piątek, 10 października 2014

8.

Rozmowa z Chrisem teoretycznie podniosła mnie na duchu. Jego pozytywne nastawienie do życia i świata potrafi przechodzić również na innych. Ogarnęłam się do tego stopnia, że przynajmniej przestałam płakać i przeszła mi ochota na jakiekolwiek nawiązanie kontaktu ze Szwedem.
~Zresztą, w sobotę będę już w Toruniu, Darcy ma zamiar mi towarzyszyć więc jak nic postawimy cię na nogi w kilka sekund. - mogłabym dać sobie rękę uciąć, że w tym momencie uśmiechnął się szeroko. - Wytrzymaj jeszcze te kilka dni i nie próbuj nawet płakać! - zarządził. - Plus masz w tej chwili wywalić w cholerę wszystkie te zdjęcia i nawet nie waż się dalej ich oglądać! Zrozumiano?
No cóż, zdjęć dalej nie oglądałam, ale jakoś nie miałam serca ich wyrzucić. Zresztą, nawet ich nie pozbierałam, przez co walały się dookoła kanapy w salonie w totalnym nieładzie. Starałam się z całych sił sprowadzić moje myśli na całkowicie inne tory, zamknąć temat Andreasa bezpowrotnie i ogarnąć się na tyle, żeby ten wieczór nie był aż taką katastrofą na jaką się zanosiło. Póki co wychodziło mi to gorzej niż żałośnie, bo niemal każda zmiana toku myśli i tak prowadziła w końcu do jednego.
Jak na złość Adrian dzisiaj do późna trenował, a później w końcu uległ namowom swojej mamy i postanowił ich odwiedzić. Odkładał już tę wizytę sama nie wiem ile razy bo najwyraźniej przeczuwał, że stale potrzebuję kogoś koło siebie. Zadzwonił do mnie zapytać się jak czuję, więc gładko powiedziałam, że nie jest źle, że wszystko jest w porządku i że z pełnym spokojem może pojechać do rodziców. Teraz zaczęłam żałować tej decyzji. Egoistyczna strona mojej osobowości wolałaby mieć go koło siebie, bez względu na jego pragnienia.
Ostatnimi czasy właśnie tak wygląda nie tylko jego życie, ale również życie moich najbliższych. Wszyscy chodzą koło mnie na palcach, dbając o to, aby tylko nic nie wyprowadziło mnie z równowagi. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio Adrian wyszedł gdzieś ze swoimi znajomymi, albo kiedy Chris po przyjeździe do Torunia wybrał się na miasto, zamiast przychodzenia do mnie. Nawet Darcy wielokrotnie odmawiał swojej toruńskiej ekipie mechaników kiedy Ci chcieli zabrać go na jakaś imprezę, żeby mógł bardziej się tutaj zaaklimatyzować. A ja nie mówiłam na ten temat nawet słowa, bo, prawdę powiedziawszy, odpowiadało mi to. Kiedy miałam ich koło siebie czułam się znacznie lepiej. Nie miałam czasu na myślenie o rzeczach, które najchętniej wymazałabym z pamięci. Nie zamartwiałam się, nie załamywałam, nie pogrążałam w rozpaczy. Miałam dla kogo funkcjonować i to najważniejsze.
Dotarło do mnie jak beznadziejną i zapatrzoną w siebie osobą byłam. Tylko genialność i oddanie chłopaków trzymały ich cały czas przy mnie. Gdybym to ja była na ich miejscu, wielokrotnie musiałabym się zastanowić nad tym, co ja w ogóle robię, marnując swój czas na kogoś takiego.
Nadszedł chyba czas, żeby pewne rzeczy się pozmieniały. Nie mogę cały czas traktować ich jak moją prywatną odskocznię, gotową do przybycia na każde skinienie palca.
Oni na to nie zasługują.
Są dla mnie zbyt ważni.

***

Siedziałam na kanapie, wpatrując się w telewizor, w którym właśnie wyświetlany był film "Braveheart", dodatkowo objadając się w najlepsze karmelowymi lodami. Jakimś cudem przetrwałam wczorajszy dzień, jednak dla bezpieczeństwa po rozmowie z Chrisem wyłączyłam telefon i schowałam go do szafki. Wolałam nie kusić losu, bo pod wpływem emocji byłam zdolna do wielu rzeczy. Niekoniecznie odpowiednich.
Moje popołudnie z telewizją trwałoby nadal bez zakłóceń gdyby nie fakt, że ktoś zadzwonił do drzwi. Lekko się zdziwiłam, bo przecież Adrian nadal jest u rodziców, a mama z tatą zadzwoniliby gdyby chcieli mnie odwiedzić. Ryan też to raczej nie był, bo zawsze w czwartek poświęca swój czas na pracę ze swoimi mechanikami.
Odstawiłam miseczkę z lodami na stolik i z zainteresowaniem ruszyłam do drzwi. Moje zdziwienie szybko przeszło w radość kiedy zobaczyłam kto za nimi stoi.
-Niespodziaaaankaaa! - uśmiechnięci od ucha do ucha Chris i Darcy zaczęli mi machać. Pisnęłam cicho, po czym rzuciłam się im na szyję. - O maatko, aż tak się stęskniłaś? - zapytał Chris.
-Co się dziwisz, wyobrażasz sobie kogokolwiek, kto by za nami nie tęsknił? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie Darcy.
-Wejdźcie! - wpuściłam ich do środka, cały czas szeroko się uśmiechając. - Co wy tu robicie tak szybko? Przecież jest dopiero czwartek. - zaczęłam, kiedy rozsiedliśmy się już wygodnie w salonie.
-Ooo lody! - Darcy z doskonale sobie znaną swobodą zabrał się za dokończenie mojego deseru.
-Tak, częstuj się. - przewaliłam oczami na co ten tylko się uśmiechnął, po czym wpakował sobie wypełnioną po brzegi łyżeczkę do ust.
-Spakowaliśmy manatki, wsiedliśmy do pierwszego wolnego samolotu i oto jesteśmy. - odpowiedział mi w końcu Chris. - Chcieliśmy się zjawić w nocy, ale uznaliśmy, że byłaby to ździebko przesada.
-Mówiłam już, jak bardzo was uwielbiam? - wcisnęłam się na kanapę między nich, przytulając oboje do siebie.
-Mówiłaś, ale genialnie jest to słuchać wielokrotnie. - Darcy położył swoją głowę na moim ramieniu.
Naprawdę, zupełnie nie wiem czym sobie zasłużyłam, że otaczam się takimi ludźmi.

***

-I jak sobie radzisz z tym wszystkim? - zapytał wieczorem Chris. Siedzieliśmy właśnie na kanapie w moim salonie, popijając zimne piwko i objadając się solonymi orzeszkami. Darcy z Adrianem ruszyli gdzieś w plener, wcześniej oczywiście zarzekając się, że wcale im taki wypad nie jest potrzebny. Musiałam na nich trochę powarczeć, dzięki czemu w końcu się ogarnęli i wyszli. Naprawdę, muszę coś z nimi zrobić, żeby nie przedkładali mojego dobra nad własne. Namawiałam Chrisa na to, żeby im towarzyszył, ale stanowczo odmówił, twierdząc, że musi ze mną o czymś poważnie porozmawiać. No cóż, nie naciskałam, skoro tak.
-Szczerze powiedziawszy, trudno powiedzieć. - odpowiedziałam, upijając wcześniej łyk prosto z butelki. - Raz jest lepiej, raz gorzej. Jednego dnia mogę uśmiechać się na prawo i lewo czując, że nadchodzi jakiś pozytywny przełom, ale następnego jestem zdolna tylko do leżenia na łóżku i wylewania łez. Czasami kompletnie sobie z tym nie radzę, mimo że upłynęło już tyle czasu.
-No, aż tak spektakularnie dużo to go nie minęło. - stwierdził Chris. - A wiesz co ja na ten temat myślę? - zapytał. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, więc szybko mi odpowiedział. - Według mnie powinnaś gdzieś stąd wyjechać.
-Taaak, fajnie by było. - prychnęłam lekko rozbawiona. - Alternatywy kończą mi się na wyjeździe do rodziców.
-Nie no, chodzi mi o taki porządny wyjazd, zmienienie środowiska i klimatu. - ciągnął z doskonale sobie znanym entuzjazmem. - Tutaj za dużo ci przypomina tego idiotę przez co pewnie trudniej jest ci dojść do normy. Taki dłuższy wyjazd mógłby w tym pomóc. Odcięłabyś się od tego wszystkiego, odpoczęła, nabrała energii.
-To co mówisz ma pewien sens i fajnie wygląda jak się tego słucha, ale z realizacją może być już problem. - widząc jego zdziwiony wzrok uśmiechnęłam się tylko. - Nie zapominaj, że nie każdy zarabia tyle kasy co ty i niektórych nie stać na dłuższe wyjazdy. A niewątpliwie taki by mi się przydał. Tygodniowy wypad nad morze czy coś w tym stylu raczej mało by dał.
-W drodze do Polski trochę już na ten temat myślałem. - no tak, czego mogłam się spodziewać po najbardziej narwanym człowieku na tym świecie. - I chyba mam pomysł jak rozwiązać twój problem...
-Chętnie cię wysłucham, bo mi nic w głowie nie świta. - upiłam kolejny łyk piwa.
-Polecisz do Australii. - powiedział, jakby to była najzwyklejsza i najnormalniejsza rzecz w życiu. Spojrzałam na niego z politowaniem. Spodziewałam się, że parsknie w tym momencie śmiechem, potwierdzając moje przypuszczenia, że żartuje, ale nic takiego się nie stało. Był całkowicie poważny. No cóż, tak poważny, na ile potrafi być. Poważny na chrisowy sposób.
-Oczywiście, już się rozpędzam. - przewaliłam oczami. - A spać to będę chyba pod mostem, o ile jakiś fajny tam macie, i żywić się będę powietrzem.
-Zamilcz dziewczę i słuchaj jak starszy mówi. - wyszczerzył się w moim kierunku. - To jeszcze nie koniec mojego genialnego planu. - kilka sekund później dodał: - Dzwoniłem do rodziców i pokrótce przedstawiłem im twoją sytuację.
-Hę? - ze zdziwienia uniosłam lewą brew do góry. Co mają do tego jego rodzice?
-No i cały ten pomysł polega na tym, że spakujesz swoje rzeczy, polecisz do Sydney i zatrzymasz się u moich rodziców.
-Żartujesz. - byłam niemal przekonana, że za moment wybuchnie śmiechem tym razem naprawdę potwierdzając moje przypuszczenia, że stroi sobie żarty. Nic takiego jednak się nie stało.
-Jestem jak najbardziej poważny. - i rzeczywiście, chyba naprawdę tak było. - Rodzice nie mają nic przeciwko, w sumie to nawet bardzo się ucieszyli na taką okoliczność. Przez większość czasu mieszkają sami więc przyda im się towarzystwo.
-Ale ja nie mogę im się tak zwalić na głowę. - pokiwałam przecząco głową. - Przecież oni mają swoje życie, a ja byłabym zbędnym balastem.
-I znowu zaczynasz marudzić. - przewalił wymownie oczami. - Jeżeli tylko takie masz zastrzeżenia to jak najszybciej się ich pozbądź. Jeśli to ma ci w tym pomóc, to mogę zadzwonić do rodziców i sobie z nimi porozmawiasz. - no tak, jeszcze tego by brakowało. - Właśnie. - najwyraźniej trafnie odgadnął mój tok myślenia. - Poza tym nie pojechałabyś tam wyłącznie na wczasy i w żadnym wypadku nie byłabyś balastem bo w pewien sposób mogłabyś im się odpłacić.
-Mianowicie? - kurcze, ten pomysł coraz bardziej zaczynał mi się podobać chociaż w żaden sposób nie dałam tego po sobie poznać. Bynajmniej nie miałam takiego zamiaru.
-Moi rodzice prowadzą niewielką firmę, zresztą o tym wiesz. - no tak, jego rodzice zajmują się projektowaniem ogrodów i tego typu rzeczy. - Ostatnio ich praca nabiera trochę tempa, a oni sami nie bardzo dają sobie z tym radę. Potrzebują kogoś kto uporządkowałby ich sprawy, w sensie że kontaktowałby się z klientami, umawiał na spotkania, i tego typu rzeczy. Kogoś w stylu asystentki. - machnął od niechcenia ręką, nie chcąc zagłębiać się w temat. - I gdybyś zgodziła się przyjąć tę pracę to pomogłabyś im, a sama nie czułabyś, że w jakiś sposób zwaliłaś się im na głowę.
-Mówisz naprawdę poważnie? - wolałam się naprawdę upewnić czy sobie ze mnie nie żartuje. Z nim to nigdy nic nie wiadomo.
-Jak najbardziej. - uśmiechnął się. - Przemyśl sprawę, pogadaj z rodzicami i daj mi znać co i jak. Według mnie powinnaś skorzystać z okazji.
-Chris... - zaczęłam. - Jesteś genialny! - odstawiłam na stolik butelkę piwa, po czym mocno się go niego przytuliłam.
Po raz kolejny dziękuje siłą wyższym, że mogę otaczać się takimi ludźmi.
Prawdziwymi przyjaciółmi.

*******

Enjoy! ;)

feeling-the-moments.blogspot.com
boys-like-you.blogspot.com

1 komentarz:

  1. Wspaniałe chłopaki, jak tu takich nie kochać? Pakują swoje graty i wbijają Ci się na chatę robiąc przy tym burdel ze swoich niedawno spakowanych gratów? Pyskują, zjadają wszystko co leży w kuchni i pieją pod prysznicem... Na dodatek zajmują Ci większą połowę wyra, czyt. 90% i leżysz bez kołderki. Takie tam uroki życia z RoyalFamily :)

    OdpowiedzUsuń