Adrian zawzięcie trenował, dopasowywał sprzęt i Bóg jeden wie co jeszcze robił, żeby poprawić swoją formę. Do mieszkania wpadł prawie jak do hotelu, zazwyczaj tylko się przespać. Jakby tego było mało, to dodatkowo rozgrywał pozostałe mecze w swoich innych klubach w ligach zagranicznych, więc siłą rzeczy widzieliśmy się raczej mało. I słowo "mało" jest lekkim niedopowiedzeniem, ale co poradzić?
Darcy z Chrisem siedzieli w Anglii i póki co nie planowali przyjazdu do Torunia, a bynajmniej nie prędzej niż przed meczem z Unią Leszno. Wcale im się nie dziwię, w końcu gdzie lepiej jak nie w domu? Zasypywali mnie co prawda na zmianę telefonami bądź smsami, nie zawsze mądrymi, ale to nie to samo co rozmowa z nimi twarzą w twarz, na żywo. Tak, zdecydowanie wolę ich w wersji na żywo.
Ryan z kolei miał podobnie jak Adrian. Treningi przeplatał meczami w innych ligach plus regeneracją sił na dalsze spotkania. Wiązało się to z tym, że z nim kontakt też miałam głównie tylko telefoniczny.
Zdecydowanie mój telefon więcej czasu był podłączony do ładowarki, niż od niej odłączony. Uroki przyjaźni na odległość.
Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że przy życiu póki co trzymali mnie tylko oni. Że to dla nich wstawałam każdego ranka, uśmiechałam się, oddychałam, funkcjonowałam. To ich obecność tak bardzo podtrzymywała mnie na duchu, że mogłam powoli, malutkimi kroczkami podnosić się z tego psychicznego dołka, w który wpadłam. Że to ich żartów, ich śmiechu, ich przekomarzania się potrzebowałam do przetrwania każdego kolejnego dnia. Zdecydowanie byli moimi superbohaterami.
Teraz ich zabrakło, a przynajmniej nie miałam ich obok siebie fizycznie i ponownie zaczynałam się zapadać w jakąś czarną, ponurą dziurę, z której nie widziałam żadnego wyjścia. Ponownie spędzałam większość czasu na leżeniu na łóżku bądź kanapie w moim mieszkaniu i wylewaniu łez w poduszkę. Natrętne myśli przelewały się przez mój umysł jak jakiś film, o którego istnieniu usilnie próbujesz zapomnieć, a on non stop jest odtwarzany. Staczam się, naprawdę.
To było takie żałosne, że nadal nie potrafię się z tego wszystkiego otrząsnąć, mimo upływu całego tego czasu. Wystarczyło że zamykałam oczy, a momentalnie widziałam przed nimi postać Andreasa. Jego wesoły uśmiech, te cudowne iskierki w oczach, które zawsze sprawiały mi tak wiele radości. Czułam na ustach jego pocałunki, wyobrażałam sobie jego ramiona oplatające mnie dookoła i przysuwające bliżej swojego ciała. Wprost w jego ramiona, gdzie jeszcze nie tak dawno temu znajdowała się moja bezpieczna przystań. Czułam jego ciepło, jego bliskość, bezpieczeństwo, jego miłość i w takich momentach płakałam jeszcze bardziej i bardziej, nie mogąc się w żaden sposób powstrzymać.
Następnie zawsze nadchodziła wizja tego jego przeszywającego wzroku podczas naszego ostatniego spotkania w Bydgoszczy. Przypominałam sobie jego zgarbioną, jakby przytłoczoną czymś sylwetkę, słyszałam jego smutny głos, widziałam jego nieszczęśliwą minę. Nawet po takim czasie ten widok powodował, że moje serce rozrywało się na dalsze, coraz to mniejsze kawałki.
W takich momentach uzmysławiałam sobie, że cokolwiek bym nie mówiła, czegokolwiek bym nie robiła ani jak bardzo bym się tego nie wypierała to nadal go kocham. Mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło, mimo czasu który upłynął od kiedy nie jesteśmy razem, mimo każdej chwili podczas której przeklinałam dzień, w którym go poznałam, moje serce nadal wyrywa się w jego stronę. Należy do niego i to jego tak naprawdę pragnie.
Wielokrotnie w przeciągu tych kilku dni musiałam niemal siłą powstrzymywać samą siebie przed sięgnięciem za telefon i zadzwonieniem do niego. Wystarczyłoby mi usłyszenie jego głosu, który powiedziałby mi z tą pewnością i czułością, że wszystko jest w porządku, że możemy jakoś to naprawić, że jesteśmy silniejsi niż całe te gówno, które niszczy nas od wewnątrz.
Że mnie kocha.
I wszystko byłoby dobrze.
Przyłapywałam samą siebie na tym, że sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Byłam tak cholernie rozdarta wewnętrznie, że to aż dziwne, że jeszcze nie dostałam od tego rozdwojenia jaśni. To tak jakby we mnie były dwie zupełnie różne osoby, które nieustannie ze sobą walczą o dominację. Póki co nadal trwał remis, ale wojna jeszcze się nie skończyła.
Z jednej strony chciałabym ten temat zostawić za sobą, zamknąć i więcej do niego nie wracać. Odgrodzić się od nieprzyjemnej przeszłości grubą krechą, zapomnieć, nauczyć się żyć od nowa i po prostu to zrobić! Chłopacy zresztą, jak jeden mąż, również wychodzili z takiego założenia i to głównie w tym postanowieniu mnie wspierali.
Z drugiej jednak strony nie chciałabym żeby to się tak kończyło. Nie chciałam zapomnieć o całym tym czasie, który spędziliśmy razem, o każdej z tych cudownych, wspólnych chwil, bez względu na to, czy były to zwyczajne wieczory spędzone w moim bądź Andreasa domu na oglądaniu telewizji, czy też momenty bardziej spektakularne jak chociażby wieczór, w którym Szwed poprosił mnie o rękę. Każda z tych chwil była częścią mnie. Żyła razem ze mną, tkwiła we mnie dogłębnie i utrata chociażby jednej z nich mogłaby się skończyć katastrofą.
To takie beznadziejne kiedy nie wiesz jaką podjąć decyzję, co dalej począć ze swoim życiem, jak się zachować. Wydawało mi się, że jestem taka dorosła, że potrafię samodzielnie podejmować decyzję, że sama dam radę poradzić sobie ze wszystkim, a tak naprawdę okłamywałam samą siebie. Byłam tylko zwykłym, zranionym dzieckiem, które potrzebowało, aby ktoś za rękę poprowadził je przez te trudne momenty w życiu.
Jedno jest pewne. Nie mogę dalej tkwić w tym punkcie, w którym jestem obecnie. Dłużej się tak nie da. Muszę albo ruszyć naprzód i oddzielić się od tego co było wcześniej grubą kreską, albo zrobić krok w tył i pozwolić przeszłości nadal kierować moim życiem.
W obu tych przypadkach podjęcie decyzji będzie niezwykle trudne i wiązać się będzie z nagromadzeniem wszelakiej gamy emocji i uczuć. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Muszę jakimś cudem zagryźć mocno zęby, zacisnąć pięści i zmierzyć się z moimi własnymi, wewnętrznymi demonami.
Tylko jak to zrobić?
***
Kolejny spędzony samotnie wieczór. Który to już? Chyba przestałam liczyć...
Różnica polegała na tym, że nie do końca był taki zwyczajny i podobny do wszystkich pozostałych. Powód?
Siedziałam na kanapie w zacienionym salonie, oświetlanym jedynie przez niewielką lampkę, z podkulonymi pod siebie nogami, trzymając na kolanach karton wypełniony niemal po brzegi zdjęciami. Głównie zdjęciami, chociaż znalazło się tam kilka innych pamiątek, ale to właśnie te pierwsze tak bardzo wypełniały cały mój umysł. Niektóre fotografie, konkretnie te, które już obejrzałam walały się praktycznie po całym pokoju. Wpatrywałam się w jakieś, przypominałam sobie okoliczności, w których zostało ono zrobione, po czym zrzucałam je na podłogę, nawet nie patrząc gdzie lecą.
Dokładnie dzisiaj mijają cztery lata od momentu w którym ja i Andreas zostaliśmy parą. Właśnie tego wieczora, cztery lata temu spotkaliśmy się na toruńskim Bulwarze i zdecydowaliśmy, że znacznie lepiej nam będzie iść przez życie w dwójkę. To właśnie wtedy dotarło do nas, że nie powinniśmy, a wręcz nie możemy marnować czasu na dalsze podchody skoro wszyscy, łącznie z nami, wiedzą że tak naprawdę obojgu nam wcale nie chodzi tylko o przyjaźń. Zdecydowanie chodziło o coś więcej.
Przez te cztery lata w naszym życiu działo się wiele. Może zabrzmi to tanio i kiczowato, rodem z jakiegoś taniego romansidła, ale naprawdę każdego kolejnego dnia na nowo odkrywałam sens słowa "miłość". Jednego dnia były to czułe gesty, którymi obdarzał mnie na każdym kroku, drugiego promienny uśmiech wysyłany w moją stronę zupełnie bez powodu, trzeciego tak uwielbiane przeze mnie czułe muśnięcie warg Andreasa złożone na moim czole w najmniej spodziewanym momencie. Każda chwila, którą spędziłam razem z nim była magiczna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Żaden pocałunek nie był taki sam, żaden dotyk, żadne zbliżenie, żadne wypowiedziane "kocham cię".
I właśnie teraz wszystkie te wspólnie przeżyte chwile powracały z każdą kolejną obejrzaną przeze mnie fotografią. Bez względu na to, czy było to zdjęcie z jakiegoś rodzinnego spotkania, pokroju urodzin babci, czy też ze wspólnego wypadu ze znajomymi do jakiegoś klubu czy w końcu nasze wspólne, prywatne zdjęcia we wszelakich odsłonach. Wszędzie uśmiechnięci, objęci, cieszący się życiem i swoją obecnością. Gdzie to wszystko się podziało? Czy to wszystko co mi po tym zostało? Pudło pełne martwych zdjęć? Przeszłość zamknięta w papierowym pojemniku?
Moim ciałem wstrząsnął wewnętrzny szloch, a obraz został całkowicie zamazany przez obficie wylewające się z moich oczu łzy. Najwyraźniej wszystkie tamy we mnie puściły.
Co ja takiego złego zrobiłam, że to wszystko skończyło się w ten sposób? Czym sobie na to zasłużyłam? Czy jego miłość jednak nie była tak samo silna jak moja? Czy miłość, jako taka, w ogóle istnieje?
Czując, że za moment nie powstrzymam się od zadzwonienia do Andreasa, profilaktycznie sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do osoby, która jako jedna z nielicznych mogła mi w tym momencie pomóc. Kilka sekund później usłyszałam głośno i wyraźnie jak zwykle wesoły głos mojego rozmówcy.
~Słucham cię, skarbie ty moje najdroższe?
-Chris... - pociągnęłam nosem niczym kilkuletnie dziecko. Obraz nędzy i rozpaczy w najczystszej postaci. - Porozmawiaj ze mną, bo czuję, że za moment zwariuję. - dodałam, po czym wybuchnęłam jeszcze większym płaczem.
***
-Zwariuję. - Szwed chodził nerwowo po pokoju, próbując się uspokoić. Póki co przychodziło mu to z marnym skutkiem, czego świadectwem mogą być dwie potłuczone szklanki i jeden wazon. - Jak Bóg mi świadkiem, jeszcze chwila i eksploduję!
-A już tego nie zrobiłeś? - wtrącił nieśmiało Mirek, siedzący dla bezpieczeństwa na kanapie najbardziej oddalonej od wkurzonego przyjaciela. Andreas spojrzał tylko na niego jak na idiotę, mrużąc oczy w geście wszechogarniającej go złości. - Okej, czyli może być jeszcze gorzej. - wymownie spojrzał na potłuczone szkło i pokręcił głową. - A temat przewodni twojego dzisiejszego nastroju pozostaje bez zmian?
-Oczywiście, że tak! - podniósł lekko głos. - Wiesz jaki dzisiaj jest dzień?
-Czwartek? - Mirosław wzruszył ramionami, nie dopatrując się w tym pytaniu niczego szczególnego. Wzrok Andreasa jednak szybko mu uzmysłowił, że za tym kryje się coś głębszego niż kolejny, zwykły dzień tygodnia. Zapomniał o czymś istotnym?
-Dzisiaj mielibyśmy swoją czwartą rocznicę. - jego głos przeszedł z krzyku w ten przepełniony smutkiem. - Dokładnie cztery lata temu zostaliśmy parą.
-Ołł.. - teraz przynajmniej było jasne, co jest na rzeczy.
-Przecież mnie tu zaraz coś strzeli jak z nią nie porozmawiam! - złość ponownie powróciła. - Kurwa, wystarczy że zamknę oczy, a już ją widzę! Oszaleć można!
-To zadzwoń do niej, co ci szkodzi spróbować. - odpowiedział, siląc się na spokój. Szwed sprawiał wrażenie jakby za moment naprawdę mógł stracić nad sobą panowanie.
-I myślisz, że ona jakby nigdy nic zechce ze mną rozmawiać? - prychnął z lekceważeniem. - W Bydgoszczy dała mi jasno do zrozumienia, że chce o mnie zapomnieć i że mam dać jej święty spokój.
-A ty oczywiście wziąłeś to do siebie i masz zamiar się z tym pogodzić tak? - zapytał, pochylając się lekko do przodu, przez co nie opierał się już wygodnie o kanapę. - Przestań zachowywać się jak pieprzony gówniarz, który uważa, że życie się na niego uwzięło! Weź się w garść! - spojrzał na swojego przyjaciela żelaznym, pewnym wzrokiem. - Nie oczekuj, że ktoś poda ci gotowe na tacy wszystko to, co tylko sobie zażyczysz. Jesteś już na tyle dorosły, że powinieneś wiedzieć, że jeżeli chcesz coś osiągnąć to musisz nad tym czymś pracować! Chcesz się teraz poddać? Odpuścić? - zapytał. Andreas usiadł na fotelu, opierając łokcie na kolanach i kładąc brodę na rozłożone dłonie. - Skoro tak to najwyraźniej nie jesteś takim człowiekiem za jakiego cię uważałem. Pewnie, możesz usiąść na dupie i jęczeć nad tym, jak to bardzo jesteś nieszczęśliwy, podczas gdy rzekoma miłość twojego życia ruszy ze swoim życiem naprzód.
-Więc według ciebie co powinienem zrobić? - westchnął głęboko, przygryzając lekko dolną wargę. - Przecież wystarczy, że się pojawię gdzieś w jej okolicy, a chłopacy zrobią ze mnie tarczę strzelniczą. Holder z Miedziakiem wyraźnie powiedzieli, że pożałuje jeśli jeszcze raz chociażby na nią spojrzę, nie mówiąc o rozmowie. - skrzywił się. - Poza tym mam do niej tak jakby nigdy nic zadzwonić? Nawet nie jestem pewien czy ona nadal ma ten sam numer. I w ogóle co ja jej powiem?
-Kurwa, jak nie wiesz o czym masz gadać to gadaj o pogodzie! - Mirek powoli zaczynał tracić cierpliwość. - Nie wiem o czym masz z nią gadać! Po prostu do niej zadzwoń i tyle! - Andreas najwyraźniej uznał, że to jedyne wyjście żeby przekonać się czy cokolwiek można jeszcze naprawić. Wstał z fotela, po czym zostawiając swojego przyjaciela samego w salonie ruszył w kierunku sypialni.
Z kieszeni spodni wyciągnął swoją komórkę, gdzie na wyświetlaczu od razu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej brunetki. Odetchnął głęboko, policzył w myślach do dziesięciu, w książce telefonicznej wyszukał jej numer, tak długo przez niego nie używany i zamarł z palcem na klawiszu wybierającym połączenie.
Bał się tej rozmowy. Bał się tego co może usłyszeć.
I sam chyba nie wiedział czy woli nadal trwać w nieświadomości, ale cały czas trzymając się nadziei, że wszystko może być dobrze czy jednak lepiej byłoby wiedzieć na czym stoi, przy jednoczesnej świadomości, że może się okazać, iż wszystko jest już definitywnie skończone.
A to jest ostatnia rzecz na świecie, której pragnął w tym momencie.
*******
Braziliana w czystej postaci -.-
That's all I have to say about it -.-