Kiedy po
raz pierwszy spotkałam Andreasa, nie od razu poczułam, że coś zaiskrzyło. Nie
była to typowa 'miłość od pierwszego wejrzenia' gdzie 'delektowałam się jego
spojrzeniem i upajałam uśmiechem'. Nic z tych rzeczy.
Pomyślałam,
że byłby doskonałym kandydatem na kumpla. Z tym swoim uroczym szwedzkim
akcentem, lekko wysuniętymi przednimi zębami i oczami pełnymi wesołych iskierek
potrafił zjednywać sobie ludzi. Nie byłam żadnym wyjątkiem od tej reguły.
Trzy
miesiące później wszystko uległo zmianie.
Do tej
pory pamiętam, jak spotkaliśmy się wieczorem na toruńskim Bulwarze, gdzie o tej
porze dnia aż roiło się od zakochanych par i roześmianej młodzieży. Może to ten
nastrój, albo ten klimat tak na nas wpłynęły, ale daliśmy się ponieść emocji i
w krótką chwilę z kategorii przyjaciela awansował na stanowisko miłości mojego
życia.
Jedynym
problemem, jaki w tym momencie wydawał się nie do przeskoczenia, była różnica
wieku. Ja byłam niedoświadczoną, szesnastoletnią gówniarą, podczas gdy on miał
już na karku swoje dwadzieścia trzy lata. Wiem, dla niektórych może to być
gorszące, ohydne, czy jakie kto tam woli. W końcu, jakby nie patrzeć dzieliło
nas od siebie siedem lat.
Dla nas
nie miało to znaczenia. Byliśmy zakochani i tylko to się liczyło. Opinie
innych, a uwierzcie mi, że było ich dużo, począwszy od tych w stylu 'ale oni są
zakochani' po 'dziewczyna leci na jego kasę, albo lubi starszych', nie robiły
na nas jakiegokolwiek wrażenia. Byliśmy zamknięci w swoim małym, szczęśliwym
świecie, gdzie nie było miejsca na złość czy rozczarowanie.
Kolejne
kilka miesięcy później poznałam jego rodziców.
Państwo
Jonsson okazali się sympatyczną parą, którzy nade wszystko stawiali szczęście
swojego syna. Przyznaję bez bicia, że przez całą drogę do jego rodzinnego
Hallstavik w Szwecji, miałam duszę na ramieniu. Bałam się jak nigdy, że jego
rodzice mnie nie zaakceptują, że różnica wieku wszystko przekreśli i skutecznie
wybiją mu z głowy wszelakie romanse ze mną.
Całe
szczęście, myliłam się i to całkowicie. Jego mama wyściskała mnie serdecznie
napominając o tym 'ile to nasz Andreas nam o tobie nie naopowiadał!', a jego
ojciec z uśmiechem dodał: 'cieszę się, że w końcu mamy okazję cię poznać'. Nie
powiem, zaskoczyli mnie, ale jak najbardziej pozytywnie. Tym sposobem zyskałam
sobie sympatię i akceptację jego rodziców.
Z moimi
rodzicami było natomiast dość dziwnie.
Na
początku ucieszyli się, że jestem taka radosna, że mam w kimś oparcie i że
naprawdę kogoś kocham, a mimo wszystko nie przedkładam tego nad wszystkie inne
obowiązki pokroju szkoły czy rodziny. Kiedy usłyszeli kim jest Andreas i ile ma
lat, nie powiem żeby byli żywcem wzięci do nieba, ale całe szczęście szybko
zmienili zdanie.
Andreas
wkupił się w ich łaski już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to totalnie
stremowany wręczył mojej mamie bukiet jej ulubionych żółtych tulipanów, a
mojemu tacie butelkę jakiegoś dobrego wina. Wiedział jak ich podejść i
wykorzystał to w perfidny sposób. Ważne, że wszystko ułożyło się jak
najbardziej pozytywnie.
Ach, nie
powiedziałam jeszcze kim jest Andreas?
Otóż
Andreas jest żużlowcem. Szwedzkim żużlowcem. Szwedzkim żużlowcem
reprezentującym barwy bydgoskiej Polonii jeśli mam być dokładna. Temu sportowi
oddaje całego siebie i niezaprzeczalnie kocha to co robi. Miał szczęście, że ja
sama wychowałam się w Toruniu, gdzie sport ten jest prawie świętem, a tata
zabierał mnie na mecze odkąd tylko pamiętam. No i tym bardziej miał szczęście,
że rozumiałam świat żużlowców, ich ciężką pracę i ciągłe wyjazdy w trakcie
trwania sezonu, gdyż moim najlepszym i chyba jedynym prawdziwym przyjacielem
był Adrian.
Miedziński
Adrian. Wychowanek naszego ukochanego Apatora.
Przez
kolejne trzy lata nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek się kłócili,
tudzież mieli tak zwane 'ciche dni'. Cały czas trwała u nas niezmącona
sielanka, która w końcu mogła prowadzić tylko do jednego.
'Matko
Boska, jesteś w ciąży?!' – tak powitała mnie mama, kiedy oznajmiłam jej
szczęśliwą nowinę dotyczącą tego, iż planujemy z Andreasem wziąć ślub. Nie
dziwie się jej, w końcu która normalna dziewczyna w wieku dziewiętnastu lat
planuje ślub? Najwyraźniej, ja nie mieszczę się w kategorii 'normalna'. Masakra
konkretna.
Pomimo
wszystko, wszyscy dookoła nas wspierali, cała ta sprawa nie ujrzała światła
dziennego, także w żadnej gazecie tudzież internetowym portalu nie mogłam
przeczytać nic o 'ślubie bydgoskiego żużlowca'.
I jeśli
patrzeć na to przez pryzmat czasu, to chyba raczej dobrze.
Jedyną
osobą spoza najbliższej rodziny, która o tym wiedziała był Adrian. Adrian,
który tylko pokiwał głową, parsknął śmiechem i stwierdził 'macie we łbach nie
po kolei'. A skoro wiedział Adrian, to wiedziała też cała toruńska
drużyna. Między nimi nie ma tajemnic.
Teraz,
kiedy myślę o tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że byłam totalnie głupia i
nieodpowiedzialna. Zachowywałam się jak typowa, wielce zakochana małolata,
która ma wyidealizowane plany dotyczące swojej karmelowej wprost przyszłości.
Oby to
była moja nauczka na następne lata, że nie warto tak szybko ulegać zgubnym
emocjom.
***
-Lena,
zrobisz mi kaw? - z salonu dało się słyszeć głos Adriana. Od tygodnia już
prawie zamieszkał u mnie w domu, śpiąc na niewygodnej kanapie.
-A nie
możesz sobie sam zrobić? - mruknęłam. - Primadonna, cholera jasna. - dodałam,
uśmiechając się szeroko w jego stronę.
-Nie
dyskutuj kobieto, tylko zrób. Mistrz Polski nie może się przemęczać. -
odpowiedział mi tym samym. Nie pochwaliłam go jeszcze? No to teraz to zrobię. W
zeszłym roku nasze kochane Anioły zdobyły upragniony złoty medal Drużynowych
Mistrzostw Polski. Robi wrażenie, prawda? - I w ogóle musimy pomyśleć o jakichś
planach na dzisiaj. W przyszłym tygodniu startuje już liga, więc siłą rzeczy
ograniczą się nasze kontakty. - westchnął głośno, odkładając pilot od
telewizora na stolik, przerywając tym samym swoje pasjonujące zajęcie, jakim
było bezsensowne przełączanie kanałów z prędkością światła.
-Już nie
udawaj, że się nie cieszysz na samą myśl o pierwszym meczu. - usiadłam koło
niego na kanapie. - Dobrze wiem, że się doczekać nie możesz.
-Och,
wiesz jak jest. - parsknął śmiechem. - Same treningi z zespołem już dodają mi
skrzydeł. Totalnie nie mogę się doczekać inauguracji sezonu! Ale z drugiej
strony od nowa zacznie się harówka, presja i inne duperele. Zwariować można.
-Taaa,
coś o tym wiem. - skrzywiłam się na myśl, że przecież żużel póki co kojarzy mi
się tylko z jedną osobą. Mimo wszystko, wcale nie łatwo jest wyrzucić całą
przeszłość z pamięci, choćby nie wiem jak bardzo się chciało. A chęci mi nie
brakowało.
Adrian
najwyraźniej trafnie odgadł co mi chodzi po głowie, bo automatycznie otoczył
mnie swoim ramieniem i musnął swoimi wargami czubek mojej głowy.
-Nie dam
cię skrzywdzić, nie masz się czego bać. - wyszeptał, z twarzą nadal ukrytą w
moich włosach. - Nikt, ani nic nie zakłóci twojego spokoju, możesz być tego
pewna. Na derbach zamknę tego idiotę w łazience, żeby nie denerwował Cię swoim
widokiem. - dodał, chcąc najwyraźniej rozładować napiętą atmosferę.
-Wiem
Adrian, wiem. - szepnęłam, spoglądając wprost w jego niebieskie tęczówki. - I
kocham Cię za to, jak rodzonego brata. - dodałam. - A w ramach częściowej
rekompensaty zrobię ci tę kawę, niech stracę.
-I to mi
się podoba. - kolejny raz pokazał całe swoje uzębienie w geście szerokiego
uśmiechu, po czym powrócił do swojego pasjonującego zajęcia jakim jest
operowanie pilotem od telewizora.
Ach, mój
kochany, poczciwy, niezastąpiony i jedyny w swoim rodzaju Adrian.
***
-Jezuu,
jak zimno. - marudziłam już od dobrych piętnastu minut. - Przecież mi już
zamarzły chyba nawet zęby.
-Lena,
zrób coś dla ludzkości i ucisz się w końcu. - Adrian przewalił oczami. - Nikt
Ci nie kazał ze mną iść. Zrobiłaś to na własną odpowiedzialność, więc sorry
Batory, ale jęcz w myślach.
-Zero
współczucia. - poprawiłam szalik, opatulając się nim jeszcze szczelniej. - Ja
to z dobrego serca zrobiłam, żeby Ci smutno nie było i ogółem żeby dotrzymać Ci
towarzystw.! Widzisz, jaka ze mnie miłość do całego świata się wylewa?
-Taak,
wstąp do Green Peace. - prychnął. - Chwała Ci za to co robisz, normalnie
padłbym na kolana, ale wątpię czy z tej breji bym się potem podniósł. - kiwnął
głową w kierunku chodnika i jakże cudownej mieszaniny deszczu, śniegu i piachu
na nim zalegającej. Że o śmieciach w ogóle nie wspomnę. - W domu może wyjątkowo
dostaniesz kolację.
-Pfff, i
bądź tu człowieku uczuciowy. - oburzyłam się, na co Adrian tylko parsknął
śmiechem i otoczył mnie swoim ramieniem.
-Już
widzę jak chłopaki się pewnie ucieszą. Zrobisz im niezłą niespodziankę.
-O ile
nie rozerwą mnie na strzępy, że nie dawałam żadnego znaku życia. - westchnęłam
głośno. - Jedynie, zwieję do łazienki.
-Tak,
jeśli w ogóle zdążysz. Refleks u żużlowca to podstawa. - stwierdził.
Resztę
drogi do siedziby zarządu klubu KS Unibax Toruń przebyliśmy w ciszy. Sama nie
wiem co mnie podkusiło, żeby iść dzisiaj na spotkanie drużyny razem z Adrianem.
Do tej pory raczej omijałam temat żużlowy, wykręcając się między innymi z
propozycji wyjazdu na Węgry. Chłopacy cierpią, bo nasz nowy stadion nie jest
jeszcze w pełni skończony, więc przedsezonowe treningi musieli odbywać na
obcych obiektach, a nie było co śnić, żeby ktoś w kraju udostępnił im swój
stadion. W końcu akurat stadion jest dla każdej drużyny niczym świątynia, gdzie
inni rzadko kiedy mają okazję rozwijać swoje możliwości. W przypadku torunian
nie jest inaczej. Sami też strzegą swojego 'sanktuarium' i nie otwierają go dla
niepotrzebnych celów.
Zeszły
sezon był ostatnim na starym stadionie przy ulicy Broniewskiego 98. Teraz swoje
mecze będą rozgrywać na najnowocześniejszym stadionie na świecie, który
naprawdę robi piorunujące wrażenie od wewnątrz i od zewnątrz. W środku miałam
okazję być po znajomości. Adrian się kłania xD. Czasami cieszę się, że mam
takiego a nie innego przyjaciela. Przynajmniej mam wstęp tam gdzie inni nie
mają. Trzeba sobie jakoś w życiu radzić^.
Zarząd
klubu nie był jakimś mega wielkim gmachem z czterdziestoma piętrami i Bóg jeden
wie z czym jeszcze. Tymczasowo chłopaki spotykali się w siedzibie firmy Unibax.
W normalnych warunkach tego typu spotkania odbywałyby się w Sali konferencyjnej
na stadionie, ale cóż, stadionu póki co nie ma.
W czymś w
rodzaju pokoju odpraw siedzieli już wszyscy. Prezesi, trenerzy, główni
sponsorzy, przedstawiciele ekipy, która buduje nową MotoArenę i co
najważniejsze-sami zawodnicy.
Nie
powiem, żeby na mój widok nic nie uległo zmianie. Na moment przestali ze sobą
rozmawiać, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami i dolną szczęką
gdzieś w okolicach kolan. Pierwszy ogarnął się Ryan.
-Lena? -
podszedł do nas. - Lena, Lena, Lena! Ale dałaś się nam stęsknić! - poczochrał
mnie po włosach, przytulając następnie mocno do siebie. - Już prawie zapomniałem
jak wyglądasz. I naprawdę cieszę się, że jesteś.
-Dobra,
spadaj już. Moja kolej. - teraz z kolei na horyzoncie pojawił się Chris, chyba
najbardziej zwariowany i nieobliczalny zawodnik, jakiego do tej pory miałam
okazję poznać. - Gdybyś była facetem pewnie dostałabyś ode mnie w ryj, ale że
ty to ty, to mogę Ci co najwyżej pogrozić palcem. Adrian, mam nadzieję, że
dałeś jej już jakąś mega ciężką karę na wieczną pokutę? - zwrócił się do mojego
przyjaciela, który tylko parsknął głośno śmiechem. - Kamieniołomy, układanie
kostki brukowej, dożywotnie sprzątanie albo czyszczenie kewlarów całej naszej
drużynie pasowałoby idealnie. – dodał.
Następny
przywitać się przyszedł Robert, również jak najbardziej pozytywnie nastawiony
do życia człowiek, do wszystkiego podchodzący z uśmiechem i radością. Wiesław
tylko uścisnął mnie lekko, wracając na swoje miejsce. No tak, on nigdy nie
spoufala się z nikim. Jest zamknięty w sobie, całkowicie skupiony na tym co
robi. Potem podchodzili juniorzy, a na końcu nowy nabytek drużyny: Darcy.
-Darcy
Ward. Dużo o Tobie słyszałem. - wystawił w moim kierunku rękę. - Miło mi Cię w
końcu poznać.
-A ja
właśnie o Tobie nic nie słyszałam. - spojrzałam groźnie na Adriana. - Ale mam
nadzieję, że szybko to nadrobimy. - posłałam mu jeden z moich najbardziej
promiennych uśmiechów. Rozejrzałam się po sali, bo kogoś mi brakowało.
-Co jest?
- Adrian chyba zauważył moją zdziwioną minę.
-A gdzie
Hans? - zapytałam cicho. Mój przyjaciel westchnął tylko głośno.
-Odszedł.
- odparł krótko. - Przeszedł do Gdańska. Wiesz, większe pieniądze.
Niby w
świecie żużlowym zmiana klubów nie jest czymś nadzwyczajnym. Dostajesz lepszy
kontrakt i długo się nie zastanawiasz. Mimo wszystko, dziwnie było dowiedzieć
się, że ktoś, kto tworzył tę wspaniałą, złotą ekipę, tak po prostu odszedł. Bo
dostał więcej pieniędzy.
Pod tym
względem naprawdę podziwiam Wiesława. Ten filigranowych rozmiarów żużlowiec,
nigdy nie miał łatwo. Na wszystko musiał zapracować sobie sam i to wcale nie
będąc najlepszym ze swoich rówieśników. Mimo wszystko nigdy się nie załamał,
nie poddał, a co najważniejsze nigdy nie opuścił drużyny. Był z nią w momentach
chwały i w momentach całkowitej rozsypki. Był wierny tylko jednemu klubowi.
Naszemu klubowi. I za to cały czas będę go podziwiała.
-Nie to
żebym płakał. Sodówka uderzyła mu do głowy i tyle. - Chris wzruszył ramionami,
najwyraźniej słysząc o czym rozmawiamy. - Teraz tylko czekam na mecz z Lotosem,
żeby móc mu dokopać. Niech pluje sobie w brodę, że nas zostawił.
-Odpuść
sobie. - Ryan poklepał go po ramieniu. - Zrobił co zrobił, nam juz nic do tego.
Zajmujesz jego miejsce jako senior, więc się teraz wykaż.
-Ach,
seniorskie życie. - palnął, z błogą miną. - Jeszcze więcej fanek i całego
rozwrzeszczanego tłumu. Mmm..
-Te,
Dyzio Marzyciel, przymknij się już. - Adrian uderzył go lekko w głowę, kiwając
w kierunku prezesa Stępniewskiego, który najwyraźniej chciał rozpocząć już
spotkanie.
*******
Nie
powiem, żeby to było jakieś mega ekscytujące przeżycie. Chłopacy dowiedzieli
się tylko, że ich przypuszczenia się sprawdziły, a mianowicie pierwszą kolejkę
trzeba będzie przełożyć, z racji tego, że stadion nie jest jeszcze dokończony.
Przyjęli to ze stoickim spokojem, jednak wiem, jak bardzo byli z tego powodu
zawiedzeni.
Rozmawiali
długo na temat postawy poszczególnych zawodników, innych drużyn, tegorocznych
derbów z Polonią. Słowem, rozmawiali o wszystkim, co dotyczy nowego sezonu
2009.
-Idziemy
gdzieś? - zapytał Chris, kiedy prawie cztery godziny później wyszliśmy z
budynku zarząd. Na dworze było już totalnie ciemno i przy okazji jeszcze
zimniej niż popołudniu.
-Wybij to
sobie z głowy. Zimno jest. - jakby na potwierdzenie swoich słów, wtuliłam się
mocniej w mój szalik.
-Kobiety.
- przewalił oczami. - Przecież nie będę teraz siedział sam w hotelu jak taki
malinowy cieć. Poza tym Darcy jest ciekawy Torunia, prawda? - zwrócił się do
swojego młodszego kolegi.
-Przecież
on jest tu już od tygodnia. - słusznie zauważył Ryan.
-To może
ja was zapraszam do siebie? - wtrąciłam.
-Ooo i to
jest myśl! - poparł mnie Adrian. - Jakieś piwko, filmik, dobre jedzenie.
Przynajmniej będzie ciepło.
-Niech
stracę. - Chris w końcu się zgodził, jednak szybko zaznaczył: - Ale następnym
razem idziemy gdzieś na moich warunkach!
Parsknęliśmy
śmiechem po czym całą ekipą w składzie ja, Adrian, Ryan, Chris i Darcy
ruszyliśmy w kierunku mojego domu.
*******
Zrobiłam z dwóch jedno i z obu nie jestem zadowolona, ale jest 2:32 i zdecydowanie nie mam weny na sprawdzanie, czytanie dwa razy i poprawianie zdań wziętych kompletnie z dupy.
Tak czy inaczej, enjoy!
PS: Chris ze złamanym nadgarstkiem.... Jezu :|
PS2: Rose, Ty wymuszaczu, masz i się ciesz :D
https://twitter.com/nikax92