje intencje bo szybko poprowadził mnie w jakimś nieznanym kierunku. 
-Ej, wiecie gdzie tu jest jakaś łazienka? - zapytałam rozglądając się po parku maszyn. Zdecydowanie koniecznie musiałam odwiedzić te pomieszczenie.
-Wejdź tam, po prawej masz toalety, damską i męską. - kiwnął głową w kierunku jakiś drzwi, za którymi najprawdopodobniej znajdowały się owe pomieszczenia. - Podejdź potem do nas to ktoś Cię zaprowadzi na twoje miejsce.. - dodał, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko i zawrócił do swojego boksu.
Westchnęłam głośno, przeczesując dłonią włosy i już miałam złapać za klamkę, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły i dostałam z nich centralnie w czoło. Dużo nie brakowało, a padłabym tutaj jak długa.
-Ja... Przepraszam, nic Ci nie jest? - zapytał jakiś chłopak z dziwnym, jakby rosyjskim akcentem. Spojrzałam na niego ze złością, która zaraz mi przeszła. Otóż nieznajomy miał tak niewinną minę, że o matko.
-Nie, jakoś żyję. Człowieku, masz krzepę w rękach. - palnęłam, mając na myśli siłę z jaką otworzył drzwi. Zaśmiał się tylko lekko, po czym otworzył przede mną przejście. - Dziękuję bardzo.
-Nie ma za co i jeszcze raz przepraszam. - uśmiechnął się delikatnie, po czym ruszył gdzieś w kierunku stanowisk żużlowców. Natomiast ja sama, po skorzystaniu (alleluja!) z toalety, ruszyłam w końcu w kierunku trybun, mając nadzieję, że nie wyrośnie mi na czole guz wielkości Kilimandżaro. Panowie ochroniarze wpuścili mnie do sektora gości, ówcześnie dokładnie sprawdzając mój bilet, po czym zajęłam jakieś wolne miejsce pośród ubranych w klubowe barwy Apatora kibiców. No to teraz tylko czekać na rozpoczęcie. Oczywiście szybko wkręciłam się w dopingowanie, przez co na mojej twarzy widniała nieopisana radość, rzadko spotykana u mnie ostatnimi czasy. Oby tylko nic mi tego humoru nie popsuło.
Oby, oby, oby!



*******
Bum!
Milion lat świetlnych późnej, osiem epok lodowcowych, trzy potopy i osiemnaście fejmowań później w końcu jest :)
Alleluja ;)
I tak, dla Was, bo nikt mnie tak nie męczy, jak Wy :D
Tak, Wy, nie udawajcie głupich :D


<3