Cały
następny tydzień zleciał mi sama nie wiem, w którym momencie. Chłopacy wprost
wychodzili z siebie starając się umilić mi czas. Robili to głównie po to żeby
odciągnąć moje myśli od tego cholernego i nieszczęsnego meczu w Bydgoszczy. I
trzeba przyznać, że robili to skutecznie, bo przez większość czasu naprawdę nie
miałam kiedy o tym myśleć.
Chris co
prawda miał tak mega napięty grafik spotkań w Anglii, że nawet na sekundę nie
mógł przyjechać do Torunia, ale nie zmienia to faktu, że dzwonił codziennie i
przez minimum godzinę wisieliśmy na telefonie gadając o totalnych bzdetach.
Naprawdę, potrafiliśmy opowiadać sobie o zjedzonej kolacji i ani trochę nam się
to nie nudziło.
Darcy z
kolei stwierdził, że za długie przebywanie z Chrisem mu nie służy i po samym
meczu w Bydgoszczy spędził czas w Poole, by w czwartek i tak wrócić do Torunia.
Muszę przyznać, że przez cały ten czas poznawaliśmy się lepiej, w pewien sposób
docieraliśmy i w mega szybkim trybie złapaliśmy wspólny kontakt. Naprawdę, ten chłopak
ma w sobie coś takiego, że nie sposób go nie lubić. Zresztą, on sam stwierdził,
że jego albo się kocha albo nienawidzi. Ja najwyraźniej jestem za tą pierwszą
opcją.
Ryan miał
swój krótki wyskok do Rosji na mecz, ale jak tylko wrócił to od razu niemalże
zadomowił się w moim mieszkaniu i jak zwykle powodował, że przechodził mi
wszelki smutek.
No i
Adrian. Opuszczał mnie tylko po to żeby pojechać do Szwecji na mecz i zaraz
wrócić. Naprawdę, w związku z nim wystarczyło mi tylko to, że był. Nie musiał
nic mówić, ani robić. Wystarczyło, że kręcił się po mieszkaniu, robił sobie
kawę, marudził że w telewizji nic nie ma, prychał przy robieniu sobie kanapek.
Niby zwykłe, nieznaczące rzeczy, a jednak.
Dzięki
nim w ciągu dnia nie myślałam ani trochę o tym trudnym przypadku ze Szwecji.
Gorzej było nocą. Kiedy nie było nikogo kto by mnie czymś zajął, kiedy nie było
ani Chrisa ani Darcy'ego, którzy by mnie rozśmieszyli, Ryana z którym mogłabym
porozmawiać ani Adriana, któryby wymyślał dziesięć tysięcy różnych problemów
'nie cierpiących zwłoki'.
Najchętniej
te momenty bym wymazała z głowy jak najszybciej. Nie chciałam po raz milionowy
analizować wzroku Andreasa, tonu jego głosu, jego gestów. Oszaleć można!
Najwyraźniej
to mi nie minie tak szybko, nawet przy pomocy chłopaków.
Masakra.
***
-Lena, Ty
znowu płaczesz? - w piątkowy wieczór do mojego pokoju wszedł Adrian, patrząc na
mnie ze współczuciem. Leżałam na łóżku, łzy spływały po moich policzkach, a w
rękach trzymałam książkę Pata Conroy'a pod tytułem "Wielki Santini".
-Nieee...
- wychlipałam, niczym kilkuletnie dziecko. - Santini zginął. - dodałam po
chwili.
-Hę? -
uniósł lewą brew do góry.
-No
bohater książki! Mógł się katapultować z samolotu, ale wolał oddalić się od
terenu zabudowań bo wiedział, że w każdym z tych domów może mieszkać rodzina z
dziećmi takimi jak jego saaaaame. - kolejne kilka łez popłynęło. - Czy to nie
jest cudowne, a zarazem smutne? On tak kochał swoją rodzinę, chociaż na co dzień
tego nie okazywaaaał.
-Ty się
na pewno dobrze czujesz? - zapytał, patrząc na mnie jak na kretynkę.
-No bo ta
książka jest taka cudowna!
-Boże,
przyjaźnię się z wariatką. - westchnął głośno, przewalając przy okazji oczami.
- Naprawdę, albo twoja psychika leży i kwiczy, albo tylko uwidaczniasz swoją
nie do końca wykształtowaną normalność. - dla potwierdzenia swoich słów zrobił
kilka kółek koło skroni na znak głupoty. Pff, chyba jego własnej.
-Jesteś
kompletnie bez serca! - wstałam z łóżka, odkładając z celebracją książkę na
stolik. Znając życie, wrócę dzisiaj do tego fragmentu jeszcze nie raz. -
Naprawdę, co z twoją empatią?
-Moja
empatia, w przeciwieństwie do twojej psychiki, ma się bardzo dobrze. -
odpowiedział z uśmiechem. - Ostatnia książka na jakiej płakałem to chyba było w
przedszkolu na "Kubusiu Puchatku". - dodał po chwili.
-Czyli
jednak nie jest z tobą jeszcze tak najgorzej.
-W
porównaniu z tobą jestem okazem zdrowia. - stwierdził, na co tym razem to ja
przewaliłam oczami. – A płakałem, bo pani mnie nią walnęła, że nie uważałem,
tylko rozmontowywałem samochodzik. – dodał, na co parsknęłam śmiechem. - Zjemy
jakąś kolację? – zmienił temat.
-A
przygotujesz coś? - uśmiechnęłam się szeroko, chcąc go udobruchać.
-Jesteś
beznadziejna z tym swoim cudownym uśmiechem i słodkimi oczkami. - palnął,
kręcąc z niezadowoleniem głową. - Powinni tego zakazać co najmniej ustawowo.
-Czyli
mój jedyny, ukochany, cudowny i najlepszy Adrianie, przygotujesz kolację? -
podeszłam do niego, zarzucając mu przy okazji ręce na ramiona.
-Ugh, nie
znoszę Cię! - warknął, by po chwili razem ze mną parsknąć śmiechem. - Zapraszam
do kuchni, tym razem wspólnie coś przyrządzimy.
-Kuchnia
działa na mnie destrukcyjnie. - jęknęłam z rezygnacją. Nie moja wina, że
gotowanie jest najgorszą rzeczą jaką ma do wykonania człowiek, a w
szczególności moja skromna osóbka. - A może po prostu coś zamówimy? - zapytałam
z nadzieją.
-Zapomnij
skarbie. - uśmiechnął się w moim kierunku, całując mnie lekko w czoło. -
Idziemy do kuchni. - dodał, ciągnąc mnie za sobą do owego pomieszczenia.
Ugh i jak
ja mam go potem lubić?
No dobra,
lubiłabym go nawet wtedy, gdyby kazał mi codziennie przygotowywać sobie
wykwintne dania, rodem z najlepszych restauracji.
Pff,
lubiłabym?
Ja tego
człowieka uwielbiam!
***
Wszedł do
swojego mieszkania, rzucając klucze na szafkę, a torbę odkładając niedbale w
korytarzu. Podróż ze Szwecji, jak i sam pobyt tam minęły mu w zaskakująco
szybkim tempie.
Skierował
się do salonu, gdzie od razy rozłożył się na kanapie, przymykając oczy.
Czuł się
niewiarygodnie wprost zmęczony, jakby te ostatnie dni były kompletną męczarnią.
Nawet wizytę u rodziców w jego rodzinnym Hallstavik musiał przełożyć na kiedy
indziej, bo nie czuł się na siłach aby spotkać się z nimi. Z ojcem, który i tak
ostatnimi czasy mało z nim rozmawia oraz z matką, która cały czas patrzy na
niego tym dziwnym, trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
Czuł się
beznadziejnie, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. I nawet doskonale zdawał
sobie sprawę jaka jest tego bezpośrednia przyczyna.
Nie
zdążył rozwinąć swoich przemyśleń, gdyż po mieszkaniu rozległ się dźwięk
dzwonka do drzwi. Z głośnym westchnieniem podniósł się z kanapy i ociężałym
krokiem ruszył otworzyć swojemu gościowi.
A okazał
się nim nikt inny jak Mirosław Duda-oficjalnie jego mechanik, a prywatnie jeden
z najlepszych przyjaciół.
-Stary,
co ty tu robisz? - zapytał, wpuszczając go do środka i zamykając za nim drzwi.
Obaj przeszli do salonu, gdzie bez zbędnych ceregieli zajęli miejsca siedzące.
-Postanowiłem
odwiedzić swojego potencjalnego chlebodawcę. - zażartował, jednak widząc, że
gospodarzowi ani w głowie zabawa, zapytał całkowicie poważnie: - Andreas, co
się dzieje?
-Wszystko
w porządku. - odpowiedział automatycznie, opierając łokcie na kolanach.
-Masz
mnie za ślepego?
-O co ci
chodzi? - lekko się zdenerwował.
-Od
jakiegoś czasu jesteś kompletnie bez życia. Myślałem, że od tamtego czasu... -
tutaj na moment się zatrzymał. - ..nastąpiła znaczna poprawa.
-Jakiego
znowu czasu? - myśli Szweda były na tyle rozbiegane, że nie nadążał za tokiem
myślenia przyjaciela.
-Odkąd... No wiesz... - podrapał się nerwowo w skroń. - Odkąd zerwałeś z Leną.
-Odkąd... No wiesz... - podrapał się nerwowo w skroń. - Odkąd zerwałeś z Leną.
Słysząc
imię dziewczyny, momentalnie wrócił na ziemię.
-Wszystko.Jest.W.Porządku.
- wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Oszukuj
się dalej. - ta pewność w głosie Polaka powoli doprowadzała go do szału.
-Więc co
chcesz kurwa usłyszeć? - zerwał się z kanapy, krążąc nerwowo po pokoju.
-Prawdę.
-Chcesz
prawdy?! Dobrze, oto ona! - nawet sam nie zdawał sobie sprawy, że jego głos
przeszedł teraz w krzyk. - Czuję się fatalnie od czasu ostatniego meczu. Czuję
się na tyle beznadziejnie, że kompletnie nie mogę sobie znaleźć miejsca! -
wziął kilka głębszych wdechów, uspokajając tym samym swój głos. - Czy ty wiesz,
że ONA tam była? Że stała przede mną tak cholernie prawdziwa, że mogłem dotknąć
jej ciała, a ono by się nie rozpłynęło w powietrzu? - jego głos przeszedł teraz
w pełen bólu głośny szept. - Że stała przede mną tak strasznie wystraszona, a z
jej oczu najzwyczajniej w świecie płynęły łzy? - zapytał, na moment milknąc.
Ponownie usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach. - Stała i płakała, a ja
kompletnie nic nie mogłem zrobić, bo to wszystko była moja wina. Czułem, że za
moment coś mnie rozerwie od środka. Patrząc na nią dostawałem szału, bo nie
mogłem jej pomóc. - jego głos lekko się załamał.
-Andreas...
- Mirek chciał coś wtrącić, ale nie było mu to dane.
-Nigdy
nie potrafiłem wytrzymać jej płaczu. - Szwed ponownie rozpoczął swój monolog,
wpatrując się w ścianę jakby skupiał się bardziej na wspomnieniach niż na
teraźniejszości. - Kiedy tylko widziałem łzę na jej policzku, bez względu na
powód, czułem jak moje serce rozrywa się na pół. Stawałem na rzęsach, starając
się przywrócić na jej twarz uśmiech. Uchyliłbym jej bramy nieba, gdyby tylko o
to poprosiła. Tuliłem ją do siebie tak długo, jak tylko było trzeba, a teraz...
- po raz kolejny wstał. - A teraz nie mogłem zrobić nic. W zamian za to miałem
tę pieprzoną świadomość, że to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Że każda,
pojedyncza łza płynęła przeze mnie. Nikomu nie życzę czegoś takiego.
-Andreas,
nie jestem pewny czy dobrze cię zrozumiałem. - powoli wypowiadał każde słowo,
jakby je analizował. - Wybacz, że walnę tak prosto z mostu, ale co cię to
obchodzi? Przecież to ty z nią zerwałeś, więc czego się spodziewałeś? Skoro nie
zdecydowałeś się na ten ślub, to najwyraźniej nic do niej nie czułeś. - widząc
jak Szwed spuścił wzrok, dodał: - Bo taka jest ostatecznie prawda, tak?
Jonsson
podszedł powoli do komody, biorąc do ręki jedną z kilku ramek ze zdjęciem.
-Nadal
chcesz usłyszeć prawdę?
-Chcę.
-Decyzja
o zostawieniu Leny wtedy samej, bez słowa wyjaśnienia, była największym błędem
jaki kiedykolwiek popełniłem. - odpowiedział, wpatrując się w zdjęcie
uśmiechniętej brunetki. - Nie na sekundy żebym tego nie żałował.
-O czym
ty mówisz? - Mirek wpatrywał się w swojego przyjaciela, kompletnie nic nie
rozumiejąc.
-Lena
jest jedyną osobą, którą kiedykolwiek tak mocno pokochałem. - opuszkami palców
przejechał po ukrytej za szkłem fotografii dziewczyny. - I nigdy nikogo tak nie
pokocham.
-Adreas..
- szok, to było drobne słowo w porównaniu z tym co się działo wewnątrz Mirka.
Przecież ją zostawił! Jak mógł ją kochać i zrobić coś takiego?!
-I mimo
wszystko, to uczucie nigdy się nie zmieniło. - dodał, odkładając ramkę na swoje
miejsce, by po chwili ponownie usiąść na kanapie. Odetchnął głęboko, mrugając
kilkakrotnie. - Więc, sprowadza cię do mnie coś jeszcze? - zapytał już w miarę
opanowanym głosem.
Bo jedyne
co teraz mógł zrobić to trwać nadal, pomimo wszystko. Robić dobrą minę do złej
gry z nadzieją, że kiedyś to wszystko się odmieni. Że znowu powrócą tamte
cudowne dni.
To
wszystko, o czym marzył.
***
Musiałam coś dziabnąć, serio o.O
But, anyway :D
Enjoy and feel the magic in the air! <3
x
Ale jak to, tak krótko no? I to jeszcze takie zakończenie, że wiem tylko to, że AJ jest grajerem! A tak to gufno! WTF?! Dobra weź walnij jeszcze jeden rozdział, może coś się wyjaśni............. :OOOOOOOOOOOO
OdpowiedzUsuń