Muszę się
przyznać, że ten przeszło tydzień minął mi dość szybko. Byłam na tyle zabiegana
i zapracowana, że nie miałam nawet chwili na rozmyślanie. Uwierzcie mi, dużo
bym dała żeby tak było zawsze.
Chłopacy
postawili sobie za najważniejszy punkt nadrobienie tych kilku miesięcznych
zaległości i skutecznie wypełniali mi każdą sekundę mojego życia. Byłam im za
to ogromnie wdzięczna, bo dzięki temu czułam, jak powraca we mnie życie.
Naprawdę, strasznie miłe uczucie.
Pierwsze
spotkanie chłopacy rozgrywali na stadionie tamtejszego Lotosu Wybrzeża Gdańsk.
Postanowili sobie za punkt honoru wygrać na ich terenie, co zresztą udało im
się osiągnąć. Nie było to może jakieś imponujące zwycięstwo, gdzie spojrzenie
na wynik porażało kibiców i jednej i drugiej drużyny. 41 do 49, całkiem
stabilnie. No i, ku wielkiej radości Chrisa, udało się pokonać zespół
Andersena, który to od nas odszedł. Ten jego szeroki, cwany uśmiech mógł
człowieka rozwalić.
Nie
wszyscy co prawda byli w pełni zadowoleni ze swojego występu, mimo iż nie było
się o co przyczepiać.
Adrian
nie rozmawiał z nikim przez cały wieczór, w ciszy analizując to wszystko. Przez
cały mecz zdobył sześć punktów i nie w smak mu to było ani trochę. No cóż, jego
ambicje niestety są zbyt duże by mogła je zadowolić tylko jedna wygrana z
pośród pięciu biegów, w których brał udział.
Na nic
się zdały moje tłumaczenia, że dawał z siebie wszystko i powinien być
zadowolony.
'Najwyraźniej
wszystko to jeszcze za mało' tylko tyle mi powiedział, po czym zamknął się w
moim pokoju, podczas gdy ja oczekiwałam na przyjście Chrisa, Ryana, Mateja i
Darcy'ego.
Ochłonie
i mu przejdze, zawsze z nim tak było.
***
Moje
przypuszczenia oczywiście się sprawdziły. Następnego dnia wszystko wróciło do
normy, Adrian znowu tryskał humorem i poprawiał mi tym samym nastrój. Uwierzcie
mi, widok zdołowanego przyjaciela, dla którego nie możesz zrobić nic, poza samą
obecnością bywa nie do wytrzymania.
Tydzień
później chłopacy mieli przerwę. Ich mecz z odwiecznym rywalem, Falubazem
Zieloną Górą został przełożony z racji tego, że nie udało się jeszcze dokończyć
prac wykończeniowych na ich/naszym stadionie.
Oczywiście
cała ekipa wylądowała u mnie, żeby odstresować się oglądaniem jakiegoś innego
spotkania. I nie muszę wcale dodawać, że pierwszym pomysłem jaki im przyszedł
do głowy to mecz Caelum Stali Gorzów z Bydgoską Polonią. Co się dziwić, w końcu
rywal zza miedzy, więc chcieli się rozeznać w sytuacji. Tym bardziej, że gdzieś
w przyszłości przyjdzie im się ze sobą zmierzyć.
Mimo
wszystko, naprawdę nie chciałam tego oglądać. Nie chciałam rozdrapywać na nowo
ran, które w żadnym wypadku jeszcze się nie zagoiły. Nie zapominajmy, że w
Polonii jeździ Andreas, a oglądanie go w tym swoim pełnym skupieniu i radości,
jaka płynęła z jazdy nie było moim priorytetem.
-No
dajcie spokój, to tylko mecz. - stwierdził Darcy.
-Włączmy
lepiej Częstochowę z Unią Leszno. - zarządził Adrian, spoglądając na mnie niepewnie.
Gestem głowy wskazałam, że w pełni się z nim zgadzam i w duszy bardzo mu za to
dziękuję.
-Lena? -
siedzący koło mnie Ryan, lekko dotknął mojego ramienia. - Możemy pogadać? -
szepnął mi do ucha, aby nie zwrócić uwagi pozostałych. Chociaż podejrzewam, że
teraz nawet granat by ich nie ruszył. Przeżywali to jak małe dzieci. Już nawet
nie wspomnę o tym, że każdy z nich od razu robił się mega specjalistą w
dziedzinie żużla i z zapałem maniaka komentował każdą sekundę wyścigu. Było
całkiem stabilnie, dopóki nie zaczęli sypać jakimiś pojęciami z kosmosu
wziętymi, przez co patrzyłam na nich jak na idiotów kompletnie ich nie
rozumiejąc. No cóż, faceci.
-Okej.
Chodźmy do kuchni. - odpowiedziałam, po czym oboje ruszyliśmy we wskazane
miejsce. Tam szybko zajęliśmy miejsce przy stoliku, ówcześnie przygotowując
sobie dwie herbaty.
-Więc, o
czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam, kiedy napój był już gotowy i w spokoju
mogłam go sączyć.
-Wiesz,
nie chcę być niedelikatny, ani nie chcę Cię od nowa ranić, ale jak to było z
Andreasem? - spojrzał w moje oczy, a ja momentalnie poczułam zawirowanie w
głowie. Nie, to nie jego osoba tak na mnie działała. Ryan był dla mnie jak
starszy brat, którego nigdy nie miałam. Mogłam do niego przyjść o dowolnej
porze dnia i nocy tylko po to, żeby nie siedzieć samej w domu.
Nigdy nie
zapomnę, jak pewnej nocy nad Toruniem szalała burza, której to panicznie się
boję. Adrian był wtedy po coś w Lublinie i ni jak nie mógł do mnie przyjechać.
Wykręciłam więc numer do Ryana, a on w kilka minut później już u mnie był.
Naprawdę, cieszę się, że mam wokół siebie takich ludzi. - Więc?
-Co
chciałbyś wiedzieć? - najwyraźniej trochę zdziwił się faktem, że jestem skora
do jakiejkolwiek rozmowy, skoro wcześniej wykręcałam się pod byle pretekstem.
-Najlepiej
wszystko.
I w tym
momencie słowa same zaczęły płynąć mi z ust. Opowiadałam mu wszystko od samego
początku. Opowiadałam mu nawet te rzeczy, o których dobrze wiedział. O tym, jak
poznałam Andreasa, jakim wydawał mi się wtedy świetnym materiałem na kumpla.
Potem mówiłam o tym, jak powoli zaczynałam się w nim zakochiwać, o naszym
spotkaniu na bulwarze, o jego czułości i wspaniałości. O tym, jak cudowne były
te prawie trzy lata z nim spędzone.
Następnie
przeszłam do momentu ze ślubem, z tymi wielkimi planami na przyszłość, z
ogromną ilością marzeń jakie kłębiły się w mojej głowie.
Kiedy
doszłam do momentu samego dnia ślubu, łzy mimowolnie zaczęły spływać mi po
policzkach, ale mało sobie z tego robiłam. Wyrzucałam z siebie to, jak
strasznie mi było, jak czułam się wtedy wewnętrznie zniszczona, rozerwana na
milion części, jak nie mogłam odnaleźć z powrotem równowagi ducha. Sama się
sobie dziwiłam, że wszystko pamiętam razem z tak doskonałymi szczegółami.
Najwyraźniej, takich rzeczy się ot tak sobie nie zapomina.
W
momencie kiedy mój płacz był już na tyle intensywny, że nie mogłam już nic
więcej z siebie wydusić, Ryan podszedł do mnie, pociągnął za rękę tak, że
musiałam wstać z krzesła, po czym mocno mnie do siebie przytulił. Kolejna fala
spazmatycznego płaczu była nieunikniona.
-Już,
ciii. Nie płacz. - głaskał mnie delikatnie po głowie, podczas gdy ja moczyłam
mu bluzę własnymi łzami. - Nie powiem Ci, że nie masz za czym, bo wiem, że
wcale tak nie jest. Mogę co najwyżej powiedzieć, że ten skurwiel nie zasługuje
nawet na chwilę smutku, mimo że to też nie jest takie łatwe do zrobienia. Po
prostu, na to trzeba czasu. - szeptał, cały czas nie wypuszczając mnie ze
swoich objęć. - Zobaczysz, za jakiś czas uda Ci się przezwyciężyć to wszystko.
Jesteś jeszcze młoda, całe życie jest przed tobą. Poza tym nie jesteś sama.
Masz nas. - złapał moją twarz w swoje dłonie, tak że musiałam na niego
spojrzeć. - A uwierz mi, my nie mamy zamiaru Cię zostawić. Jesteś dla nas
najważniejsza i nic tego nie zmieni. Zapamiętaj, że na nas ZAWSZE możesz
liczyć, dobrze? - pokiwałam głową na znak zgody, wycierając przy okazji mokre
policzki.
-Ale ja
byłam głupia, kiedy was tak olewałam. - delikatnie się uśmiechnęłam.
-Masz
rację, byłaś głupia. - jego szczerość mnie rozwala. - Ale co się stało, to się
nie odstanie. Teraz będziemy działać ze zdwojoną siłą, żeby postawić Cię na
nogi. Masz to jak w banku.
-Ooo, co
do tego to ja nie mam żadnych wątpliwości. - parsknęłam śmiechem.
-I tak
trzymać. - poczochrał moje włosy. - To co, wracamy do reszty? Mecz się
najwyraźniej jeszcze nie skończył, skoro nie zauważyli naszego zniknięcia.
-Najwyraźniej
nie. - ruszyłam w kierunku drzwi oddzielających kuchnię od salonu, kiedy nagle
się zatrzymałam. - Wiesz, Adrian cały czas mi nawija, że na następny mecz mam
już kupiony bilet i nie ma opcji żebym z wami nie pojechała. Z tym że ja nie
wiem z kim jest ten mecz. - wyszczerzyłam się głupio. No tak, to trzeba być mną.
Prawie że mieszkać pod jednym dachem z żużlowcem, z resztą natomiast spędzać
każdą wolną chwilę, a nie wiedzieć kiedy i jakie mecze rozgrywają. Brawo dla
mnie. - Więc z kim jest ten mecz?
Ryan
spojrzał na mnie niepewnie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Odetchnął
głęboko, po czym powiedział.
-Z
Bydgoszczą. - moje serce na moment wybiło się z rytmu. - Na ich torze. - dodał,
a ja miałam ochotę paść na podłogę niczym rażona piorunem.
Czyli
wynika z tego, że za tydzień znowu go zobaczę? Po tylu miesiącach omijania
wszelkiej telewizji, gazet, internetu tylko po to, żeby na niego nie trafić,
mam na niego spoglądać podczas tego meczu?
-Dasz
radę. - Ryan najwyraźniej prawidłowo odczytał moje myśli, bo objął mnie tylko
ramieniem i siłą pociągnął z powrotem do salonu.
Dam
radę?
No cóż,
nie byłabym tego taka pewna.
***
-Długo
jeszcze nie będziesz ze mną rozmawiać? - Adrian niezmordowanie od dwóch dni
powtarzał to samo pytanie.
-Tak
długo jak będzie trzeba! - burknęłam. No cóż, obraziłam się na niego
śmiertelnie za tę jego beznadziejną konspirację, mającą na celu zaciągnięcie
mnie na stadion bydgoskiej Polonii w najbliższą niedzielę. Ooo, niedoczekanie
jego!
Ostatnia
rzecz jakiej teraz pragnę, to siedzenie na trybunach i wpatrywanie się w
walczących na torze żużlowców. No dobra, o ile patrzenie na moich kochanych
żużlowców Apatora nie jest dla mnie czymś odstraszającym, to bydgoszczanie nie
są jednak moimi pupilami. Tak wiem, wszyscy i tak dobrze wiedzą, że chodzi mi o
jednego z nich...
Bo ja
naprawdę nie czuję się na siłach, żeby go oglądać!
-A nie
pomyślałaś sobie, że może warto uporać się już z przeszłością? - zapytał
niepewnie mój przyjaciel, przez co spojrzałam na niego jak na idiotę. - Nie
zrozum mnie źle, ja wcale nie mam na myśli, że masz iść tam z uśmiechem na
ustach i wkręcić się w słodką gadkę z tym szwedzkim kretynem. Po prostu wiesz,
taka metoda małych kroczków.
-Metodę
małych kroczków równie dobrze mogę zacząć w domu, przed telewizorem. -
mruknęłam, splatając ręcę na wysokości klatki piersiowej. - Adrian, przecież
wiesz, że jakby to był mecz z kimkolwiek innym, to bez mrugnięcia okiem bym z
wami pojechała, ale w tym wypadku... Po prostu boję się, że nie podołam temu
wszystkiemu. To już nawet nie chodzi o sam fakt, że on tam będzie. Kit z nim,
niech go ciul do morza wciągnie, ja o wiele bardziej boję się swojej własnej
reakcji. Nie uważasz, że trochę żenadą by było, gdybym w połowie meczu się
rozpłakała? - uwierzcie mi, płacz akurat byłby najmniejszym złem w moim
wykonaniu. Moja psychika zdolna jest do rzeczy większego kalibru.
-Ale
popatrz na to z drugiej strony... - nadal nie ustępował, co w sumie było jego
cechą, odkąd tylko go poznałam. Kiedy widział, że sprawa nie jest jeszcze
definitywnie przegrana, zawsze musiał drążyć wszystko dalej. - Nie uważasz, że
takim zachowaniem skazujesz siebie na pustelnię? No bo wiesz, nie chcę być
teraz niedelikatny, ale podczas gdy on nadal żyje swoim normalnym życiem, ty
miewasz okresy, w których zamykasz się w swojej szczelnej skorupie i nic nie
jest w stanie do ciebie dotrzeć. Nie przypominasz tej samej beztroskiej Leny co
kilka miesięcy temu. Dasz mu tę głupią satysfakcję? - tak, taktowne to było,
nawet bardzo.
-Gdyby to
było takie proste. - wiem, powinnam wziąć się w garść i pokazać mu, że nie jest
pępkiem świata, że bez niego równie dobrze potrafię funkcjonować, a jego
miejsce równie szybko może zająć ktoś inny, ale nie oszukujmy się, wcale tak
nie jest. - Ja po prostu czuję się tak, jakby część mnie umarła wtedy w tej
kaplicy. To jest tak, jakby ktoś zbił porcelanową figurkę, a potem powoli
sklejał ją zwykłym klejem. Jak ten klej wyschnie to figurka będzie się trzymać,
chociaż ślady szkody będą widoczne. Ale jak ktoś zbyt szybko tę figurkę ruszy,
zanim klej zdąży wyschnąć, to ona po raz kolejny się rozpadnie. Właśnie tak się
teraz czuję, jak ta porcelanowa figurka. I naprawdę nie jestem przekonana, czy
mój klej już wystarczająco wysechł.
Wiem,
nawijam jak pokręcona, ale jeśli jest ktokolwiek na tym świecie, kto mnie
zrozumie, to tą osobą na pewno jest Adrian.
-I
właśnie w tym momencie nie zapominaj, że masz mnie. Że masz resztę naszej
ekipy. Przecież dobrze wiesz, że my nie damy Ci się znowu rozsypać. - podszedł
do mnie, po czym mocno mnie do siebie przytulił. - I według mnie jesteś gotowa,
na zrobienie następnego kroku. Jesteś zbyt silną i wyjątkową osobą, żeby odizolowywać
się od wszystkiego.
-Naprawdę
tak uważasz? - zapytałam, z niepewnością przygryzając dolną wargę.
-Oczywiście,
że tak. - pewność w jego głosie spowodowała, że i ja powoli zaczynałam w to
wierzyć. - I mów co chcesz, ale ja zaciągnę Cię z nami do tej Bydgoszczy. Poza
tym, martwimy się wszyscy na zapas... W końcu kto powiedział, że w ogóle musisz
go spotkać? Oglądać przecież też go nie musisz, wystarczy skupić się na czymś
innym. - na moment spuściłam głowę, analizując to wszystko. - Hej, głowa do góry.
Objedziemy Bydgoszcz, więc przynajmniej będziesz miała okazję pobyć ze mnie
dumną.
-Głupi
jesteś. - walnęłam go lekko w ramię, byśmy po chwili oboje zaczęli się śmiać.
-Więc?
-No
dobra, niech Ci będzie. - westchnęłam ze zrezygnowaniem. - Zaklep mi miejsce,
żebym się autobusami nie musiała wlec.
-O to się
nie martw. - pocałował mnie lekko w czoło, by za chwilę wylecieć z kuchni z
telefonem przy uchu. Zapewne dzwonił go chłopaków, pochwalić się swoim darem
przekonywania.
Matko, aż
się boję co to będzie za te pięć dni.
P-I-Ę-Ć
dni...
Tylko.
Maaaaamo!
***
Po
czterech dniach chyba wszyscy mieli mnie już dość. Zmieniałam zdanie
statystycznie co godzinę, wprawiając chłopaków raz w euforię, by za chwilę
zmieniła się ona w załamanie. Później przestali już reagować na moje gadanie,
wychodząc z założenia, że i tak tam pojadę. W sumie, mieli rację.
Dzień po
mojej rozmowie z Adrianem przyszedł do nas Ryan, by osobiście powiedzieć, że
jest ze mnie dumny. Matko, czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? No wiecie,
zaszłam w jakąś ciążę, czy zostałam wybrana nowym prezydentem, że jest ze mnie
dumny?
-Nasza
mała kochana Lena w końcu dorasta. - moje zdziwienie tak tylko skwitował, po
czym szybko zmienił temat na jakiś bardziej przyziemny.
Muszę
przyznać, że w sumie podobało mi się to, że w końcu postanowiłam zrobić coś ze
swoim życiem. Wcześniej za taki moment przełomowy uważałam to, że opuściłam
zacisze swojego pokoju, otarłam wszystkie łzy i wyszłam do świata. Teraz
stwierdzam, że kolejnym etapem mojego powrotu do normalności z pewnością będzie
jutrzejszy dzień. I jestem pewna, że nic już nie będzie takie samo jak do tej
pory.
***
-Szalik
masz, bluzę też? Telefon, bilet, klucze... - staliśmy z Adrianem w
przedpokoju, przygotowując się do wyjazdu. Teoretycznie powinien jechać razem
ze swoimi mechanikami i sprzętem, ale postanowił, że weźmie swój samochód i
zabierze mnie ze sobą. Oczywiście z okazji skorzystać musiał Chris Holder.
-Tak, mam
wszystko, możemy już iść. - zamknęłam drzwi na zamek, po czym oboje zeszliśmy
schodami na dół. Do windy nadal nie mogłam się przekonać i pewnie nigdy tego
nie zrobię. Taki mój odchył, że nie czuję się zbyt komfortowo podróżując nimi
między piętrami. Wizja pękniętej linki i spadnięcie na dół, tudzież utknięcia
między piętrami i umarcia z wycieńczenia o wiele bardziej do mnie przemawia,
aniżeli wygoda.
-Matko,
dłużej się nie dało? - zapytał Chris, z wyraźnym grymasem. - Gdybym miał druty
i kłębek wełny to bym wam wydziergał jakieś seksowne spodzienki.
-A czemu
nie sweterek? - zapytałam z rozbawieniem.
-Nie w
tym życiu, skarbie. - otworzył mi drzwi do samochodu, po czym sam zajął miejsce
koło Adriana, który pełnił rolę kierowcy.
-Jak
samopoczucie przed meczem?
-Na razie
mam chęć iść spać, bo kijowo się coś wyspałem. - no tak, Chris dopiero niedawno
przyjechał z Anglii, gdzie rozgrywał swój ligowy mecz w swoim drugim klubie,
jakim jest Pool Pirates. Przerąbane jest życie żużlowca, bez kitu. - Ale
zapewne jak dojedziemy na miejsce i wbiję sobie do głowy, że za moment zacznie
się walka, to zmęczenie momentalnie mi przejdzie i będę żądny krwi.
-Głupi
jesteś. - skwitował go Adrian. - Chociaż w sumie żenada by była, gdybyśmy
przegrali, więc lepiej dla nas, żebyśmy wszyscy byli wybitnie zmotywowani.
-To niech
was zmotywuje fakt, że będę siedzieć na trybunach i mocno trzymać za was
kciuki. Może nawet trochę pozdzieram sobie gardło z kibicami.
-Czyli
nie udało się chłopakom przeforsować twojego siedzenia w sektorze głównym? -
zapytał, na co pokiwałam przecząco głową, uśmiechając się szeroko. - I tak
trzymać, moja krew! Tam siedzą tylko same stare mośki.
-Dokładnie
to samo mi powiedziała, więc już wiem, kto ma na nią taki zły wpływ. - wtrącił
się Adrian, przez co parsknęliśmy śmiechem.
********************
Na stadion
dojechaliśmy kilkadziesiąt minut później. Kibice w większości już się zebrali,
część była już na stadionie, część koczowała jeszcze przed. Podjechaliśmy na
jakiś wydzielony parking, gdzie Adrian zaparkował samochód, po czym oboje
ruszyli w kierunku specjalnego wejścia, przeznaczonego dla żużlowców i reszty
ekipy.
-Chodź z
nami, co się będziesz tam ściskała. - Chris pociągnął mnie za sobą, kiedy
zauważył, że idę w kierunku największego tłumu.
-Ach te
życie vipa. - westchnęłam teatralnie, na co obaj głupio się tylko wyszczerzyli.
W
parkingu byli już wszyscy zawodnicy z obu ekip, wraz ze swoimi mechanikami oraz
przedstawiciele klubów. Momentalnie spuściłam głowę na dół i schowałam się za
Adrianem, chcąc przemknąć tędy niezauważoną. Najwyraźniej słusznie odczytał
moje intencje bo szybko poprowadził mnie w jakimś nieznanym kierunku.
-Ej, wiecie gdzie tu jest jakaś łazienka? - zapytałam rozglądając się po parku maszyn. Zdecydowanie koniecznie musiałam odwiedzić te pomieszczenie.
-Wejdź
tam, po prawej masz toalety, damską i męską. - kiwnął głową w kierunku jakiś drzwi, za którymi
najprawdopodobniej znajdowały się owe pomieszczenia. - Podejdź potem do nas to ktoś Cię zaprowadzi na twoje miejsce.. - dodał, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko i zawrócił
do swojego boksu.
Westchnęłam
głośno, przeczesując dłonią włosy i już miałam złapać za klamkę, kiedy drzwi
gwałtownie się otworzyły i dostałam z nich centralnie w czoło. Dużo nie
brakowało, a padłabym tutaj jak długa.
-Ja...
Przepraszam, nic Ci nie jest? - zapytał jakiś chłopak z dziwnym, jakby
rosyjskim akcentem. Spojrzałam na niego ze złością, która zaraz mi przeszła.
Otóż nieznajomy miał tak niewinną minę, że o matko.
-Nie,
jakoś żyję. Człowieku, masz krzepę w rękach. - palnęłam, mając na myśli siłę z
jaką otworzył drzwi. Zaśmiał się tylko lekko, po czym otworzył przede mną
przejście. - Dziękuję bardzo.
-Nie ma
za co i jeszcze raz przepraszam. - uśmiechnął się delikatnie, po czym ruszył
gdzieś w kierunku stanowisk żużlowców. Natomiast ja sama, po skorzystaniu (alleluja!) z toalety, ruszyłam w końcu w
kierunku trybun, mając nadzieję, że nie wyrośnie mi na czole guz wielkości
Kilimandżaro. Panowie ochroniarze wpuścili mnie do sektora gości, ówcześnie
dokładnie sprawdzając mój bilet, po czym zajęłam jakieś wolne miejsce pośród
ubranych w klubowe barwy Apatora kibiców. No to teraz tylko czekać na
rozpoczęcie. Oczywiście szybko wkręciłam się w dopingowanie, przez co na mojej
twarzy widniała nieopisana radość, rzadko spotykana u mnie ostatnimi czasy. Oby
tylko nic mi tego humoru nie popsuło.
Oby, oby,
oby!
*******
Bum!
Milion lat świetlnych późnej, osiem epok lodowcowych, trzy potopy i osiemnaście fejmowań później w końcu jest :)
Alleluja ;)
I tak, dla Was, bo nikt mnie tak nie męczy, jak Wy :D
Tak, Wy, nie udawajcie głupich :D
<3