piątek, 20 czerwca 2014

2.



Kiedy po raz pierwszy spotkałam Andreasa, nie od razu poczułam, że coś zaiskrzyło. Nie była to typowa 'miłość od pierwszego wejrzenia' gdzie 'delektowałam się jego spojrzeniem i upajałam uśmiechem'. Nic z tych rzeczy.
Pomyślałam, że byłby doskonałym kandydatem na kumpla. Z tym swoim uroczym szwedzkim akcentem, lekko wysuniętymi przednimi zębami i oczami pełnymi wesołych iskierek potrafił zjednywać sobie ludzi. Nie byłam żadnym wyjątkiem od tej reguły.
Trzy miesiące później wszystko uległo zmianie.
Do tej pory pamiętam, jak spotkaliśmy się wieczorem na toruńskim Bulwarze, gdzie o tej porze dnia aż roiło się od zakochanych par i roześmianej młodzieży. Może to ten nastrój, albo ten klimat tak na nas wpłynęły, ale daliśmy się ponieść emocji i w krótką chwilę z kategorii przyjaciela awansował na stanowisko miłości mojego życia.
Jedynym problemem, jaki w tym momencie wydawał się nie do przeskoczenia, była różnica wieku. Ja byłam niedoświadczoną, szesnastoletnią gówniarą, podczas gdy on miał już na karku swoje dwadzieścia trzy lata. Wiem, dla niektórych może to być gorszące, ohydne, czy jakie kto tam woli. W końcu, jakby nie patrzeć dzieliło nas od siebie siedem lat.
Dla nas nie miało to znaczenia. Byliśmy zakochani i tylko to się liczyło. Opinie innych, a uwierzcie mi, że było ich dużo, począwszy od tych w stylu 'ale oni są zakochani' po 'dziewczyna leci na jego kasę, albo lubi starszych', nie robiły na nas jakiegokolwiek wrażenia. Byliśmy zamknięci w swoim małym, szczęśliwym świecie, gdzie nie było miejsca na złość czy rozczarowanie.
Kolejne kilka miesięcy później poznałam jego rodziców.
Państwo Jonsson okazali się sympatyczną parą, którzy nade wszystko stawiali szczęście swojego syna. Przyznaję bez bicia, że przez całą drogę do jego rodzinnego Hallstavik w Szwecji, miałam duszę na ramieniu. Bałam się jak nigdy, że jego rodzice mnie nie zaakceptują, że różnica wieku wszystko przekreśli i skutecznie wybiją mu z głowy wszelakie romanse ze mną.
Całe szczęście, myliłam się i to całkowicie. Jego mama wyściskała mnie serdecznie napominając o tym 'ile to nasz Andreas nam o tobie nie naopowiadał!', a jego ojciec z uśmiechem dodał: 'cieszę się, że w końcu mamy okazję cię poznać'. Nie powiem, zaskoczyli mnie, ale jak najbardziej pozytywnie. Tym sposobem zyskałam sobie sympatię i akceptację jego rodziców.
Z moimi rodzicami było natomiast dość dziwnie.
Na początku ucieszyli się, że jestem taka radosna, że mam w kimś oparcie i że naprawdę kogoś kocham, a mimo wszystko nie przedkładam tego nad wszystkie inne obowiązki pokroju szkoły czy rodziny. Kiedy usłyszeli kim jest Andreas i ile ma lat, nie powiem żeby byli żywcem wzięci do nieba, ale całe szczęście szybko zmienili zdanie.
Andreas wkupił się w ich łaski już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to totalnie stremowany wręczył mojej mamie bukiet jej ulubionych żółtych tulipanów, a mojemu tacie butelkę jakiegoś dobrego wina. Wiedział jak ich podejść i wykorzystał to w perfidny sposób. Ważne, że wszystko ułożyło się jak najbardziej pozytywnie.
Ach, nie powiedziałam jeszcze kim jest Andreas?
Otóż Andreas jest żużlowcem. Szwedzkim żużlowcem. Szwedzkim żużlowcem reprezentującym barwy bydgoskiej Polonii jeśli mam być dokładna. Temu sportowi oddaje całego siebie i niezaprzeczalnie kocha to co robi. Miał szczęście, że ja sama wychowałam się w Toruniu, gdzie sport ten jest prawie świętem, a tata zabierał mnie na mecze odkąd tylko pamiętam. No i tym bardziej miał szczęście, że rozumiałam świat żużlowców, ich ciężką pracę i ciągłe wyjazdy w trakcie trwania sezonu, gdyż moim najlepszym i chyba jedynym prawdziwym przyjacielem był Adrian.
Miedziński Adrian. Wychowanek naszego ukochanego Apatora.
Przez kolejne trzy lata nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek się kłócili, tudzież mieli tak zwane 'ciche dni'. Cały czas trwała u nas niezmącona sielanka, która w końcu mogła prowadzić tylko do jednego.
'Matko Boska, jesteś w ciąży?!' – tak powitała mnie mama, kiedy oznajmiłam jej szczęśliwą nowinę dotyczącą tego, iż planujemy z Andreasem wziąć ślub. Nie dziwie się jej, w końcu która normalna dziewczyna w wieku dziewiętnastu lat planuje ślub? Najwyraźniej, ja nie mieszczę się w kategorii 'normalna'. Masakra konkretna.
Pomimo wszystko, wszyscy dookoła nas wspierali, cała ta sprawa nie ujrzała światła dziennego, także w żadnej gazecie tudzież internetowym portalu nie mogłam przeczytać nic o 'ślubie bydgoskiego żużlowca'.
I jeśli patrzeć na to przez pryzmat czasu, to chyba raczej dobrze.
Jedyną osobą spoza najbliższej rodziny, która o tym wiedziała był Adrian. Adrian, który tylko pokiwał głową, parsknął śmiechem i stwierdził 'macie we łbach nie po kolei'. A skoro wiedział Adrian, to wiedziała też cała toruńska drużyna.  Między nimi nie ma tajemnic.
Teraz, kiedy myślę o tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że byłam totalnie głupia i nieodpowiedzialna. Zachowywałam się jak typowa, wielce zakochana małolata, która ma wyidealizowane plany dotyczące swojej karmelowej wprost przyszłości.
Oby to była moja nauczka na następne lata, że nie warto tak szybko ulegać zgubnym emocjom.

***

-Lena, zrobisz mi kaw? - z salonu dało się słyszeć głos Adriana. Od tygodnia już prawie zamieszkał u mnie w domu, śpiąc na niewygodnej kanapie.
-A nie możesz sobie sam zrobić? - mruknęłam. - Primadonna, cholera jasna. - dodałam, uśmiechając się szeroko w jego stronę.
-Nie dyskutuj kobieto, tylko zrób. Mistrz Polski nie może się przemęczać. - odpowiedział mi tym samym. Nie pochwaliłam go jeszcze? No to teraz to zrobię. W zeszłym roku nasze kochane Anioły zdobyły upragniony złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Robi wrażenie, prawda? - I w ogóle musimy pomyśleć o jakichś planach na dzisiaj. W przyszłym tygodniu startuje już liga, więc siłą rzeczy ograniczą się nasze kontakty. - westchnął głośno, odkładając pilot od telewizora na stolik, przerywając tym samym swoje pasjonujące zajęcie, jakim było bezsensowne przełączanie kanałów z prędkością światła.
-Już nie udawaj, że się nie cieszysz na samą myśl o pierwszym meczu. - usiadłam koło niego na kanapie. - Dobrze wiem, że się doczekać nie możesz.
-Och, wiesz jak jest. - parsknął śmiechem. - Same treningi z zespołem już dodają mi skrzydeł. Totalnie nie mogę się doczekać inauguracji sezonu! Ale z drugiej strony od nowa zacznie się harówka, presja i inne duperele. Zwariować można.
-Taaa, coś o tym wiem. - skrzywiłam się na myśl, że przecież żużel póki co kojarzy mi się tylko z jedną osobą. Mimo wszystko, wcale nie łatwo jest wyrzucić całą przeszłość z pamięci, choćby nie wiem jak bardzo się chciało. A chęci mi nie brakowało.
Adrian najwyraźniej trafnie odgadł co mi chodzi po głowie, bo automatycznie otoczył mnie swoim ramieniem i musnął swoimi wargami czubek mojej głowy.
-Nie dam cię skrzywdzić, nie masz się czego bać. - wyszeptał, z twarzą nadal ukrytą w moich włosach. - Nikt, ani nic nie zakłóci twojego spokoju, możesz być tego pewna. Na derbach zamknę tego idiotę w łazience, żeby nie denerwował Cię swoim widokiem. - dodał, chcąc najwyraźniej rozładować napiętą atmosferę.
-Wiem Adrian, wiem. - szepnęłam, spoglądając wprost w jego niebieskie tęczówki. - I kocham Cię za to, jak rodzonego brata. - dodałam. - A w ramach częściowej rekompensaty zrobię ci tę kawę, niech stracę.
-I to mi się podoba. - kolejny raz pokazał całe swoje uzębienie w geście szerokiego uśmiechu, po czym powrócił do swojego pasjonującego zajęcia jakim jest operowanie pilotem od telewizora.
Ach, mój kochany, poczciwy, niezastąpiony i jedyny w swoim rodzaju Adrian.

***


-Jezuu, jak zimno. - marudziłam już od dobrych piętnastu minut. - Przecież mi już zamarzły chyba nawet zęby.
-Lena, zrób coś dla ludzkości i ucisz się w końcu. - Adrian przewalił oczami. - Nikt Ci nie kazał ze mną iść. Zrobiłaś to na własną odpowiedzialność, więc sorry Batory, ale jęcz w myślach.
-Zero współczucia. - poprawiłam szalik, opatulając się nim jeszcze szczelniej. - Ja to z dobrego serca zrobiłam, żeby Ci smutno nie było i ogółem żeby dotrzymać Ci towarzystw.! Widzisz, jaka ze mnie miłość do całego świata się wylewa?
-Taak, wstąp do Green Peace. - prychnął. - Chwała Ci za to co robisz, normalnie padłbym na kolana, ale wątpię czy z tej breji bym się potem podniósł. - kiwnął głową w kierunku chodnika i jakże cudownej mieszaniny deszczu, śniegu i piachu na nim zalegającej. Że o śmieciach w ogóle nie wspomnę. - W domu może wyjątkowo dostaniesz kolację.
-Pfff, i bądź tu człowieku uczuciowy. - oburzyłam się, na co Adrian tylko parsknął śmiechem i otoczył mnie swoim ramieniem.
-Już widzę jak chłopaki się pewnie ucieszą. Zrobisz im niezłą niespodziankę.
-O ile nie rozerwą mnie na strzępy, że nie dawałam żadnego znaku życia. - westchnęłam głośno. - Jedynie, zwieję do łazienki.
-Tak, jeśli w ogóle zdążysz. Refleks u żużlowca to podstawa. - stwierdził.
Resztę drogi do siedziby zarządu klubu KS Unibax Toruń przebyliśmy w ciszy. Sama nie wiem co mnie podkusiło, żeby iść dzisiaj na spotkanie drużyny razem z Adrianem. Do tej pory raczej omijałam temat żużlowy, wykręcając się między innymi z propozycji wyjazdu na Węgry. Chłopacy cierpią, bo nasz nowy stadion nie jest jeszcze w pełni skończony, więc przedsezonowe treningi musieli odbywać na obcych obiektach, a nie było co śnić, żeby ktoś w kraju udostępnił im swój stadion. W końcu akurat stadion jest dla każdej drużyny niczym świątynia, gdzie inni rzadko kiedy mają okazję rozwijać swoje możliwości. W przypadku torunian nie jest inaczej. Sami też strzegą swojego 'sanktuarium' i nie otwierają go dla niepotrzebnych celów.
Zeszły sezon był ostatnim na starym stadionie przy ulicy Broniewskiego 98. Teraz swoje mecze będą rozgrywać na najnowocześniejszym stadionie na świecie, który naprawdę robi piorunujące wrażenie od wewnątrz i od zewnątrz. W środku miałam okazję być po znajomości. Adrian się kłania xD. Czasami cieszę się, że mam takiego a nie innego przyjaciela. Przynajmniej mam wstęp tam gdzie inni nie mają. Trzeba sobie jakoś w życiu radzić^.
Zarząd klubu nie był jakimś mega wielkim gmachem z czterdziestoma piętrami i Bóg jeden wie z czym jeszcze. Tymczasowo chłopaki spotykali się w siedzibie firmy Unibax. W normalnych warunkach tego typu spotkania odbywałyby się w Sali konferencyjnej na stadionie, ale cóż, stadionu póki co nie ma.
W czymś w rodzaju pokoju odpraw siedzieli już wszyscy. Prezesi, trenerzy, główni sponsorzy, przedstawiciele ekipy, która buduje nową MotoArenę i co najważniejsze-sami zawodnicy.
Nie powiem, żeby na mój widok nic nie uległo zmianie. Na moment przestali ze sobą rozmawiać, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami i dolną szczęką gdzieś w okolicach kolan. Pierwszy ogarnął się Ryan.
-Lena? - podszedł do nas. - Lena, Lena, Lena! Ale dałaś się nam stęsknić! - poczochrał mnie po włosach, przytulając następnie mocno do siebie. - Już prawie zapomniałem jak wyglądasz. I naprawdę cieszę się, że jesteś.
-Dobra, spadaj już. Moja kolej. - teraz z kolei na horyzoncie pojawił się Chris, chyba najbardziej zwariowany i nieobliczalny zawodnik, jakiego do tej pory miałam okazję poznać. - Gdybyś była facetem pewnie dostałabyś ode mnie w ryj, ale że ty to ty, to mogę Ci co najwyżej pogrozić palcem. Adrian, mam nadzieję, że dałeś jej już jakąś mega ciężką karę na wieczną pokutę? - zwrócił się do mojego przyjaciela, który tylko parsknął głośno śmiechem. - Kamieniołomy, układanie kostki brukowej, dożywotnie sprzątanie albo czyszczenie kewlarów całej naszej drużynie pasowałoby idealnie. – dodał.
Następny przywitać się przyszedł Robert, również jak najbardziej pozytywnie nastawiony do życia człowiek, do wszystkiego podchodzący z uśmiechem i radością. Wiesław tylko uścisnął mnie lekko, wracając na swoje miejsce. No tak, on nigdy nie spoufala się z nikim. Jest zamknięty w sobie, całkowicie skupiony na tym co robi. Potem podchodzili juniorzy, a na końcu nowy nabytek drużyny: Darcy.
-Darcy Ward. Dużo o Tobie słyszałem. - wystawił w moim kierunku rękę. - Miło mi Cię w końcu poznać.
-A ja właśnie o Tobie nic nie słyszałam. - spojrzałam groźnie na Adriana. - Ale mam nadzieję, że szybko to nadrobimy. - posłałam mu jeden z moich najbardziej promiennych uśmiechów. Rozejrzałam się po sali, bo kogoś mi brakowało.
-Co jest? - Adrian chyba zauważył moją zdziwioną minę.
-A gdzie Hans? - zapytałam cicho. Mój przyjaciel westchnął tylko głośno.
-Odszedł. - odparł krótko. - Przeszedł do Gdańska. Wiesz, większe pieniądze.
Niby w świecie żużlowym zmiana klubów nie jest czymś nadzwyczajnym. Dostajesz lepszy kontrakt i długo się nie zastanawiasz. Mimo wszystko, dziwnie było dowiedzieć się, że ktoś, kto tworzył tę wspaniałą, złotą ekipę, tak po prostu odszedł. Bo dostał więcej pieniędzy.
Pod tym względem naprawdę podziwiam Wiesława. Ten filigranowych rozmiarów żużlowiec, nigdy nie miał łatwo. Na wszystko musiał zapracować sobie sam i to wcale nie będąc najlepszym ze swoich rówieśników. Mimo wszystko nigdy się nie załamał, nie poddał, a co najważniejsze nigdy nie opuścił drużyny. Był z nią w momentach chwały i w momentach całkowitej rozsypki. Był wierny tylko jednemu klubowi. Naszemu klubowi. I za to cały czas będę go podziwiała.
-Nie to żebym płakał. Sodówka uderzyła mu do głowy i tyle. - Chris wzruszył ramionami, najwyraźniej słysząc o czym rozmawiamy. - Teraz tylko czekam na mecz z Lotosem, żeby móc mu dokopać. Niech pluje sobie w brodę, że nas zostawił.
-Odpuść sobie. - Ryan poklepał go po ramieniu. - Zrobił co zrobił, nam juz nic do tego. Zajmujesz jego miejsce jako senior, więc się teraz wykaż.
-Ach, seniorskie życie. - palnął, z błogą miną. - Jeszcze więcej fanek i całego rozwrzeszczanego tłumu. Mmm..
-Te, Dyzio Marzyciel, przymknij się już. - Adrian uderzył go lekko w głowę, kiwając w kierunku prezesa Stępniewskiego, który najwyraźniej chciał rozpocząć już spotkanie.

*******

Nie powiem, żeby to było jakieś mega ekscytujące przeżycie. Chłopacy dowiedzieli się tylko, że ich przypuszczenia się sprawdziły, a mianowicie pierwszą kolejkę trzeba będzie przełożyć, z racji tego, że stadion nie jest jeszcze dokończony. Przyjęli to ze stoickim spokojem, jednak wiem, jak bardzo byli z tego powodu zawiedzeni.
Rozmawiali długo na temat postawy poszczególnych zawodników, innych drużyn, tegorocznych derbów z Polonią. Słowem, rozmawiali o wszystkim, co dotyczy nowego sezonu 2009.
-Idziemy gdzieś? - zapytał Chris, kiedy prawie cztery godziny później wyszliśmy z budynku zarząd. Na dworze było już totalnie ciemno i przy okazji jeszcze zimniej niż popołudniu.
-Wybij to sobie z głowy. Zimno jest. - jakby na potwierdzenie swoich słów, wtuliłam się mocniej w mój szalik.
-Kobiety. - przewalił oczami. - Przecież nie będę teraz siedział sam w hotelu jak taki malinowy cieć. Poza tym Darcy jest ciekawy Torunia, prawda? - zwrócił się do swojego młodszego kolegi.
-Przecież on jest tu już od tygodnia. - słusznie zauważył Ryan.
-To może ja was zapraszam do siebie? - wtrąciłam.
-Ooo i to jest myśl! - poparł mnie Adrian. - Jakieś piwko, filmik, dobre jedzenie. Przynajmniej będzie ciepło.
-Niech stracę. - Chris w końcu się zgodził, jednak szybko zaznaczył: - Ale następnym razem idziemy gdzieś na moich warunkach!
Parsknęliśmy śmiechem po czym całą ekipą w składzie ja, Adrian, Ryan, Chris i Darcy ruszyliśmy w kierunku mojego domu.



*******
Zrobiłam z dwóch jedno i z obu nie jestem zadowolona, ale jest 2:32 i zdecydowanie nie mam weny na sprawdzanie, czytanie dwa razy i poprawianie zdań wziętych kompletnie z dupy.
Tak czy inaczej, enjoy!

PS: Chris ze złamanym nadgarstkiem.... Jezu :|
PS2: Rose, Ty wymuszaczu, masz i się ciesz :D


https://twitter.com/nikax92

niedziela, 8 czerwca 2014

1.



Pięć miesięcy później.

Wszystko co do tej pory sprawiało, że bolesne rany otwierały się niczym świeże pęknięcia, powoli zaczynało przemijać.  Przywykłam już do etykietki 'tej, której facet uciekł sprzed ołtarza'.
Przywykłam do tego, że nie jestem wcale szczęśliwą mężatką, mieszkającą w niewielkim domku z ogródkiem i huśtawką na drzewie.
Przywykłam do tego, że moje marzenia się nie spełniły, pozostawiając po sobie wypaloną dziurę, która póki co, w końcu zaczynała się powoli zabliźniać.
I najważniejsze-przywykłam do tego, że nie budzi mnie już promienny uśmiech faceta, za którym wskoczyłabym w ogień, że nie widzę jego promiennego uśmiechu, nie słyszę tego słodko wymawianego 'Lenuś', ani nie czuję na sobie jego doprowadzających do obłędu pocałunków.
Przywykłam, ale to wcale nie znaczy, że się z tym pogodziłam.
Wieczorami nadal zdarza mi się wylewać łzy w poduszkę, przeklinając wszystko i wszystkich za to, co mnie spotkało.
Bo to nie tak miało być!
Nie taki był scenariusz i nie takie miały być napisy końcowe!
I najbardziej z tego wszystkiego boli właśnie to, że jestem sama pośród samotności, napływającej z każdej strony.
Sama i... zupełnie bezbronna.

***

Przechodząc szybko ulicami mojego rodzinnego Torunia, opatulając się szczelniej szalikiem i marząc o ciepłej herbacie, kierowałam się ku mojemu mieszkaniu. Dwa tygodnie temu wybłagałam u rodziców zgodę na samotne zamieszkanie, z dala od ich opiekuńczej ręki. Zrobili to z bólem, głośno wzdychając i z rodzicielską czułością mówiąc: 'kochanie, tak dużo wycierpiałaś'.
Ale ja nie chciałam niczyjego współczucia! Nie oczekiwałam poklepywania po plecach, głaskania po głowie i tego ciągłego powtarzania: 'wszystko będzie dobrze. wszystko się ułoży'. Gówno prawda! Nikt nie wiedział jak będzie później i to właśnie było prawdą.
Wiedziałam, że jedyne co teraz mogę w końcu zrobić, to przestać się nad sobą użalać i zacząć żyć dalej. Przecież ja w tym roku skończę dopiero dwadzieścia lat! Mam jeszcze całe życie, żeby wszystko się ułożyło, prawda? Muszę przestać zachowywać się jak jedyna osoba na świecie, która ma problemy i której świat zawalił się na głowę. Bo, cóż, nie jestem. Miliony osób są w takiej samej sytuacji jak ja. Czas pokazać, że chociażby nie wiem jak bardzo zniszczone było moje życie, to fundamenty nadal się trzymają.
I jedną z tych rzeczy zaczęłam już wprowadzać w życie.
Koniec marca nikogo nie zachęcał do wypraw na dwór. Zimny wiatr podwiewający z dużą siłą, dodatkowo mokra breja powstała z pomieszanego śniegu i deszczu, zalegająca na chodniku. Niezbyt przyjemne warunki.
Trzymając w dłoni reklamówkę z zakupami, zastanawiałam się, co by tu dzisiaj przygotować na obiad. Nie jestem jakimś wybitnym specjalistą w dziedzinie kulinariów. Szczerze powiedziawszy, nie cierpię spędzać czasu stojąc nad garami i tworząc coś, co byłoby w jakimś stopniu jadalne. Aż dziwne, że przez te dwa tygodnie nie utonęłam w kartonach po zamówionym jedzeniu.
Zastanawiałam się, czy nie zrobić kolejnego kroku naprzód i nie zaprosić wieczorem paru osób. Skoro wracam do życia, to trzeba to zrobić w całości.
Jednak problem był w tym, że od jedynych przyjaciół jakich miałam, odwróciłam się pół roku temu, zrywając całkowicie kontakt. Olewałam ich na całej linii, taka jest prawda. Teraz mam jakby nigdy nic do nich zadzwonić i oznajmić 'hej kochani, powróciłam i zapraszam was na obiad'.? Nonsens. Byłam głupia, całkowicie, totalnie i wszechogarniająco porąbana, że tak postąpiłam. Wykreśliłam ich ze swojego życia, tłumacząc to sobie, że za bardzo będą mi przypominać minione czasy i wszystkie te chwile, o których chciałam jak najszybciej zapomnieć. Czy można być bardziej egoistycznym? Nie sądzę.
Wchodząc do pustego mieszkania, coraz bardziej upewniałam się w przekonaniu, że zachowywałam się jak rozpieszczona księżniczka, która na moment straciła z oczu swój ukochany zamek, wraz z bajkowym księciem.
Teraz już wiem, że  bajki są tylko na papierze, a ich odzwierciedlenie w życiu nigdy się nie sprawdzi.
Czas naprawić swoje błędy, a przynajmniej spróbować. Nikt mi potem nie zarzuci, że zrezygnowałam, podczas gdy inni nadal by walczyli. Albo że się poddałam, zanim w jakikolwiek sposób mogłam zacząć działać.
O nie, prawdziwa Lena Starzyńska tak szybko nie odpuszcza!
Odstawiłam zakupy na blat stołu w kuchni z myślą, że rozpakuję je później. Ściągnęłam kurtkę, którą zawiesiłam na wieszaku, niedbale odrzuciłam w kąt buty, po czym weszłam do salonu, gdzie rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Z torebki wyciągnęłam swój telefon, wystukując szybko na klawiaturze numer. Sama sobie się dziwiłam, że mimo upływu czasu, nadal tak doskonale go pamiętam. Kiedyś nie było dnia, żebym go nie wykręcała…
~Słucham? - po czterech sygnałach usłyszałam głos mojego przyjaciela. No tak, nie miał mojego nowego numeru, stąd takie powitanie. Wciągnęłam ze świstem powietrze czując, że serce zaczyna mi bić odrobinę szybciej.
-Cześć Adrian. - na moment zapadła kompletna cisza, przerywana tylko odgłosem naszych cichych oddechów.
~Matko Boska, Lena?! - wykrzyknął w końcu.
-Tak, to ja.
~Nie wierzę! Dziewczyno, czyś ty zwariowała?! Gdzieś ty się podziewała?! – no tak, czego innego mogłam się spodziewać? Otworzyłam usta, chcąc odpowiedzieć, ale nie dane mi to było. Adrian zupełnie olał moje chęci, ciągnąc swoją wypowiedź dalej. - Nie dzwoniłaś, nie odpowiadałaś na smsy. Wiele razy byłem u ciebie w domu, ale twoi rodzice z uporem maniaka powtarzali mi, że wyszłaś, a oni nie mają bladego pojęcia gdzie jesteś, ani kiedy wrócisz! Każde z miejsc gdzie zazwyczaj bywaliśmy zdążyłem już poznać w najmniejszych szczegółach, z nadzieją, że kiedyś w końcu cię tam spotkam. Nawet nie wiesz, jak bardzo czekałem na jakikolwiek znak od ciebie! Przez pięć cholernych miesięcy! – nie wiem czy był bardziej zły, czy może jednak w jego głosie dało się wyczuć ulgę. Podejrzewam, że doszukałabym się obu tych rzeczy.
-Ja... Przepraszam. - wybuchłam w końcu płaczem, tracąc nad sobą panowanie. - Tak bardzo przepraszam! Po tym... Po tym co się stało stałam się ogromną egoistką i nigdy sobie tego nie daruje... Ja po prostu, chcę żeby wszystko wróciło do normy. - wciągnęłam głośno powietrze, wycierając wolną dłonią łzy, gromadnie spływające po moich policzkach. - Możemy się spotkać? – zapytałam, przygryzając nerwowo dolną wargę. Nie byłabym zdziwiona, gdyby odpowiedział nie. Masz to, czego chciałaś, idiotko.
~Oczywiście, że możemy! Powiedz tylko gdzie, a zaraz tam będę. – mimowolnie z moich ust wydobyło się westchnienie ulgi.
Podałam mu adres, w duszy dziękując Bogu, że postawił kogoś takiego jak Adrian na mojej drodze.

***

Kiedy dwadzieścia minut później po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, doskonale wiedziałam kto to jest. Otworzyłam drzwi, stając oko w oko z moją bratnią duszą, odkąd tylko pamiętam.
Łzy znowu nie dały się powstrzymać i po raz kolejny wypłynęły rzęsiście z moich oczu. Adrian o nic nie pytając wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi na zamek, po czym zamknął mnie w swoich ciepłych, bezpiecznych ramionach.
-Już przy tobie jestem, teraz nic już ci się nie stanie. Cii. - szeptał w moje włosy, podczas gdy ja wylewałam wszystkie smutki i kumulację łez z całego tego półrocza. Nawet nie wiedziałam, że jeszcze tyle jestem w stanie wypłakać, po tych wszystkich zdołowanych nocach.
Pół godziny później w końcu doszłam do siebie, a my oboje mogliśmy w spokoju rozsiąść się na wygodnej kanapie w salonie, każde z kubkiem gorącej owocowej herbaty. Było mi tak dobrze, że chciałam zatrzymać tą chwilę na zawsze. Było tak jak zawsze, tak jak kiedyś. Znowu było dobrze.
-Lena ja wiem, że ty nie do końca chcesz rozmawiać o tym co się stało… - zaczął, odstawiając pusty kubek na stolik i siadając z powrotem na kanapie bokiem, chcąc mieć lepszy widok na moją osobę. - I szanuję to. - dodał szybko, widząc mój niewyraźny wzrok. - Nie oczekuję, że opowiesz mi wszystko szczegół po szczególe. Chcę tylko żebyś wiedziała, że jakby co to zawsze jestem obok, bez względu na wszystko.
-Wiem i dziękuję Ci za to. - ścisnęłam delikatnie jego dłoń. - Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się, że dzisiaj się tutaj zjawisz. Spodziewałam się raczej tego, że mnie wyśmiejesz i karzesz spadać na bambus. - zmieniłam temat, uśmiechając się delikatnie.
-Przemknęło mi to przez moment przez myśl, nie będę cię oszukiwał. Pięć miesięcy temu na pewno bym to zrobił. - parsknął głośno śmiechem. - Przez myśl przechodziły mi wszelakie tortury, jakim to miałem Cię poddać, kiedy w końcu bym cię dorwał w swoje ręce. Tak długo olewać mnie, to był szczyt szczytów. Dobrze, że Ryan studził moje zapędy, bo wielokrotnie miałem ochotę przejechać dom twoich rodziców wielkim wałem drogowym.
Tym razem to ja wybuchłam śmiechem, przypominając sobie jak brzmi mój głos, kiedy to robię. Dziwne, ale pozytywne uczucie.
-A ja tymczasem leżałam wtedy zakopana pod stertą kołder, oddychając przez niewielką szparkę i myśląc tylko o tym, żeby mój pokój zapadł się pod ziemię. - westchnęłam głośno. - Było ciężko, ale myślę, że zaczynam mieć to już za sobą. Zresztą, jak widzisz, mogę przynajmniej normalnie funkcjonować, a to w porównaniu z czasem wcześniejszym jest ogromnym postępem.
-I z nikim nie utrzymywałaś kontaktu?
-Najmniejszego. - upiłam łyk ciepłego napoju. Adrian westchnął głośno, przewalając przy okazji oczami.
-Jezu, a przydałaby ci się taka szczera rozmowa ze mną, albo z Ryanem. Albo jakaś eskapada do klubu nocnego z Chrisem. Momentalnie byśmy cię postawili na nogi. - poczochrał mnie niedbale po głowie. - Z tobą to czasem jak z dzieckiem. Jak nie opieprzysz, to się nie nauczy.
-I vice versa. - odpowiedziałam mu pogodnym uśmiechem, kładąc głowę na jego ramieniu.
Przyjaciel to jednak prawdziwy skarb.
A prawdziwy przyjaciel to ktoś, ponad wszelką możliwą ceną.


*******
No i jest, alleluja :D
Żużlowa niedziela to piękna niedziela i nawet jeśli moje ucho grozi odpadnięciem, a słuch nadal w nim nie powrócił, to i tak nie może mnie dzisiaj zabraknąć na meczu! Toruń-Leszno, jedziecie chłopaki! #FingersCrossed
Kolejny? I've got no idea.. :|
<3

PS: piosenka na dzisiaj? The Vamps - Wild Heart!  
PS2: Hociary <3 #LKF